Reprezentacja Polski zapewniła nam narodową dumę. To Michniewicz wpuścił Szwedów w maliny

Reprezentacja Polski zapewniła nam narodową dumę. To Michniewicz wpuścił Szwedów w maliny
Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Reprezentacja Polski pokonała Szwecję 2:0 i awansowała na czwartą wielką imprezę z rzędu. Ten turniej zrobił się w bólach, nie bez dziwnych historii i problemów. A piłkarze oraz sztab reprezentacji dali nam coś, co w międzynarodowym futbolu smakuje najlepiej.
Narodowa duma. Dawno tego nie czuliśmy dzięki reprezentacji Polski tak jak w tym roku. I to nie kwestia słabych meczów za jednego czy innego trenera. To poczucie jedności, tego, że ta drużyna - chociaż chcemy oceniać ją obiektywnie - jest nasza.
Dalsza część tekstu pod wideo
Pierwszy taki moment w tym roku to jasne stanowisko wszystkich piłkarzy kadry i PZPN-u, że w żadnym wypadku nie zagramy z Rosją, Ani w Moskwie ani nigdzie indziej. Uznanie za takie działanie było maksymalne. W końcu to za nami, poniekąd dzięki nam, dalej tak słusznie zareagowała reszta piłkarskiego świata.
Robert Lewandowski, Kamil Glik i Jan Bednarek (bo to oni zapoczątkowali temat) oraz każdy inny piłkarz zyskał w naszych oczach w najważniejszych aspektach - ludzkim oraz dumy narodowej. Można dodać kolejne przykłady - Robert Lewandowski wychodzący na mecz ligowy w opasce będącą flagą Ukrainy, Arkadiusz Milik wpłacający 200 tysięcy złotych na potrzebujących, którzy stracili dach nad głową przez rosyjską napaść, Kamil Glik kupujący z żoną karetkę i zapraszający Ukraińców do swoich trzech mieszkań.
A teraz duma z piłkarzy znowu jest dla nas przeżyciem, tym razem sportowym. Ze Szwedami zagraliśmy z charakterem i walecznym zacięciem. Na murawie zagrało 13 Polaków. Dwaj którzy zeszli w trakcie? Jeden, czyli Piotr Zieliński, z urazem, drugi to Jacek Góralski, który walczył aż za bardzo.
Czesław Michniewicz, jak sam przyznał na konferencji, miał wiedzę na temat wielu szczegółów. Często pozapiłkarskich, obyczajowych, rodzinnych, ale przede wszystkim taktycznych, jeśli chodzi o reprezentację Szwecji. Było możliwe, że zagramy z Czechami i risercz był robiony także pod ewentualne spotkanie z naszymi sąsiadami, ale selekcjoner jako finalistów barażów przewidywał Szwedów.
Podkreślał, że Szwedzi wiedzą o nas tak samo dużo, jak my o nich. Dlatego postanowił ich… wypuścić. Co mamy na myśli? To, że selekcjoner w pierwszych dniach pracy nie zadeklarował jasno, że zagramy trójką obrońców, ale dawał sygnały pozwalające tak myśleć. Później mówił o tym wprost.
I to jeszcze kombinacja nie była. W końcu powołał na zgrupowanie aż pięciu piłkarzy, na których mógł postawić na lewym wahadle. Arkadiusz Reca, Tymoteusz Puchacz, Patryk Kun, Przemysław Frankowski oraz Maciej Rybus, który nie dotarł ze względu na pozytywny wynik testu covidowego.
Jednak Reca wypadł za słabo ze Szkocją, by Michniewicz chciał na niego postawić ze Szwecją. W głowie urodził się pomysł z Bartkiem Bereszyńskim, w programie „Pogadajmy o Piłce” na naszym kanale YouTube powiedział o tym Tomasz Włodarczyk i zaczęła się narodowa dyskusja, czy to dobry pomysł.
Czesław Michniewicz wpadł na to, by jednak wystawić Bartosza Bereszyńskiego jako lewego obrońcę, mieć czwórkę defensorów, a w konkretnych fazach meczu Matty Cash miał grać wyżej i tym samym ustawienie miało płynnie przechodzić w bardziej ofensywne.
I tu zaczęło się wspomniane wypuszczanie Szwedów w maliny. Dziennikarze redakcji, które zazwyczaj dowiadywały się szczegółów dotyczących składu, taktyki i publikowały je na długie godziny przed meczem - teraz się uspokoili. Z wnętrza reprezentacji poszła sugestia, by przy rozrysowywaniu składu pokazywać formację 3-5-2.
Nie były to prośby o podawanie nieprawdziwych nazwisk do gry czy by pisać sensacyjne, fałszywe newsy. Nic takiego miejsca nie miało. Ale prośba była inna - niech Szwedzi nie dowiedzą się, że selekcjoner ma pomysł zawierający grę 4 obrońców, brak faktycznego lewego wahadłowego i jedynie Roberta Lewandowskiego w ataku.
W wielu przypadkach awizowany do gry był Adam Buksa, w kadrze meczowej znalazł się Krzysztof Piątek, który dopiero co rozciął sobie nogę i miał zakładane 7 szwów.
Była to kolektywna praca. Nasza reprezentacja nie miała zostać zdemaskowana przez Szwedów. Selekcjoner i analitycy naszych rywali musieli być mocno zaskoczeni, że Polska wyszła na mecz w tak odmiennym ustawieniu do tego, które Janne Andersson rozpracowywał.
Skład reprezentacji Polski mieliśmy ustalony, ale taki news - jeśli miałby komuś pomóc - to Szwedom. A zaszkodzić mógł naszej kadrze.
Nie ma mowy o wyciszaniu ewentualnych błędów personalnych czy taktycznych. Sprawa Karola Świderskiego na trzy dni przed meczem ze Szwecją pokazała, że narodowa dyskusja była i będzie. Że skoro to nasza kadra, to zależy nam na jej dobru i jasności takich decyzji.
Selekcjoner swoje za to oberwał, a więcej zapewne Karol Świderski, bo przecież to jego lekarz klubowy nie poinformował PZPN-u o dokładnym stanie zdrowia. Napisał od razu po rozpoznaniu urazu, że piłkarz wypadnie z treningów na tydzień lub dwa. Ale leczył go błyskawicznie i efektami swojej pracy się już polskiej federacji nie pochwalił.
Polacy znów połączyli się w ważnym momencie. Nikt nie chciał pomóc Szwedom w dniu meczu, a najważniejszą robotę zrobili piłkarze oraz sztab szkoleniowy. Chwała dla tych ludzi, że znów jedziemy na mundial.
Cały 2022 rok, koleje losu następnych miesięcy będą nas prowadzić do tego, co wydarzy się w Katarze na mistrzostwach. Towarzyszy temu piękne poczucie, że awansowaliśmy na mundial. Że to jest nasza reprezentacja.

Przeczytaj również