Lech zamknął Legii drogę do tytułu? Remis z niedosytem dla obu stron. "Sousa przeszedł do historii"

Legia Warszawa nie zdołała pokonać u siebie Lecha Poznań, a w końcówce wróciła z bardzo dalekiej podróży, bo mogła zostać z niczym. Ostatecznie przy Łazienkowskiej po końcowym gwizdku niedosyt był z obu stron, jednak to bardziej gospodarze mogą pluć sobie w brodę, bo strata do Rakowa Częstochowa, zamiast się zmniejszyć, została powiększona. A udział miał w tym jeden z odwiecznych rywali.
Trudno jednak wyrokować, co się stało z Legią Warszawa po przerwie. Dopiero w ostatnich minutach podopieczni Kosty Runjaica uratowali się przed pierwszą porażką w 2023 roku. W drugich 45 minutach trudno zrozumieć występ stołecznej drużyny, która przecież wciąż realnie rywalizowała z Rakowem o tytuł mistrzów Polski. Jednak wydaje się, że tylko do 16 kwietnia.
Nie jest tak, że "Kolejorz" może być w pełni dumny ze swojej postawy. Lech, mając w nogach trudne mentalnie i fizycznie czwartkowe spotkanie z Fiorentiną, wyszedł od pierwszych minut strasznie apatycznie na hit 28. kolejki PKO Ekstraklasy. Dopiero w 25. minucie Hładun pierwszy raz dotknął piłki i to po wrzutce, której jakość pasowałaby do rozgrywek okręgowych niż do najwyższej polskiej ligi.
Ciężko było poznać piłkarzy mistrzów Polski. Zero ruchu, brak wysokiego pressingu. Pogubieni w rozegraniu piłki. Mało kto pokazywał się do gry. Dodatkowo lechici dali się zdecydowanie za łatwo zaskoczyć przy golu dla Legii, gdzie zaspali Douglas do spółki z Satką, czyli piłkarze niegrający ostatnio zbyt wiele w piłkę. Trzeba też docenić znowu błysk geniuszu Josue, który zaliczył przy tym golu asystę drugiego stopnia.
Wydawało się, że to spotkanie pójdzie w jedną stronę. Tą przychylną dla Legii. Była jeszcze akcja bramowa Ishaka, ale lider "Kolejorza" nie jest w formie, bo oddał strzał zbyt prosty i oczywisty dla Hładuna. Ale z drugiej strony kto w tej lidze ma wykańczać takie sytuacje, jak nie właśnie najlepiej opłacany zawodnik/napastnik w lidze?
Podsumowaniem pierwszej połowy w wykonaniu Lecha był uraz Jespera Karlstroma. Jakby John van den Brom miał mało problemów ze zdrowiem czy zawieszeniem piłkarzy.
Po przerwie - zamiana ról
Jednak po przerwie wydarzyło się coś, co ciężko zrozumieć. Tym bardziej mając świadomość tego, że Legia wciąż ma w lidze, o co grać. Lech teoretycznie też, ale gra o podium a o mistrzostwo Polski jest jednak nieco innym wyzwaniem.
Też nie było tak, że Legia do przerwy grała jakiś genialny mecz. Podopieczni Kosty Runjaica byli do ugryzienia, ale Lech nie potrafił się do nich dobrać, mając samemu zbyt wiele problemów. Za to na drugą połowę legioniści wyszli z poczuciem, że faktycznie ten mecz pójdzie już tylko w kierunku korzystnym dla gospodarzy.
Lech po przerwie dużo lepiej przesuwał. Pracował w defensywie. Nie zostawiał wolnych przestrzeni. "Kolejorz" grał z zębem, przeciwstawił się Legii także odpowienim nastawieniem mentalnym. Jakby ktoś w przerwie wyjął im "zwykłe baterie", a załadował do organizmów podopiecznych Johna van den Broma te Duracella. Te, które do przerwy miała Legia, bo to legioniści po zmianie stron wyglądali jak dzieci we mgle. Niezdolni do stworzenia zagrożenia pod bramką lechitów.
A Lech? Wyszedł na drugą połowę i zanim połowa stadionu usiadła, to już wynik meczu był wyrównany. Później na 2:1 poprawił Sousa i Łazienkowska na kilka minut ucichła. Aż do ostatnich minut, gdzie po bardzo składnej i pięknej akcji gospodarze wyrównali. Legia po raz kolejny pokazała, że umie wracać w tym sezonie z dalekiej podróży. Było tak, chociażby z Miedzią Legnica czy Lechią Gdańsk. Ostatecznie wynik 2:2 to najczęstszy wynik w tym roku, jaki osiąga zespół Kosty Runjacica.
Jeszcze dwa słowa o Afonso Sousie, który dwoma golami przy Łazienkowskiej zapisał mocno swoją niebiesko-białą kartę. Mało który piłkarz Lecha może pochwalić się takim osiągnięciem, jak dwa gole w jednym meczu na stadionie Legii. Portugalczyk może żałować, że te trafienia ostatecznie nie dały trzech punktów.
Legia zasłużenie tego meczu nie wygrała, bo zrobiła za mało, żeby to osiągnąć. Lech przespał pierwsze 30, albo nawet 45 minut i w końcowe też nie dał rady obronić się przed jedną z nielicznych akcji Legii po przerwie. Na pewno obaj trenerzy nie są w pełni zadowoleni ze swojego zespołu.
Szkoleniowiec Legii będzie próbował zrozumieć, co stało się po przerwie, a John van den Brom musi popracować nad defensywą pod nieobecność Dagerstala i Milicia, bo w dwóch ostatnich meczach - co prawda z dobrymi rywalami - lechici stracili aż sześć goli.
W Poznaniu płakać nikt po tym remisie nie będzie. W Warszawie smutek, bo mistrzostwo odjeżdża. Tylko czy ono w ogóle było realne, biorąc pod uwagę stały dystans utrzymywany ze strony Rakowa?
Po 28. kolejce wygranymi są właśnie Raków i Pogoń, która odrobiła dwa punkty do Lecha.
Jedno jest pewne - hit pod względem emocji i atmosfery na trybunach nie zawiódł i to duży plus. Szczególnie w przeciwieństwie do tego pierwszego meczu w Poznaniu.