Rafał Gikiewicz: Hejt w piłce dochodzi do ściany. Jeden wariat pisał, że porwie mi dzieci [NASZ WYWIAD]
- Alvaro Morata teraz jest bohaterem, a jeszcze chwilę wcześniej grożono jego rodzinie. Strasznie z nim jechali i on sobie z tym nie radził. Sam spotkałem się z ogromną falą hejtu przy okazji meczu z Bayernem, gdy Robert Lewandowski stał przed pobiciem rekordu Bundesligi. Jeśli ktoś mówił, że jestem antypolakiem, bo nie dawałem długo strzelić mu gola, musi być wariatem. Czytałem wtedy wszystkie wiadomości do czwartej rano. Z jednych się śmiałem, inne mnie denerwowały, gdy wjeżdżały na moją żonę czy 10-letniego syna. Nie pozwolę, żeby ich obrażano. Dlatego kilku idiotów dostało ostrzegawcze pisma z kancelarii. Szkoda, że w internecie z tobą jadą, a na stadionie chcą sobie robić zdjęcia - mówi nam Rafał Gikiewicz, bramkarz Augsburga. Razem z marką Okocim zapraszamy na wywiad w dobrym składzie z “Gikim”.
TOMASZ WŁODARCZYK: Na EURO nie pojechałeś jako piłkarz, a ekspert telewizyjny. Jak podobała Ci się ta nowa rola?
RAFAŁ GIKIEWICZ: Fajna przygoda. Nie spełniło się moje marzenie o otrzymaniu powołania przez Paulo Sousę, więc postanowiłem załapać się na EURO w innej roli. Byłem naprawdę blisko wydarzeń z udziałem reprezentacji Polski. Bliżej się nie dało. Pojechałem do Sankt Petersburga i Sewilli. Dla mnie to było duże przeżycie. Spojrzenie z innej strony na pracę dziennikarzy. Nabrałem do niej szacunku, bo zobaczyłem, ile pracy wymaga przeprowadzenie jednej transmisji. Stoi za nią ogromny sztab ludzi. Operatorzy, technicy, dziennikarze, eksperci - szacunek dla nich wszystkich. Dostałem fajną lekcję, nauczyłem się nowych rzeczy, poznałem świetnych ludzi. Same plusy.
Przeważnie piłkarz dopiero po zakończeniu kariery poznaje telewizję od kuchni.
Nie było powołania od selekcjonera Sousy, było od selekcjonera Szkolnikowskiego (dyrektora TVP Sport - przyp. red.) i zdecydowałem się je przyjąć. Miałem dwa tygodnie wakacji, podczas których nabrałem energii. Potem przyszła propozycja z TVP, więc stwierdziłem: “Dlaczego nie spróbować?”. Mam za sobą kilkanaście dni świetnych doświadczeń. Po części spełniłem swoje marzenie, ale jestem zawodowym piłkarzem i nigdy nie wywieszę białej flagi dla kadry. Wciąż walczę o powołanie, ale skoro tym razem się nie udało, to na turniej załapałem się w inny sposób.
Wokół telewizji interesowało mnie dosłownie wszystko. W Sankt Petersburgu zajrzałem nawet do wozu transmisyjnego, żeby pokazali mi, jak odwija się powtórki. Chłopaki mówili tylko: “Kurde, ale z ciebie normalny chłopak”. Miło, bo też zależało mi, aby pokazać się z dobrej strony. Że piłkarz nie ma much w nosie. Jest normalnym człowiekiem. Na nic nie narzekałem. Pracowałem jak inni. Jak czegoś ode mnie wymagano, nie miałem problemu, żeby zrobić kolejne wejście na żywo czy nagrać wywiad. Nawiązałem super znajomości. Myślę, że nikt na mnie nie narzekał. Jakieś błędy popełniłem, ale chyba jest więcej pochwał niż skarg.
Jesteś naturalnym materiałem na eksperta.
Mówienie na pewno mi nie przeszkadza. Kamera mnie nie peszy. Jestem szczery. Mówię jak jest i wydaje mi się, że wypowiadam się dobrą polszczyzną, choć wiadomo, że zawsze zdarzą mi się jakieś wpadki. Dlatego starałem się podpatrywać lepszych od siebie. Nie ukrywam, że strasznie zajarałem się tą rolą, choć nie wydaje mi się, żeby to było coś, co będę robił po karierze. Nie widzę siebie siedzącego cały rok w studiu. Może od czasu do czasu, przy jakiś większych wydarzeniach takich jak EURO? Podczas tego turnieju czułem się naprawdę świetnie. Szedłem sobie pobiegać rano, odpalałem na słuchawkach podcasty, aby przygotować do późniejszych transmisji. Nie byłbym sobą, gdybym wszedł z marszu do studia tylko dla bajerki. Musiałem być przygotowany.
Jak robisz mecz Holandii z Ukrainą, to musisz mieć wiedzę o zawodnikach i drużynach. Musisz być rzetelny wobec widza, który oczekuje od ciebie eksperckiej wiedzy i zakulisowych historii. Dlatego słuchałem, czytałem, pytałem kolegów piłkarzy. Przy okazji chłonąłem atmosferę turnieju. W taki sposób mogłem zobaczyć, jak to wygląda od środka. Poświęciłem swój urlop, ale nie widzę w tym nic złego, bo miałem czas, żeby wykonać swoją rozpiskę treningową. Od poniedziałku jestem w Augsburgu i wszystkie wyniki mam bardzo dobre.
Mówisz, że po karierze masz inny plan na siebie, ale jednak zastanowiłbym się nad bliższym zaprzyjaźnieniem się z telewizją.
Wiesz, ostatecznie różnie może wyjść. Na dziś mam kilka innych pomysłów, co chcę robić po zakończeniu przygody z piłką. Przede wszystkim na razie nigdzie się nie wybieram. Zamierzam jeszcze pograć kilka dobrych lat, a potem będę się zastanawiał. Jeśli faktycznie dostałbym fajną propozycję pracy jako ekspert, może ją rozważę, ale to też zależy od tego, jak odbierali mnie widzowie.
Recenzje miałeś bardzo pozytywne.
Dostałem dużo fajnych opinii od ludzi, których na co dzień nie znam, a którzy funkcjonują w piłce od lat. Odezwali się do mnie też znani mi trenerzy Dawidziuk czy Probierz. Jedni chwalili, inni radzili co powinienem zmienić. Wszystkie zdania przyjmuję z pokorą. Nie mam nosa zawieszonego dwa piętra nad ziemią i nie twierdzę, że wszystko potrafię najlepiej. W telewizji trzeba się wiele rzeczy nauczyć. Choćby mikrofon zawieszony na uchu a trzymany w ręce robił mi różnicę i musiałem się do tego przyzwyczaić. Na dziś jestem przede wszystkim piłkarzem Augsburga. A co będzie potem? Sam nie wiem, jakich projektów się dokładnie podejmę. Może masz rację? Nie mówię nie. Praca przy dużych turniejach czy meczach reprezentacji na pewno by mi się podobała. Z pracy przy EURO 2020 wyciągnąłem więcej niż mogłoby się wydawać i nie chodzi o pieniądze, bo nie robiłem tego dla kasy. Przede wszystkim chciałem przeżyć fajny czas. Nauczyć się i zobaczyć z bliska nowe rzeczy. Mam z czego żyć, a w drugi dzień turnieju wydałem więcej na defibrylator w Hejt Parku u Krzyśka Stanowskiego niż za pracę w telewizji.
Do tej akcji jeszcze wrócimy, ale żeby zostańmy jeszcze przy Gikiewiczu-ekspercie. Trudno było Ci oceniać grę reprezentacji Polski?
Nie miałem z tym problemu. Nikogo nie obrażałem, oceniałem mecz. Mówiłem to co widziałem i jak odbierałem spotkanie. W Polsce często źle mnie się odbierało, bo mówiłem co myślę. Po latach wydaje mi się, że wychodzi na moje. Po to wzięto mnie do studia telewizyjnego, żebym oceniał rzetelnie wydarzenia na murawie. Na przykład według mnie ze Szwecją powinien grać od początku Rybus a nie Puchacz. Czułem, że będziemy opierali swoją grę na częstych dośrodkowaniach, a w tym “Ryba” wydaje mi się lepszy. Ale nie jestem ani jednym, ani drugim piłkarzem. To tylko moja opinia i nikomu nie chciałem nią w żaden sposób zaszkodzić. Ty też na co dzień oceniasz występy zawodników. Jak jest to robione z głową, to krytyka jest jak najbardziej w porządku. Jeden zgodzi się z Twoją opinią, a drugi nie.
Jak na chłodno patrzysz na występ reprezentacji Polski podczas EURO?
Oglądałem niemal każdy mecz turnieju i nie zgodzę się z opinią, że byliśmy jakimiś patałachami czy generalnie odstawaliśmy od poziomu innych reprezentacji. Przespaliśmy po pierwszej połowie meczów ze Słowacją i Szwecją. To zadecydowało. Popełnialiśmy karygodne, bardzo proste błędy w defensywie, po których potrafiliśmy gonić wynik. Szwedzi słyną z tego, że tracą mało goli. My jednak im i każdej reprezentacji w grupie potrafiliśmy wbić bramkę. Ale wcześniej ustawialiśmy się w trudnej pozycji. Bardzo komplikowaliśmy sobie zadanie. Inaczej, jak tracisz bramkę po takim strzale jak Pogby, a inaczej, jak wbijają ci gola po wrzucie z autu czy akcji, gdzie masz przewagę dwóch zawodników na jednego. Takie niuanse zadecydowały, że nie wyszliśmy z grupy. Nie zgodzę się, że świat nam odjechał. Po prostu mieliśmy swoje problemy. Wystarczyło kilka małych korekt i odrobina więcej szczęścia. Popełnialiśmy zbyt dużo prostych błędów, nie do końca czuliśmy się dobrze w taktyce z trójką obrońców przy wyprowadzaniu piłki. My chcemy grać w piłkę i dobrze, ale stoperzy posyłali zbyt mało piłek mijających drugą linię.
Obserwowałem poruszanie się defensorów Chorwacji z Hiszpanią, gdzie po oddaniu piłki od razu wychodzili na pozycje. Grali wysoko, a my się chowaliśmy i byliśmy nieco zbyt statyczni. Ale mamy wielu naprawdę dobrych piłkarzy. Robert Lewandowski i Piotr Zieliński to zawodnicy, których boi się każdy. Reszta jest na przyzwoitym poziomie. Musimy natomiast też doceniać innych. Patrzymy na Austrię i dziwimy się, że postawiła się Włochom, ale oni mają 21 piłkarzy w Bundeslidze. To o czymś świadczy. Tak samo Szwajcaria. Wypowiadasz nazwę ich kraju i nie robi na tobie wrażenia, ale spójrz na nazwiska. Mają kilku świetnych graczy. Jak jest u nas? Wielu gra w topowych ligach, ale średnich klubach - tak jak zawodnicy praktycznie każdej reprezentacji na EURO. Trzeba oceniać jakość sprawiedliwie. Wiele drużyn ma równiejsze składy od nas. W Polsce jest “Lewy”, “Zielu”, Szczęsny, a potem kilku graczy z fajnych, ale nie jakiś wielkich klubów.
Zgodzisz się, że w tym turnieju wiele razy o zwycięstwie którejś z ekip decydowały pojedyncze momenty? Czerwone kartki Krychowiaka czy de Ligta, obroniony karny Llorisa, świetna parada Simona w dogrywce odwracały losy spotkań.
Powiem inaczej. Generalnie poziom w piłce bardzo się wyrównał. Mówię o piłce klubowej i reprezentacyjnej. Jeśli do Augsburga przyjeżdża Borussia Dortmund z Erlingiem Haalandem i Jadonem Sancho wartymi razem jakieś 300 milionów euro, a przegrywa z nami 0:2, to znaczy, że wiele możesz ugrać planem na mecz. Dobre przesuwanie, zawężanie pola, podwajanie szóstek w bocznych strefach, zostawianie przeciwnikowi mało miejsca i można zrobić wynik. Coraz trudniej strzelić gola bez popełnienia znaczącego indywidualnego błędu. Przeciwnik wykorzystuje czerwoną kartkę albo stały fragment gry. Decydują niuanse. Zobacz, jak świetni Chorwaci potrafili być rozkojarzeni przy szybkim rozegraniu i dwóch trafieniach Hiszpanów. To samo my. Proste błędy, które doprowadziły do utraty większości goli. Przecież Bereszyński z Jóźwiakiem na dziesięć podobnych sytuacji jak ta z Makiem na 0:1, nie przepuściliby go w ani jednej. Nie potrafiliśmy sobie układać spotkań pod własne dyktando. Po bardzo dobrym spotkaniu z Hiszpanią naród doznał orgazmu i myślał, że dmuchniemy Szwedów. A tu pierwsza akcja, znów wielka wpadka i duch siadł. Znów trzeba było gonić wynik. Za dużo prostych błędów.
A propos wpadek, jak patrzysz na tak gigantyczny klops jak Unaia Simona, gdy minął się z piłką?
Siedzi ci to w głowie. Hiszpanie na szczęście dla niego wywalczyli awans, ale nie wierzę, że w trakcie meczu nie myślał o tej sytuacji. Nieważne jak bronił potem w trakcie meczu. Gdyby odpadli, miałby pozamiatane w prasie i u kibiców. Wiele mówiło się o formie Simona przed turniejem. Prezentował się bardzo przeciętnie w trakcie sezonu i teraz podczas turnieju. Gdyby grał w słabszej ofensywnie drużynie, być może taka wpadka kosztowałaby awans. Wiadomo, że piłka była mocna i podskoczyła, ale bramkarz jest jak saper - myli się tylko raz. Nikogo za sobą nie ma. Po takim błędzie każdemu golkiperowi współczuję, bo wiem jakie to obciążenie. Spójrz na Martina Dubravkę. Gra super mecz z Hiszpanią, aby za chwilę wbić sobie kuriozalnego gola po zagraniu jak z siatkówki. W jednej minucie jest bohaterem, w drugiej klaunem. Lloris broni karnego, Francja na fali, Pogba strzela cudownego gola i celebruje go jakby była dziewięćdziesiąta minuta, a pół godziny później jedzie do domu. Jest poza turniejem. Piłka w pigułce. Uczy pokory.
Pomyłki sprowadzają też na piłkarzy ogromną falę hejtu. Patrz Alvaro Morata.
Tak. Strasznie z nim jechali i on sobie z tym nie radził. Sam spotkałem się z ogromną falą hejtu przy okazji meczu z Bayernem, gdy Robert stał przed pobiciem rekordu Bundesligi. Wylała się na mnie ogromna fala pomyj. Ludzie muszą zdać sobie sprawę, że to, co wypisują w sieci, może być karalne. Nie ma anonimowości. Sam wysłałem parę pism z kancelarii i ludzie mnie przepraszali. Interweniowałem u prawników tylko po to, żeby dać pewną lekcję. Osobiście hejt po mnie spływa, ale nie każdy taki jest. Morata się przejmuje. Robert Enke nie radził sobie z presją i rzucił się pod pociąg. Powinniśmy mieć wobec siebie więcej wyrozumiałości. To tylko piłka nożna. Wszyscy jesteśmy ludźmi i każdy popełnia błędy - w pracy czy w życiu prywatnym. Każdy ma jakieś swoje kłopoty i zmartwienia. Ja na przykład czuję się dziś gorzej po przyjęciu szczepionki. Gdybym wyszedł na boisku i zagrał słabszy mecz, czy ktoś w ogóle wziąłby to pod uwagę? Oczywiście, że nie.
Kibice powinni spojrzeć na piłkarzy jak na normalnych ludzi, a nie gladiatorów z koloseum. Przecież jasne jest, że Morata daje z siebie sto procent, aby strzelić gola w każdym meczu. Teraz jest bohaterem, a jeszcze chwilę wcześniej grożono jego rodzinie. Miałem identyczną sytuację. Jeden człowiek pisał do mnie, że przyjedzie do Augsburga i porwie mi dzieci. Patrzę na profil gościa na Instagramie. Wydaje się, że normalny człowiek, przedsiębiorca, a jednak coś tam w głowie jest nie tak. Mam w dupie, czy ktoś chce mi zabrać polski paszport, bo nie dawałem strzelić gola Lewandowskiemu, ale jak rusza moją rodzinę, muszę zareagować. Serio, nie każdy jest jak ja i się nie przejmuje. Ludzie się dziś tną, bo nie mają lajków w mediach społecznościowych, a jak doznają prawdziwej porażki, to jest kaplica. Musimy zluzować z ocenianiem innych. Każdy jest człowiekiem i ma prawo do popełniania błędów.
Mówisz o poważnych rzeczach, czyli już nie tylko wyzwiskach, ale też groźbach. Część z tych wiadomości wrzucałeś na swoje instastory. Naprawdę tak łatwo sobie z tym radzisz?
Wrzucałem to, żeby napiętnować takie zachowania. Kilku zawodników odezwało się do mnie z wsparciem, że dobrze zrobiłem. Ktoś, kto pisze w ten sposób do drugiej osoby, ma problem z głową, nudzi się i coś w jego życiu jest nie tak. Piłkarze mają Instagrama, bo chcą pokazać, jak wygląda skrawek ich przestrzeni. Dla mnie to jest fajne, że mogę się w ten sposób komunikować z kibicami Bundesligi. Jestem normalnym człowiekiem. Żadną gwiazdą, bo przecież przychodziłem tu jako nikt - jako zawodnik rezerw Śląska Wrocław. Na swoją pozycję pracowałem siedem lat. Jeśli ktoś nie ma ochoty mnie obserwować, przecież nie musi tego robić. Po co wylewać żółć? Stary, odlajkuj, nie obserwuj. Po co się męczysz i jeszcze obrażasz moją żonę i dzieci? Jeśli ktoś mówił, że jestem antypolakiem, bo nie dawałem długo strzelić gola Lewandowskiemu, musi być wariatem. Takiemu hejterowi odpowiedziałbym tak: dlaczego Polak może strzelać Polakowi, a już Polak bronić strzałów Polaka nie?
Wykonujesz swój zawód. Raczej nie trzeba tego tłumaczyć.
Zdziwiłbyś się, jak wielu trzeba. Jak wielu nie rozumie, że ten mecz z Bayernem też miał dla mnie swój ciężar. Nie przez pryzmat rekordu “Lewego”, a mocnego zakończenia sezonu, walki o nowy kontrakt, być może transfer i pokazanie się nowemu trenerowi. W tamtym momencie walczyłem o swoją pozycję w Augsburgu. Przecież nie mogłem stanąć między słupkami i robić z siebie klauna. Mój rywal do gry, Tomas Koubek, jest wciąż na EURO z reprezentacją Czech. Augsburg zapłacił za niego sześć milionów euro. Jest jednym z najdroższych bramkarzy w historii Bundesligi, a ja przyszedłem za darmo i posadziłem go na ławce. Ale cały czas muszę udowadniać, że jestem zawodnikiem, który zasługuje na miejsce w jedenastce. Rekordowi Roberta dodałem pikanterii. Ten rekord był wymęczony, padł w ostatniej minucie i pewnie lepiej smakuje samemu “Lewemu”.
Ostatecznie wygrałeś Ty i on.
Po meczu podeszli do mnie Rummenigge i Salihamidzić: “Młody, świetny sezon, ale dobrze, że ostatecznie nie zepsułeś nam imprezy”. Bayern żegnał zasłużonych zawodników, oblewał tytuł i bez rekordu “Lewego” świętowanie nie byłoby pełne. Cieszę się, że Robertowi się udało, ale jako profesjonalista robiłem wszystko, żeby wykonać swój zawód najlepiej jak potrafię. Przecież mi nie zależało na tym, żeby w pierwszej połowie wybronić siedem strzałów rodaka. Chciałem zatrzymać każdego zawodnika Bayernu. A to, że Kimmich mi walnął w samo okienko czy Gnabry dobił z metra, nie miało nic wspólnego z tym, że skupiłem się stricte na zatrzymaniu polskiego napastnika. Jeśli ktoś tak myśli i grozi twojej rodzinie, to ma problem. Po meczu czytałem wszystkie wiadomości do czwartej rano. Z jednych się śmiałem, inne mnie denerwowały, gdy wjeżdżały na moją żonę czy dziesięcioletniego syna. Nie pozwolę, żeby ich obrażano. Dlatego kilku idiotów dostało ostrzegawcze pisma z kancelarii. Szkoda, że w internecie z tobą jadą, a na stadionie chcą sobie robić zdjęcia.
Wspomniałeś już o zakupionym defibrylatorze. To akcja wywołana wydarzeniami z Kopenhagi, zawale serca Christiana Eriksena. Nawet z okazji tak szlachetnej postawy niektórzy zarzucali Ci, że zrobiłeś to na pokaz.
Słyszałem, że Gikiewicz kut.., bo zarabia tyle kasy, a kupił tylko jeden defibrylator. Wiadomo, część ludzi lubi żyć życiem innych i je rozliczać, a gdyby każdy dał złotówkę, to pewnie trochę tego sprzętu byśmy kupili. Ale jak już mówiłem, nie dogodzisz wszystkim. Mam na to wywalone. To była spontaniczna akcja. Chwila, że podjąłem decyzję i zdecydowałem się na taki gest. Rano Krzysiek Stanowski zaprosił mnie do Hejt Parku. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co przyniesie dzień. Po sytuacji z Eriksenem program stanął pod znakiem zapytania, ale ostatecznie przerodził się w fajną inicjatywę z zaproszeniem Marcina Borkowskiego, ratownika medycznego, i szybkim kursem pierwszej pomocy na wizji. Fajnie sobie pogadaliśmy. Wczułem się w tę sytuację. Pomyślałem, co by było, gdyby to moja żona siedziała na trybunach i to mnie ratowaliby medycy. Chwila moment i zadeklarowałem, że mogę kupić taki jeden defibrylator. Żonie powiedziałem dopiero po programie żartując, że jesteśmy szczuplejsi o parę tysięcy złotych. Ale te pieniądze są warte tego, zwłaszcza gdy być może uratują komuś życie. Z tej perspektywy nie ma nawet o czym gadać.
Kilka dni temu byłem w jednej ze szkół w Warszawie, której podarowaliśmy ten sprzęt. Fajnie, że przełożyliśmy tragedię Eriksena, która na szczęście zakończyła się happy endem, na coś dobrego. Dobrze, że czasy się zmieniają. Amatorskie kluby w Niemczech dostają defibrylatory od swoich gmin, a w tych profesjonalnych coraz dokładniej bada się piłkarzy. Widzę to nawet po przeglądzie mojego zdrowia w Augsburgu.
Lubisz pomagać. Przed pandemią rozdawałeś nawet bilety na swoje mecze Bundesligi.
Robię to spontanicznie. Nie chcę żadnego poklasku. Jak masz dzieci, to zmienia ci się perspektywa na pewne sprawy. Po meczu z Bayernem miałem rękawice podpisane przeze mnie i Roberta. Oddałem je do Kanału Sportowego, który często organizuje akcje charytatywne. Myślę, że to cenny eksponat, który zarobi trochę kasy w słusznej sprawie. Lewandowski z rekordem, Gikiewicz ten rekord mu trochę uprzykrzający? Jakiś kolekcjoner powinien za to nieźle zapłacić. A co do biletów? Jak mogę, to rozdaję. Chcę pokazać, że piłkarz nie jest gwiazdą wystrzeloną w kosmos. Żyje jak normalny człowiek. Wiadomo, jak grasz na absolutnym topie, to nie masz na takie rzeczy czasu. Ale ja mam. Jestem dostępny. Porozmawiam z każdym. Jak dam dwie lub trzy wejściówki rodakom, którzy nie mieliby szans wejść na mecz, bo karnety są wykupione na cały sezon, to tylko się cieszę. Jeśli ktoś chce zdjęcie czy kartę z podpisem, nie ma problemu. Czytam prywatne wiadomości i staram się spełniać takie prośby. Ja też byłem kiedyś małym chłopcem. Marzyłem o takich rzeczach. Kupowałem sobie na straganie koszulki Francesco Toldo czy Gianluki Pagliuki. Moje dzieci mają trochę lepiej ode mnie. Mogą poprosić przed meczem, żebym zagadał do Haalanda czy Sommera i poprosił ich o trykot. Po ostatnim gwizdku załatwiam im to, bo wiem że spełniam w ten sposób ich marzenia.
Wróciłeś już do klubu. Masz rok do końca kontraktu. Jak wygląda Twoja sytuacja?
Chcę zostać w Augsburgu i tutaj spełniać swoje cele. Najprawdopodobniej w ciągu dwóch tygodni podpiszę nowy kontrakt. Liczę, że kibice wrócą na stadion i wtedy wjedzie jakaś wielka sektorówka z moją podobizną za to, co udało mi się zrobić w ostatnim czasie. Rozegrałem najlepszy sezon w karierze. Fani zdają sobie z tego sprawę. Nawet w poniedziałek jak szedłem do dentysty i na rynku siedzieli ludzie, zrobiłem więcej zdjęć niż przez cały ostatni rok, kiedy po mieście chodziło się w maseczkach.
Czujesz się doceniony?
Tak, ale sam sobie to wszystko wywalczyłem. Już wiele razy stawiano na mnie krzyżyk. Pukano się w głowę, jak marzyłem o grze w Bundeslidze. Teraz też mogliby już postawić na młodego Niemca, czy Koubka za którego zapłacili kupę kasy, ale nie chcą tego robić, bo spełniam ich wymagania. Wywalczyłem sobie miejsce i pokazałem, że na nie zasługuję. Prezydent klubu powiedział, że nie sprzeda mnie za piętnaście milionów euro, więc wierzę, że uda się podpisać nową umowę przed 10 lipca, kiedy rozpoczynamy obóz. Szefowie wiedzą, że dobrze się tu czuję. Świetnie pracuje mi się z trenerem bramkarzy, który mówi mi, że mogę być jeszcze lepszy, a na najwyższym poziomie pogram jeszcze co najmniej trzy lata. On też rekomendował, aby dać mi nowy kontrakt. Pierwsze rozmowy odbyły się już po sezonie. Teraz będziemy je kończyć. Skoro obie strony są zadowolone, nie ma co kombinować. Dobrze mi się tu żyje. Nowa umowa będzie dla mnie kolejnym dowodem, że decyzje i praca w ostatnich latach doprowadziły mnie do właściwego miejsca w karierze. Jeszcze dam o sobie znać.
***
Powyższy wywiad w dobrym składzie powstał we współpracy z marką Okocim. Więcej rozmów z tej serii znajdziecie TUTAJ.