Rafa Benitez to cichy bohater Premier League. W Newcastle Hiszpan znów udowadnia swój trenerski kunszt
Wydawałoby się, że świat futbolu oraz wszelkie wyniki w najlepszych ligach są już w pełni uzależnione od budżetów poszczególnych drużyn, ale jeden klub z Premier League zdecydowanie zmierza pod prąd bieżącym trendom. Mowa oczywiście o Newcastle United, które w dużej mierze dzięki swojemu trenerowi – Rafie Benitezie kolejny sezon kończy bez konieczności walki do ostatnich chwil o utrzymanie. A to wszystko niemal za darmo.
Niezwykłość korzystnego położenia w jakim znajdują się „Sroki” wynika przede wszystkim z realiów ligi. Futbol z wysokiej półki na „Wyspach” niemal zawsze jest dziełem ogromnych sum wydanych na zawodników.
Tymczasem na St.James’ Park, krótko mówiąc, się nie przelewa, a mimo wszystko klub już drugi rok z rzędu skończy ligową kampanię niemal bezboleśnie. Widmo spadku omija szerokim łukiem zespół „The Toon”, a to wszystko dzięki wyśmienitej pracy Rafaela Beniteza.
Praca u podstaw
Przygoda Hiszpana z Newcastle rozpoczęła się pod koniec sezonu 2015/16, gdy objął ekipę po Stevie McClarenie. Drużyna była wówczas już pewna pożegnania się z najwyższą klasą rozgrywkową.
Mimo przejęcia klubu w dosyć niesprzyjających okolicznościach Benitez od razu wziął się do ciężkiej, ale oczywiście skutecznej pracy. Dokończenie już spisanego na straty sezonu nie było tylko dogorywaniem w oczekiwaniu na kolejkę nr 38.
Hiszpański szkoleniowiec chciał od pierwszego meczu udowodnić, że w Newcastle drzemie ogromny potencjał, co potwierdziły wyniki w kolejnych tygodniach. „Sroki” w ostatnich pięciu kolejkach nie zanotowały ani jednej porażki, zdołały zremisować z Liverpoolem oraz Manchesterem City, a na deser rozbiły Tottenham aż 5:1. Benitez z miejsca stał się ulubieńcem trybun, co naturalnie nie mogło nikogo dziwić.
Po miesiącach męki z nieudolnym McClarenem na ławce kibice odetchnęli z ulgą, wiedząc, że trenerem ich ulubieńców wreszcie jest fachowiec. Pożegnanie z Premier League na pewno było bolesne, ale wierzono, że dobra końcówka sezonu w wykonaniu Newcastle nie była tylko efektem nowej miotły, ale początkiem owocnej współpracy między klubem a Rafą Benitezem.
W istocie, wszelkie, nawet te wygórowane, oczekiwania sympatyków Newcastle miały również miejsce w rzeczywistości. Benitez już w kolejnym sezonie pracy na St. James’ Park wywalczył mistrzostwo Championship oraz rzecz jasna powrót do Premier League. Trudno było sobie wyobrazić lepszy możliwy start Hiszpana w nowym klubie.
Stabilizacja kluczem do sukcesu
Benitez zasługiwał na pochwały za końcówkę sezonu 2015/16 oraz późniejsze zdobycie tytułu mistrza Championship, ale prawdziwą weryfikacją umiejętności Hiszpana miała być dyspozycja Newcastle już na najwyższym szczeblu rozgrywek. Można by powiedzieć, że nie sztuką jest wejść do tej ligi, ale sztuką jest się w niej utrzymać.
Benitez oczywiście dokonał tej sztuki zarówno w poprzednim, jak i w tym sezonie. Dokonania Newcastle na przestrzeni ostatnich dwóch kampanii mogły przejść nieco bez echa, ponieważ „Sroki” najczęściej sytuowały się na tzw. „ziemi niczyjej”, czyli w okolicach środka tabeli.
Z perspektywy klubu takiego jak właśnie „The Toon” można to z całą pewnością uznać za spore osiągnięcie. Na uwagę szczególnie zasługuje powtarzalność ekipy prowadzonej przez 59-letniego szkoleniowca. Niezależnie od okoliczności, upływu czasu czy dyspozycji rywali Newcastle po prostu wyrabia normę.
Początek bieżących rozgrywek w ich wykonaniu nie należał do udanych, ponieważ „Sroki” przez kilka kolejek znajdowały się nawet w strefie spadkowej, ale ich powrót na właściwe miejsce nastąpił jeszcze szybciej niż wspomniany regres. Od wielu tygodni to właśnie drużynę prowadzoną przez Rafę Beniteza można bez problemów nazywać jedną z największych rewelacji ligi.
Cent do centa
Praca wykonywana przez hiszpańskiego menedżera zasługuje na szczególne uznanie jeśli przyjrzymy się na warunki, w jakich musi wykonywać swoje zadania. Współpraca z Mikiem Ashleyem – właścicielem Newcastle z pewnością nie należy do najłatwiejszych.
54-latek znany jest ze swej gorączkowej wręcz oszczędności, która zdecydowanie nie jest pożądaną cechą u ludzi zarządzających klubem z Premier League. Być może niechęć do wydawania ogromnych sum w ostatnich sezonach została wywołana przez niezbyt udaną współpracę z poprzednikiem Beniteza, czyli Steve’m McClarenem. Od momentu zwolnienia Anglika, Mike Ashley zdecydowanie rozważniej dysponuje klubowymi pieniędzmi.
Szał transferowy przeprowadzony na St. James’ Park w 2015 roku, który zakończył się kompromitującym sezonem i spadkiem do drugiej ligi sprawił, że od tej pory Ashley wydaje, gdy tylko musi. Albo nawet wtedy nie wydaje.
W końcu mówimy tu o właścicielu, który ani myślał dokonywać wzmocnień, mających na celu nieco ułatwienie pracy Benitezowi. Wręcz przeciwnie – pozbyto się ówczesnych liderów „Srok” z Moussą Sissoko (35 mln euro), Ginim Wijnaldumem (27,5 mln) i Androsem Townsendem (15 mln) na czele.
Po powrocie Newcastle do Premier League sytuacja praktycznie w ogóle nie uległa zmianie. Gdy nadarzała się okazja do zarobku, Ashley momentalnie z niej skorzystał. Właśnie dlatego reprezentantami „The Toon” nie są już Thauvin, Mitrović czy Mikel Merino.
Poczynania Newcastle na rynku transferowym, spowodowane w dużej mierze skąpstwem działaczy były dosyć niespotykane, ale dopiero drabinka płacowa „Srok” stanowi prawdziwy ewenement na skalę ligi, a być może całego świata. Od momentu wywalczenia przez ekipę Beniteza awansu do Premier League Newcastle jeszcze zmniejszyło wydatki na płace.
W niemal każdym innym klubie na „Wyspach” takie działania zakończyłyby się zapewne rychłym spadkiem. Ale nie każda drużyna jest prowadzona przez takiego specjalistę jak Rafael Benitez.
Biorąc pod uwagę coroczną wyprzedaż filarów drużyny oraz niezbyt kuszące tygodniówki, rezultaty osiągane przez „Sroki” od momentu objęcia drużyny przez Rafę mogą być odbierane jeszcze pozytywniej.
Almiron warty grzechu
Aby Mike Ashley się na nas nie obraził warto również powiedzieć, że w końcu nawet i on dołożył się do sukcesów, o ironio, własnej drużyny. W zimowym oknie transferowym wreszcie klasowy zawodnik został ściągnięty na St. James’ Park, a nie z niego wypchnięty.
Zawodnikiem, który przekonał Beniteza oraz przede wszystkim Ashleya został 25-letni Paragwajczyk – Miguel Almiron, który przed przywdzianiem biało-czarnego trykotu z powodzeniem reprezentował barwy Atlanty United. Kwota nieco ponad 20 milionów funtów zapłacona za ofensywnego pomocnika nie może wywoływać gęsiej skórki na dzisiejszym rynku transferowym, ale dla Newcastle była to naprawdę epokowa transakcja.
Almiron nie potrzebował ani chwili na aklimatyzację w europejskim futbolu i niemal z miejsca stał się motorem napędowym ekipy „Srok”. Paragwajczyk od momentu transferu wystąpił w pierwszym składzie aż 9 razy na 12 rozegranych spotkań, a jego wpływ na grę ofensywną drużyny jest aż nadto widoczny.
Być może dobre występy Almirona w koszulce Newcastle sprawią, że Mike Ashley wreszcie przejrzy na oczy i dostrzeże, że wydawanie pieniędzy na zawodników naprawdę przynosi korzyści drużynie. W końcu nie można zawsze polegać tylko na dobrej dyspozycji trenera.
Niedoceniany wzór
Warto docenić pracę Rafy Beniteza, ponieważ zajęcie pozycji w środku tabeli przez Newcastle to, wbrew pozorom, naprawdę spory wyczyn. Konkurencja w Premier League jest niewyobrażalna, a niemal każde okno transferowe zwiększa teoretyczną przepaść kadrową między „Srokami” i resztą stawki. Dochodzi do niecodziennych sytuacji, gdy beniaminek przed sezonem wydaje więcej, niż Newcastle w ciągu ostatnich czterech, bądź pięciu lat.
Na szczęście finalnie wszystko weryfikuje boisko, gdzie Benitez mimo nikłego wsparcia zarządu udowadnia swoją niepodważalną jakość. Z jednej strony Hiszpanowi należy bić brawo, a z drugiej jest on postacią, której można współczuć. Wielka szkoda, że tak utytułowany trener musi pracować w warunkach, które sprawiają, że środek tabeli i tak musi być odbierany jako wielki sukces.
Zachwycamy się postawą Liverpoolu Jürgena Kloppa, dokonaniami Pepa Guardioli w Manchesterze City, ale Rafa Benitez również jest postacią, od której inni trenerzy powinni się uczyć. Szczególnie jeśli mowa o radzeniu sobie bez nieograniczonych finansów.
Jose Mourinho został w tym momencie przywołany nieprzypadkowo, ponieważ Portugalczyk powinien podążyć drogą Beniteza i spróbować swoich sił w nieco mniej prestiżowym klubie, wymagającym zbudowania potęgi niemal od zera. Wszystko w celu odbudowania renomy swojej kariery.
W końcu Rafa Benitez, niczym „Mou” miał na koncie niezliczenie wiele trofeów, ale jego kariery również nie można nazwać idealną. Rysę na wizerunku stanowi z pewnością nieudany epizod w Realu Madryt zakończony zwolnieniem w środku sezonu.
Wpadka na Santiago Bernabeu stanowiła jednak tylko preludium do późniejszych wyczynów Beniteza, który w tym sezonie znów udowodnił, że pieniądze w futbolu nie grają. Kluczem do sukcesu nie jest liczba zer na klubowym koncie, ale kunszt trenera, który tym wszystkim dyryguje. Właśnie dlatego Newcastle wydaje najmniej, ale punktuje najsolidniej.
Mateusz Jankowski