PŚ w Oberstdorfie. Rusza 68. Turniej Czterech Skoczni. Co z tą Polską? Kamil Stoch w gronie faworytów
To nie jest normalny sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich. W większości dotychczas rozegranych konkursów najwięcej do powiedzenia miała pogoda, która dzielnie uprzykrzała życie skoczkom i kibicom. 68. edycja Turnieju Czterech Skoczni może pomóc w puszczeniu w niepamięć kontrowersji z ostatnich tygodni i wynagrodzić wszystkim te dni, w których piękno sportu zdecydowanie zbyt często schodziło na dalszy plan.
Resztki świątecznego jedzenia czyhają na nas w lodówce, nawet w Polsce doczekaliśmy się wreszcie opadów śniegu, sylwestrowe plany zaraz trzeba będzie wcielić w życie, a to oznacza jedno: startuje kolejna edycja Turnieju Czterech Skoczni! Nic się nie zmieniło, 68. odsłonę otworzy rywalizacja w Oberstdorfie, a finał odbędzie się w Święto Sześ… Trzech Króli w Bischofshofen. O ile zielone światło skoczkom da nie Borek Sedlak, a… mało zimowa europejska aura.
Pogoda z mniejszym lub większym impetem mocno dała się we znaki sympatykom sportów zimowych. Nie tylko skoczkowie przegrywali nierówną walkę z warunkami, bo swoje musieli choćby odcierpieć i narciarze alpejscy, i biathloniści.
Specjaliści od latania na nartach mieli jednak najwięcej kłopotów, bo przebieg niektórych (większości?) rozegranych konkursów pucharowych wołał o pomstę do nieba. I tutaj trzeba wrzucić kamyczek do ogródka Waltera Hofera i spółki, czyli całej ekipy odpowiadającej za organizację, ekhem, bezpiecznych i uczciwych zawodów.
Multum niezrozumiałych decyzji głównie związanych z niemiarodajnym rotowaniem belkami to doskonały przykład na to, dlaczego wielu kibiców z nadzieją wyczekuje zmiany warty na szczycie: od przyszłego sezonu schedę po Hoferze przejmie Sandro Pertille z Włoch. Może on i jego ludzie ostrożniej będą prowadzili zawody, przez co skończy się taśmowe “wycinanie” skoczków wypuszczanych w fatalnych warunkach, czego ofiarą w Engelbergu padli m.in. Gregor Schlierenzauer i Simon Ammann.
Powtórka z rozrywki?
Czas skupić się na samym turnieju i jego uczestnikach. Nic nie wskazuje na to, by trzeci rok z rzędu zwycięzca TCS przeszedł do historii. Dwa lata temu niemożliwego dokonał Kamil Stoch, który wygrał wszystkie konkursy i dołączył do jednoosobowego panteonu sław zajmowanego przez Svena Hannawalda. Przed dwunastoma miesiącami obok wymienionej dwójki wygodnie rozgościł się niesamowity Ryoyu Kobayashi. Japończyk też zgarnął pełną pulę.
Dziś jednak ani Stoch, ani Kobayashi nie są w tak wysokiej formie, by kompletnie zdominować rywali. A przynajmniej ich dotychczasowe wyniki nie dają podstaw, aby tak myśleć. Oczywiście, japoński super-lotnik znów ubierze żółty plastron lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, ale nie ma mowy o takim tłamszeniu konkurencji, jak w ubiegłym sezonie. Zaś lider naszej kadry pokazał pazur dopiero w Engelbergu, wcześniej przeplatając niezłe rezultaty, jak podium w Wiśle, wynikami poza pierwszą dziesiątką.
To może być ciekawy i wyrównany turniej, tak jak ciekawy i wyrównany jest obecny sezon. Trzeba rozróżnić serię dziwacznych i niesprawiedliwych konkursów od tego, że wśród czołowych zawodników możemy oglądać naprawdę pasjonującą rywalizację.
Do najlepszych dołączyły nowe nazwiska, m.in. Philipp Aschenwald i Marius Lindvik, wigor odzyskał wspaniały przed laty Peter Prevc. A w najrówniejszej formie zdają się być Stefan Kraft i Karl Geiger, choć w przypadku tego pierwszego nie wiadomo, jaki wpływ na jego skoki będzie mieć ostatni upadek w Engelbergu.
Co z tą Polską?
Forma “Biało-czerwonych”, poza ewidentnym wzrostem dyspozycji Stocha, to nadal wielka niewiadoma. Pierwszy “pucharowy” miesiąc pracy Michala Doleżala na pewno nie był miesiącem miodowym. Czech zanotował niełatwy start w roli głównego trenera, bo oprócz wyjątkowego zwycięstwa w konkursie drużynowym w Klingenthal, nasi skoczkowie częściej zawodzili, niż powodowali uśmiech na twarzy kibiców.
Piotr Żyła i Dawid Kubacki są chimeryczni, Maciej Kot dalej szuka dawnej formy, która pozwalała mu regularnie meldować się w czołówce Pucharu Świata, a Jakub Wolny na tyle nie pozbierał się po jesiennej kontuzji, że skacze gorzej od niezłomnego Stefana Huli. Nie bez przyczyny Austria odjechała nam w klasyfikacji Pucharu Narodów na kilkaset punktów, a oglądamy też plecy targanej wiecznymi problemami zdrowotnymi kadry norweskiej.
Turniej Czterech Skoczni może realnie wskazać, w jakim miejscu znajduje się reprezentacja pod wodzą Doleżala. A na całokształt wyników nie należy patrzeć tylko przez pryzmat ewentualnych świetnych rezultatów jedynego skoczka, w tym wypadku pewnie Kamila Stocha. Na alarm nikt nie bije, ale sielanka nie będzie trwać wiecznie, szczególnie zważywszy na katastrofalne wyniki polskiego zaplecza w Pucharze Kontynentalnym.
***
Kobayashi czy Stoch? A może konsekwentny i stabilny Geiger? Czy pogodzi ich widowiskowy Kraft? Chociaż zawężając grono faworytów do tej czwórki można się przejechać, to czy inni skoczkowie mają wystarczająco poukładaną sferę mentalną, by cztery razy stanąć na wysokości zadania? W niedawnej przeszłości nie radził sobie z tym choćby Daniel Andre Tande. Swoją drogą, nieobliczalni Norwegowie też pewnie nie powiedzieli ostatniego słowa.
Zakładając, że pogoda nie pokrzyżuje planów, to czeka nas dziesięciodniowy maraton emocji. Treningi i kwalifikacje w Oberstdorfie dziś, 28 grudnia, a wielki finał 6 stycznia w Bischofshofen. Piloty w dłoń, wygodny fotel lub kanapa i niech się dzieje. 68. Turniej Czterech Skoczni: czas start!
Mateusz Hawrot