Przytłaczający obraz hejtu. Beckham to bardziej wojownik niż laluś. "Rozjuszony tłum jechał do spodu"
Popularny ostatnio serial o Davidzie Beckhamie przypomniał jak wyglądał hejt zanim wynaleziono Internet. Fala gniewu nie brała się z algorytmów, tylko z kolorowych gazet, a rozjuszony tłum z braku innych bodźców nie rozchodził się po dobie, tylko jechał do spodu. Dzisiaj można inaczej spojrzeć na Anglika i zamiast łatki lalusia przypiąć mu order wojownika. Upadał i wstawał na każdym froncie, a przy okazji świetnie grał w piłkę, o czym wielu już zapomniało.
Dobrze jest to jeszcze raz zobaczyć. Albo inaczej: zobaczyć z bliska, pod lupą, z całym dostępem do archiwów, bo przecież ktoś, kto oglądał Beckhama jako dziecko, bazował na strzępkach informacji. Jego szczyt sławy zaczął się po 1998 roku, gdy w wieku 23 lat stał się najbardziej znienawidzonym człowiekiem w Anglii. Wielu z nas pamięta to jak przez mgłę, a być może właśnie ten fragment jest największą wartością serialu. To jak otwarcie drzwi do ciemnego uniwersum: zobaczenie młodego człowieka rzuconego na pastwę ludzi. Spirala nienawiści rośnie tam z każdym dniem, a ludzie gotowi są zabić tylko dlatego, że ktoś dostał czerwoną kartkę w przegranym meczu.
Tarzanie w smole i pierzu
Nie ma przypadku w tym, że Glenn Hoddle, były selekcjoner reprezentacji Anglii, nie chciał wziąć udziału w nagraniach. Serial pokazuje jego fatalny wywiad, gdy nie tylko nie bierze Beckhama w obronę, ale wręcz wskazuje jego winę. Używa słów, które mają siłę karabinu, a zaraz potem otwiera furtkę do linczu. To ciekawe studium ludzkiej psychiki z szeregiem pytań: w którym momencie w człowieku budzi się potwór i dlaczego publiczne upokarzanie ludzi sprawia nam tak dużą przyjemność? Anglicy już w XII wieku tarzali “złych” w smole i pierzu, podtapiali ich w beczkach albo zamykali w pręgierzu, koniecznie na rynkach, żeby wszyscy widzieli. Prawie tysiąc lat później nic się nie zmieniło. Kapitalizm pręgierz znalazł sobie w tabloidzie (dzisiaj w social mediach), a hejt zamienił w zasięg i pieniądz. Cała Anglia miała okładkę z Beckhamem w postaci tarczy do rzutek.
Beckham tę batalię wygrał, choć tylko on wie jak dużo go to kosztowało i że jest wyjątkiem. Większość nie dałaby rady, ewentualnie utonęłaby w narkotykach jak Diego Maradona. To był czas, gdy trudniej było się odciąć i schować. Nikt nie mówił o zdrowiu psychicznym, szczególnie u piłkarzy. Nawet cztery ściany własnego mieszkania nie dawały ratunku, bo przecież tabloid potrafił postawić obok antenę satelitarną, żeby przechwytywać rozmowy telefoniczne. Nie było Internetu, więc nie było afer co drugi dzień.
Ściganie i opluwanie Beckhama stało się sportem narodowym Anglików i właściwie można tylko chylić czoła, że ten facet to udźwignął. Rodzina to jedno, ale fantastycznym niuansem jest pokazanie siły Manchesteru United. Alex Ferguson zbudował tam rodzinę, a rodzina stworzyła fortecę. Beckham miał szczęście, że był akurat w takim klubie. Mógł wskoczyć w bezpieczną przestrzeń i odwrócić narrację wokół siebie tam, gdzie był miał wszystko pod kontrolą, czyli na boisku. Kwestia niesamowitego uporu i przełamywanie złych momentów to powtarzający się motyw tej produkcji.
Niepodrabialny styl
Z biegiem lat łatwo o tym zapomnieć, ale to był naprawdę świetny piłkarz, mocno harujący na boisku, którego wielkim atutem był unikalny styl gry. On doskonale wiedział jak zapewnić tłumowi największe skoki endorfin, zaczynając od gola z połowy, kończąc na fantastycznych rzutach wolnych, często przesądzających o wyniku meczu. Spotkanie Anglia - Grecja z 2001 roku pokazuje nam zawodnika, który pragnie bardziej niż inni. Ta wyjątkowa zaciekłość, precyzja lasera przy dośrodkowaniach plus umiejętność totalnego wyciszenia w kluczowych momencie (rzut wolny w 90. minucie) stworzyły piłkarza, którego trudno było podrobić.
Wielu jest zawodników szybkich i dryblujących, wielu potrafi znakomicie kończyć akcje, ale charakterystyczny nabieg na piłkę Beckhama był jeden. Bzudrę palnął kiedyś Chris Waddle, mówiąc, że “Becks” nie znalazłby się w tysiącu najlepszych graczy w historii. Pod koniec XX wieku był przecież drugi w klasyfikacji Złotej Piłki. Zagrał 115 razy dla reprezentacji i wygrał Ligę Mistrzów plus sześć mistrzostwo Anglii, będąc częścią jednej z najbardziej fascynujących drużyn, jakie kiedykolwiek pojawiły się w tej grze. Alex Ferguson zasugerował kiedyś, że powinien wycisnąć ze swojej kariery więcej i oczywiście ma rację. Trzeba patrzeć jednak na Beckhama jako fenomen kulturowy: gościa, który chciał balansować na granicy różnych światów i nie tylko w sporcie czerpać profity. Pod tym względem przebił sufit.
Kreowanie historii
Wielkim atutem serialu jest to, że przypomina dzikie lata 90., gdy telewizje poczuły krew, a miliony na całym świecie zaczęły patrzeć na ludzi po drugiej stronie ekranu jak na bożków w zamkniętej, złotej sali. Beckham wsiadł do tego pociągu w idealnym momencie, w dodatku zawsze umiał tworzyć coś, co wyróżni go z tłumu. Na boisku: gol z połowy boiska. Poza boiskiem: małżeństwo z gwiazdą popu, wachlarz fryzur, gadżetów ciuchów i samochodów na każdą okazję. Jego znajomi mówią, że upajał się sławą, ale nigdy dał sobie przylepić łatki chama i aroganta. W filmie wypada tak jak wypadał na boisku: swobodnie, błyskotliwie i z pasją w oczach. To ten sam facet, który rok temu czekał 13 godzin w kolejce, żeby złożyć kwiaty w hołdzie królowej Elżbiecie II.
Oczywiste jest to, że serial odświeża pewien schemat z “Last Dance”, czyli jest po to, by przypomnieć Beckhama młodszej publice, odświeżyć jego markę, pograć na sentymentach i wywoływać jedynie pozytywne emocje. To hagiografia, której współproducentem jest jego własna firma, a on sam wybrał reżysera Fischera Stevensa, czyli Hugo z “Sukcesji”. Nie ma tam drążenia tąpnięć związku Beckhama i “Posh”, choć te ewidentnie były. Nie ma pytań o ambasadorowanie Kataru. Nie ma też szerszego spojrzenia na trudną relację z ojcem, z którym wiele lat nie rozmawiał i który rozwiódł się z jego matką już 21 lat temu.
Beckham czuje marketing i wie jak sprzedawać bajki dla mas. Zrobił to w myśl zasady: jeśli nie opowiesz ludziom swojej historii, ktoś inny opowie ją za ciebie. Mimo że serial ogląda się świetnie, można żałować, że tak wielowymiarowa postać została zamknięta tylko w czterech odcinkach, a ten czwarty najmocniej ślizga się po tematach. Fischer początkowo miał kontrakt na trzy, czwarty wyprosił u Netflixa, gdy okazało się, że materiału ma tyle, iż spokojnie mógłby zrobić drugi sezon. Na pytanie magazynu “Esquire”, czy mamy czekać na kontynuację, odpowiada: “Nie”, ale zaraz potem enigmatycznie dodaje “Być może coś jeszcze powstanie”. Ten serial uświadamia jeszcze jedno: futbol to znakomita kopalnia tematów, które ciężko przełożyć na historie fabularne, ale w formacie dokumentalnym potrafią zasysać.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.