"Przypomniały mi się czasy Czerczesowa". Arkadiusz Malarz chce awansować i znów zagrać z Legią [NASZ WYWIAD]
Już jutro I liga zaczyna odrabiać zaległości. Jedną z jej największych gwiazd, a na pewno najbardziej utytułowanym i jednocześnie najstarszym zawodnikiem jest Arkadiusz Malarz. - Spadek to była zadra w sercu i postanowiłem sobie, że koniecznie chcę wrócić do Ekstraklasy. Ułożyłem więc sobie w głowie, że nie jestem w I lidze - mówi nam bramkarz ŁKS-u. Porozmawialiśmy z nim o grze na drugim poziomie, niedawnym meczu Pucharu Polski z Legią, motywacji, celach i upływającym czasie. Zapraszamy do lektury.
KUBA MAJEWSKI: Otrząsnąłeś się po porażce z Legią? A pytam, bo patrząc całościowo na ten mecz, to wcale nie musieliście go przegrać.
ARKADIUSZ MALARZ: Ciężko, bo tak sobie zakładaliśmy, żeby zagrać dobre spotkanie. Legia to idealny przeciwnik, by pokazać się z dobrej strony, a jednocześnie naprawdę chcieliśmy awansować do następnej rundy. Niedosyt jest duży, bo nie tylko w II połowie graliśmy jak równy z równym, ale dwukrotnie potrafiliśmy dogonić wynik. Owszem, legioniści byli lepsi przed przerwą, mieli swoje sytuacje, ale ich nie wykorzystali. Po takim przebiegu spotkania złość jest podwójna. Zabrakło koncentracji i pewnego cwaniactwa.
ŁKS zaimponował mi w tym meczu, bo potrafił przetrwać najtrudniejszy czas w I połowie, gdy Legia dominowała, stwarzała sytuacje. Postawiliście się, pokazaliście, że macie charakter.
Tak, mamy. I fajną drużynę też. Zimą się wzmocniliśmy, kadra jest bardzo silna i bez wątpienia o wyższej jakości. Wydaje się, że jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu i taki mecz z Legią może zaprocentować w lidze.
Jednocześnie potwierdziliście to, co się o was mówi: potraficie grać atrakcyjny futbol, radzicie sobie w ofensywie, ale gdy przychodzi co do czego, to rozdajecie prezenty. Każdy z trzech goli, które daliście sobie wbić, to niezrozumiałe błędy indywidualne.
Czasami chcemy za wszelką cenę wyjść z piłką spod bramki, kiedy wystarczy po prostu zażegnać niebezpieczeństwo. W mojej ocenie szwankuje u nas ocena skali zagrożenia w danej sytuacji. Musimy nad tym popracować. Jeśli jest niebezpiecznie, to po prostu wybijmy, przesuńmy się, ustawmy grę defensywną.
Zaskoczyło cię, że nie było widać wielkiej różnicy między pierwszoligowcem, a głównym kandydatem do mistrzostwa?
Jakby ktoś nie wiedział, że gramy w I lidze i zobaczył ten mecz, to mógłby pomyśleć, że mierzą się dwie drużyny z Ekstraklasy. Wyglądaliśmy nieźle i teraz musimy to potwierdzić w meczach ligowych, tak by do tej Ekstraklasy wrócić.
Mam wrażenie, że teraz, jako pierwszoligowiec, zaprezentowaliście się lepiej niż podczas ubiegłorocznego starcia w Ekstraklasie, gdy przegraliście w Warszawie 1-3.
Zdecydowanie. Jestem pełen optymizmu. Solidnie się wzmocniliśmy, mamy kreatywny środek pomocy, zgraliśmy się w Turcji. Dobre wyglądamy jako drużyna, ale dużą wartością jest to, że mamy też zawodników, którzy potrafią wziąć grę na siebie, pociągnąć zespół, gdy nie idzie, dać impuls, czy też indywidualnie przesądzić o wyniku.
Runda jesienna do pewnego momentu była triumfalnym przemarszem ŁKS w kierunku Ekstraklasy. Potem jednak zgubiliście krok.
Jestem ostatni, by zwalać na wirusa, ale, pewnie jak większość drużyn, mieliśmy swoje kłopoty, które się nawarstwiały i byliśmy osłabieni. Szkoda, bo w meczach z Radomiakiem czy Termalicą graliśmy dobrze, ale jednak przegrywaliśmy. Takie spotkania są najgorsze, gdy mogło się wygrać, było się blisko, a zostało z niczym. To dla nas też nauczka na przyszłość. Nie możemy nawet na chwilę tracić czujności.
W sobotę wracacie do gry w zaległym meczu z GKS Tychy. Ewentualna wygrana zapewni wam pewien komfort, wyraźną przewagę w tabeli nad grupą pościgową.
Początek rozgrywek jest bardzo ważny, może ułożyć nam całą rundę, tym bardziej że trzy pierwsze mecze gramy u siebie i musimy wykorzystać atut swojego boiska. Cel jest jasny, tylko Ekstraklasa się dla nas liczy, nie trzeba nas motywować. Mam przy tym cichą nadzieję, że kibice wrócą na stadiony, przynajmniej w ograniczonym stopniu i będą naszym wsparciem.
Jak ci się gra przy pustych trybunach?
Dla kibiców się gra, to jest sens. Bez nich jest zupełnie inaczej, to nie to. Nawet w transmisjach telewizyjnych brakuje atmosfery. Mecze z nimi są po prostu fajniejsze, są sednem piłki.
Kuba Rzeźniczak trenował w kilkunastostopniowym mrozie w Siedlcach, a wy też mieliście kilkanaście stopni w Side, tyle że na plusie.
Ale za to aż przez dwa dni padało i wiało (śmiech). Warunki były znakomite, bardzo profesjonalne zgrupowanie, do niczego nie można się przyczepić. Teraz jednak wszyscy mamy takie same boiska i zobaczymy, co na nich pokażemy.
Na co trener Stawowy kładł największy nacisk podczas zgrupowania?
Na taktykę, wiadomo. Ćwiczyliśmy wiele w tym zakresie, wdrażaliśmy nowych zawodników do zespołu, poprawialiśmy zgranie. Ale też dużo czasu poświęciliśmy przygotowaniu kondycyjnemu. Jak patrzyłem ile chłopaki biegają, to przypomniały mi się czasy Stanisława Czerczesowa.
Współczuję.
A ja czekam na efekty w lidze. Pierwszy mecz po przygotowaniach z trenerem Czerczesowem rozegraliśmy przeciw Jagiellonii i wygraliśmy 4-0. Pamiętam, że gdy zeszliśmy z boiska, to po chłopakach w ogóle nie było widać zmęczenia. Gdyby trener powiedział, że mają zagrać kolejne 90 minut, to by wyszli i dali radę. Wierzę więc, że i tutaj ciężka praca zaowocuje.
Jesteś najbardziej utytułowanym zawodnikiem w I lidze. Jak się w niej odnalazłeś?
Spadek to była zadra w sercu i postanowiłem sobie, że koniecznie chcę wrócić do Ekstraklasy. Ułożyłem więc sobie w głowie, że nie jestem w I lidze. Zostawiłem to całkowicie z boku. Koncentruję się na tym, by pokazać się z jak najlepszej strony, by drużyna wygrywała i bym znów znalazł się tam, gdzie byłem. Jestem skupiony na celu. Owszem, kontrakt mam do końca czerwca i nie wiadomo, czy klub będzie chciał bym został, ale teraz robię wszystko by ŁKS awansował.
Nie mam problemów z mobilizacją. Wstaję rano, wykonuję wszystkie czynności, co zawsze i cieszę się na kolejny trening. Nadal jestem głodny, nadal sprawia mi to przyjemność. A jeszcze jak usłyszę takie słowa, jak trenera Dowhania po meczu w pucharze, że dobrze wyglądam, to motywacja szybuje. I tylko po moich synach widzę, jak ten czas ucieka...
W tym roku skończysz 41 lat. Tymczasem jesteś w formie, widzę też że zdrówko dopisuje. W meczu z Legią po żadnej z interwencji nie zwijałeś się z bólu, a przecież już parę lat temu a tu kości strzykały, a tu coś zgrzytnęło.
Zdrowie najważniejsze, zwłaszcza teraz. Bardzo mnie cieszy. Myślę, że to dzięki rytmowi i stylowi życia, jaki prowadzę. Zawsze bardzo poważnie podchodziłem do piłki, to nigdy nie była zabawa. I na wszystko musiałem zapracować. Ciągle powtarzam młodym zawodnikom, że tylko ciężka praca się obroni. Bo tak naprawdę trenera nigdy nie oszukasz, oszukać możesz tylko siebie. A życie zawsze odda.
Ty jesteś tego najlepszym przykładem.
Gdy miałem 34 lata i grałem w Bełchatowie, to do głowy by mi nie przyszło, że zdobędę trzy mistrzostwa Polski, zagram w Lidze Mistrzów, zostanę tam wybrany do drużyny kolejki. Życie pisze takie scenariusze, że nikt by tego nie wymyślił. Cieszę się, że mogę tymi doświadczeniami dzielić się z młodszymi kolegami. I to nie jest tak, że oni kiwają głowami i mówią "Co ten dziadek pieprzy?", tylko rzeczywiście słuchają z zaciekawieniem. Mówię im, by nie zadowalali się tym, co już mają, by szli do przodu. Wszystko przed nimi.
Dwa razy zagrałeś przeciwko swojej Legii. Dwa razy przegrałeś. Do trzech razy sztuka?
Bardzo bym chciał byśmy znów się spotkali w Ekstraklasie, byśmy przyjechali na Łazienkowską, by dane było mi przywitać się z kibicami. Ale nie to jest teraz ważne. Najważniejsze jest, by ŁKS awansował, a Legia zdobyła mistrzostwo. Wtedy będę wniebowzięty.