Kiedyś błyszczał w Europie, dziś jest królem na końcu świata. 38 lat i wielka forma. "Ludzie za nim szaleją"

Kiedyś błyszczał w Europie, dziś jest królem na końcu świata. 38 lat i wielka forma. "Ludzie za nim szaleją"
NIVIERE / pressfocus
Dominik - Budziński
Dominik Budziński08 Jul · 17:00
Prawie dekadę temu zaszokował świat. Chociaż był świeżo po kapitalnym sezonie we francuskiej Ligue 1, odszedł do ligi… meksykańskiej. Tam odnalazł swój dom. Dziś Andre-Pierre Gignac jest legendą Tigres, zyskał drugie obywatelstwo, i mimo 38 lat na karku wciąż zachwyca formą.
Pierwsze występy na murawach francuskiej elity zbierał jeszcze jako gracz Lorient, natomiast dopiero po transferze do Tuluzy stał się ligową gwiazdą. W sezonie 2008/09 wychodziło mu niemal wszystko. Strzelił aż 24 gole, został królem strzelców, a jego zespół, ten sam, który rok wcześniej ledwo utrzymał się w Ligue 1, tym razem zajął wysokie czwarte miejsce.
Dalsza część tekstu pod wideo
Gignac zrobił więc sobie kapitalną reklamę, ale został w Oksytanii jeszcze na kolejny rok. Dopiero po nim, już nieco słabszym, odszedł tam, gdzie zawsze chciał występować. Dołączył do Olympique’u Marsylia. Na Lazurowym Wybrzeżu początkowo nie radził sobie najlepiej, jednak w końcu rozwinął skrzydła i wskoczył na bardzo wysoki poziom. W ostatnim, pożegnalnym sezonie, strzelił 21 goli. Przebił tym samym m.in. Zlatana Ibrahimovicia czy Edinsona Cavaniego. W wyścigu o koronę najlepszego strzelca wyprzedził go jedynie Alexandre Lacazette.
Tak wyglądało rok po roku w Marsylii:
Gignac w Marsylii
Transfermarkt

Oferty od gigantów, a on wybrał… Meksyk

Gignacowi wygasała wówczas umowa z klubem i od przynajmniej kilku miesięcy było wiadomo, że szanse na jej przedłużenie są znikome.
- Świadczenia, jakie musi opłacić pracodawca i podatki we Francji przekroczyły jakikolwiek dopuszczalny poziom. Chcielibyśmy go zatrzymać [Gignaca - przyp. red.], ale to wydaje się być utopią. Nie zgodzi się na obniżenie pensji. Dlatego latem odejdzie do któregoś z klubów Premier League - mówił wówczas prezydent Olympique’u, Vincent Labrune.
Chętnych do zakontraktowania wtedy 29-letniego napastnika nie brakowało. Mówiło się nie tylko o wspomnianej Anglii, ale też m.in. możliwym transferze do Interu Mediolan czy Olympique’u Lyon. Francuz postanowił jednak zaszokować wszystkich. Przyjął bowiem ofertę od meksykańskiego Tigres.
Był to ruch niespodziewany z naprawdę wielu względów. Zdarza się oczywiście, że uznani piłkarze opuszczają Europę i stawiają na egzotyczne kierunki, natomiast po pierwsze - zazwyczaj pod koniec kariery, po drugie - akurat Meksyk wybierają od wielkiego dzwonu. Częściej mówimy o przenosinach do USA czy krajów z Bliskiego Wschodu.
Gignac nie był oczywiście pierwszy, bo lata temu do tej ligi wędrowali m.in. Pep Guardiola, Emilio Butragueno czy Eusebio, ale to przypadki już dość odległe w czasie. Francuz postanowił więc przetrzeć szlaki na nowo. Na starcie wysłał tym, którzy krytykowali jego decyzję, krótki komunikat.
- Jeśli się komuś nie podoba, że trafiłem do ligi meksykańskiej, niech spie**la - rzucił bez ogródek.
Wędrował trochę w nieznane, ale w nowym otoczeniu odnalazł się znakomicie. W pierwszym sezonie reprezentowania Tigres strzelił łącznie 32 gole, czym zapracował sobie na powołanie do reprezentacji. Pojechał z “Trójkolorowymi” na EURO 2016 i choć nie był pierwszym wyborem Didiera Deschampsa na pozycji numer “9”, to regularnie dostawał swoje szanse. Niewiele brakowało, by to Gignac, nie Eder, został bohaterem wielkiego finału. W doliczonym czasie gry zawodnik Tigres znakomicie zwiódł Pepe, ale uderzył tyłko w słupek.
Dla Gignaca były to już ostatki w narodowych barwach. Potem zagrał jeszcze tylko dwa razy w eliminacjach do mundialu, po czym selekcjoner odstawił go w kąt. Licznik występów w reprezentacji zatrzymał się na 36 meczach i siedmiu golach.

Rok w rok kapitalny

Urodzony w Martigues napastnik mógł więc skupić się na grze dla klubu, a ten, dowodzony na boisku przez Francuza, zaczął przeżywać najlepsze chwile w swojej historii. Wystarczy wspomnieć, że Tigres przed zakontraktowaniem Gignaca wygrywało ligę meksykańską tylko trzy razy. Już z nim w składzie powtórzyło zaś ten sukces… pięciokrotnie.
Gignac, parafrazując znane w polskim środowisku powiedzenie, trochę zakochał się w Meksyku. Z wzajemnością zresztą. Dziś wybija mu już ponad dziewięć lat w tym kraju. Dziewięć lat reprezentowania Tigres. Chociaż na karku Francuz ma 38 lat, mógłby wygrzewać się na plaży i traktować futbol bardziej jako dobrą zabawę, on nie traci werwy. Sezon w sezon, a trochę się ich już uzbierało, gra fantastycznie. Popatrzmy na liczby. W samej lidze meksykańskiej wygląda to tak:
  • 2015/16 - 28 goli,
  • 2016/17 - 25 goli,
  • 2017/18 - 16 goli,
  • 2018/19 - 23 gole,
  • 2019/20 - 20 goli,
  • 2020/21 - 16 goli,
  • 2021/22 - 18 goli,
  • 2022/23 - 20 goli,
  • 2023/24 - 17 goli.
Dochodzą do tego jeszcze trafienia ze spotkań pucharowych. Dziś całkowity dorobek strzelecki Gignaca wygląda więc fenomenalnie. Francuz rozegrał dla Tigres 383 mecze i zdobył aż 213 bramek. Jest oczywiście najlepszym strzelcem w historii klubu.
Przez dłuższy czas drzazgą w oku dla byłego gracza Marsylii pozostawała Liga Mistrzów CONCACAF. Doświadczony snajper chciał poprowadzić Tigres do triumfu w tych rozgrywkach, ale zawsze coś, a może bardziej ktoś, stawał na jego drodze. W finale z 2016 roku lepsza była CF America, 12 miesięcy później Pachuca, a potem jeszcze Monterrey.
Powiedzenie do trzech razy sztuka nie miało więc zastosowania w tym przypadku. Ale do czterech - już tak. Dzień przed wigilią w 2020 roku Gignac doczekał się wymarzonego prezentu. Tigres w meczu o trofeum pokonało Los Angeles FC 2:1. Zwycięskiego gola w 84. minucie strzelił właśnie on. Andre-Pierre Gignac. Gość, który zasłużył na ten sukces jak nikt inny.
- W końcu wygraliśmy ten piep**ony puchar - nie ukrywał ekscytacji bohater meczu o złoto.
Wyczekany triumf w najważniejszych rozgrywkach strefy CONCACAF sprawił, że Tigres miało okazję rywalizować w Klubowych Mistrzostwach Świata. To wtedy wielu kibiców mogło przypomnieć sobie o istnieniu Gignaca. Francuz w trzech meczach strzelił trzy gole i został najlepszym strzelcem turnieju. Pomógł drużynie awansować do wielkiego finału, ale w nim minimalnie lepszy okazał się Bayern Monachium.

Status legendy

Kilka dni temu Gignac zaczął natomiast kolejny, dziesiąty już rok w Tigres. W pierwszej kolejce, jak to on, trafił do siatki, a jego drużyna wygrała 1:0. Były reprezentant Francji nie zwalnia zatem tempa, choć czas trudno będzie mu oszukać. Jeszcze w tym roku skończy 39 lat.
Gignac odnalazł w Meksyku swój dom. Od kilku lat ma tamtejsze obywatelstwo. To tam na świat przyszły też jego dzieci. Ojciec i brat napastnika dumnie noszą tatuaże z motywem Tigres i numerem “10” na plecach, a chcąc posmakować Taco, lokalnego specjału, można udać się do stoiska nazwanego na cześć legendarnego już piłkarza. W Meksyku nazywają go "El Rey", czyli król.
Transfer Gignaca do Meksyku i Tigres okazał się na tyle udany, że szlakiem Francuza chcieli pójść jego rodacy. Półtora roku w tym samym klubie spędził Florian Thauvin, inny były gracz Marsylii, a obecnie Udinese. Krótką przygodę z “Tygrysami” zaliczył też Andy Delort. Im nie szło jednak tak znakomicie.
- Francuzi nie rozumieją, co Dédé [Gignac - przyp. red.] reprezentuje, nie tylko w Monterrey, ale w całym Meksyku. Jest najlepszym ambasadorem Francji! Meksykanie kochają Francję i są dumni, że mają francuskich piłkarzy, którzy odnoszą sukcesy w swojej lidze i kraju. Dédé jest żywą legendą w Tigres. Najlepszy strzelec w historii klubu, najlepszy zawodnik, ale także sztandarowy zawodnik ligi. Nawet nasi przeciwnicy go szanują. Ludzie za nim szaleją. Pozostawia po sobie ogromny ślad. I jeszcze nie skończył - mówił o Gignacu wspomniany Thauvin.
Bohater tego artykułu nie poszedł w życiu i karierze najprostszą możliwą drogą. Znalazł własną. Nietypową, ale jakże ciekawą. Gdy zawiesi buty na kołku, nie będzie tylko jednym z wielu. Będzie legendą. Nie w swojej pierwszej, a drugiej ojczyźnie. Bo nią bez wątpienia stał się dla Gignaca Meksyk.

Przeczytaj również