Przyćmił Messiego, zmienił klub i zniknął. Geniusz na kolejnym zakręcie
To miał być hit transferowy. Nieco zapomniany geniusz wrócił do Europy, aby odzyskać blask. Spodziewano się, że zostanie liderem, gwiazdą, nawiąże do najlepszych lat kariery. Niestety, James Rodriguez znów zawodzi w piłce klubowej.
Zero goli, zero asyst, sporadyczne wejścia z ławki rezerwowych. Tak można podsumować krótką przygodę Jamesa Rodrigueza w Rayo Vallecano. Kolumbijczyk od początku sezonu nie przekonuje do siebie trenera Inigo Pereza. Kiedy już dostaje pojedyncze szanse, zupełnie z nich nie korzysta. Już nie jest tym rewelacyjnym złotym chłopcem, który niecałą dekadę temu brylował na hiszpańskich boiskach. Dawny gwiazdor Realu Madryt wciąż błyszczy, ale tylko w barwach reprezentacji. Na arenie klubowej pozostaje jedynie cieniem samego siebie.
Turniej marzeń
James? To on jeszcze gra? Do niedawna takie pytanie mogli zadać kibice, którzy nie śledzą dokładnie wszystkich lig świata. Trzeba bowiem otwarcie przyznać, że w ostatnich latach Rodriguez nieco zniknął z radarów. W Evertonie miał dobre tylko pierwsze dwa miesiące. Z Al-Rayyan błyskawicznie się ewakuował, ponieważ miał problem z przystosowaniem do katarskiej kultury. W Olympiakosie wytrwał nieco ponad pół roku, po czym rozwiązano z nim kontrakt. W tym czasie pokłócił się z włodarzami, którzy zarzucali mu prowadzenie hulaszczego trybu życia. W Sao Paulo sytuacja się nie poprawiła, spędził parę tygodni na ławce rezerwowych, po czym znów pokazano mu drzwi wyjściowe.
Po tak katastrofalnej serii istniało ryzyko, że kariera Jamesa powoli chyli się ku upadkowi. Wtedy nadszedł jednak magiczny turniej Copa America. Minionego lata ofensywny pomocnik udowodnił, że stać go na wielkie granie. To wyglądało tak, jakby ktoś cofnął czas o dekadę i przeniósł nas do 2014 roku, kiedy Kolumbijczyk brylował na mundialu w Brazylii. Podczas tegorocznej imprezy znów był wielki, zanotował gola i aż sześć asyst w sześciu spotkaniach. Czterokrotnie wybierano go zawodnikiem meczu, otrzymał statuetkę MVP całego turnieju. Przyćmił nawet Leo Messiego.
- Tego wieczoru zapisaliśmy się w historii. To był bardzo skomplikowany mecz z trudnym rywalem, ale zrobiliśmy to. Jesteśmy w finale. Dla mnie... gram w tej kadrze od prawie 13 lat. Marzyłem o takiej chwili. Jesteśmy bardzo szczęśliwi - mówił wzruszony James na antenie DSports przed decydującym meczem z Argentyną.
Kolumbia po raz pierwszy od 2001 roku dotarła do finału Copa America. W starciu o złoto “Los Cafeteros” musieli uznać wyższość “Albicelestes”, którzy obronili tytuł. Sam James mógł jednak opuszczać Stany Zjednoczone z podniesioną głową. Pokazał, że wciąż potrafi czarować, że wcale nie jest skończonym piłkarzem. Z ogromnym zainteresowaniem wyczekiwano zatem decyzji, którą podejmie w sprawie dalszej przyszłości. Swego czasu hiszpańskie media podawały, że po pomocnika zgłosiły się kluby z Arabii Saudyjskiej. 33-latek wybrał bardziej ambitne rozwiązanie. Wylądował w Rayo Vallecano, gdzie szlaki przetarł mu Radamel Falcao.
- James trafił do Rayo, ponieważ na scenie pojawili się kolumbijscy sponsorzy. To transakcja podobna do tej, dzięki której Radamel Falcao spędził trzy lata na Vallecas. Wtedy jedną połowę pensji płacił klub, a drugą pokrywali sponsorzy z Ameryki Południowej, którzy zdecydowali się zainwestować w drużynę - informowała Isabel Pacheco z Relevo.
Jamesomania
Sprowadzenie gwiazdy tego formatu wywołało prawdziwy szał. Pewnie najwięksi optymiści wśród fanów Rayo nie spodziewali się takiego prezentu z okazji stulecia klubu. Kibice jeszcze nie otarli łez po odejściu Falcao, a już na Campo de Vallecas sprowadzono kolejną żywą legendę kolumbijskiej piłki. Co więcej, zapowiadano, że pod kątem czysto sportowym James może zaoferować jeszcze więcej od “El Tigre”.
- Wiem, że nie zobaczymy Jamesa z Realu Madryt, ale wierzę, że wciąż może zapewnić wysoki poziom. Jeśli przyjedzie z odpowiednim nastawieniem, może wnieść naprawdę wiele - mówił Adrian Blanco, dziennikarz Radio Marca.
- Czegoś takiego nie widzieliśmy od czasu Diego Maradony w Napoli. To historyczny moment dla naszego klubu. Chcę podziękować Jamesowi za zaufanie do skromnego, ale pięknego projektu. Sprowadziliśmy wielkiego zawodnika, najlepszego na ostatnim Copa America. Kiedy debiut? James jest jak Formuła 1, nie można go spalić na pierwszym okrążeniu, musi wytrwać cały wyścig. Ale to duma móc cieszyć się podpisaniem takiego gracza - powiedział na początku września prezes Martin Presa na antenie Cope.
- Wszyscy wiedzą, że kocham ligę hiszpańską. W przeszłości czułem się tutaj bardzo dobrze, więc to był jeden z powodów mojej decyzji o powrocie. Naszym celem jest wygranie Copa del Rey i zajęcie miejsca w TOP6 tabeli. Czuję wielką radość, będąc częścią klubu z taką historią - rzucił sam James po podpisaniu kontraktu.
16 września weteran oficjalnie zadebiutował w barwach Rayo. Wszedł wówczas na końcówkę wygranego 3:1 meczu z Osasuną. Tydzień później dostał kwadrans gry w zremisowanym starciu z Atletico Madryt. Liczono, że wraz z biegiem czasu jego rola ulegnie zwiększeniu. Miał przejąć kierownicę i zostać pełnoprawnym liderem drużyny. W końcu odezwały się jednak problemy, które od wielu lat skutecznie hamują piłkarskiego kozaka.
Nieprzygotowany
Od początku sezonu James spędził na murawie tylko 136 minut. Jedynie przeciwko Leganes znalazł się w pierwszym składzie i nie zachwycił. Zanotował dziesięć strat, wygrał cztery z dziewięciu pojedynków, tylko jedna z czterech wrzutek dotarła do celu. Generalnie nie stworzył żadnego większego zagrożenia w rywalizacji z kandydatem do spadku. Co więcej, hiszpańska prasa podaje, że 33-latek dosłownie nie jest w stanie regularnie występować od pierwszej minuty. Zdarzają się sytuacje, kiedy we wtorek nie może dokończyć treningu ze względu na ból i dyskomfort. W środę lub czwartek wraca do zajęć, ale nie na pełnych obrotach, ponieważ organizm odmawia mu posłuszeństwa. Przychodzi weekend i kolejny mecz, w którym siedzi na ławce, a przy dobrych wiatrach wchodzi na ogony. Rozpoczyna się następny tydzień i wszystko wraca do punktu wyjścia.
- Od początku było wiadomo, że James trafia do klubu po ponad 50 dniach bez gry. Szybko zrozumiano, dlaczego nie będzie zawodnikiem wyjściowego składu Rayo. "Jest gruby i nie ma kondycji do biegania". To niektóre ze słów, które usłyszano po jego przybyciu do Madrytu. W reprezentacji cała drużyna gra dla niego, w Rayo idea jest taka, że żaden zawodnik nie znajdują się ponad innym i wszyscy mają pracować dla dobra klubu - opisała Carolina Marquez z dziennika Marca.
Trener Inigo Perez praktycznie na każdej konferencji prasowej otrzymuje pytania o Jamesa. Szkoleniowcowi zarzuca się, że nie potrafi korzystać z powierzonego mu talentu. Czuć jednak, że celem Hiszpana nie jest udobruchanie kibiców, którzy za wszelką chcą zobaczyć ulubieńca w akcji. On ma stworzyć zgraną drużynę opartą na intensywności i dobrze funkcjonującym pressingu. Rodriguez najzwyczajniej w świecie nie pasuje do tej roli.
- Wszyscy przyjmują za oczywistość, że jeden zawodnik będzie od razu grał w pierwszym składzie, a drugi nie. Tak nie jest. Jestem zachwycony obecnością Jamesa w drużynie. Szatnia również jest bardzo zadowolona. Ale na koniec to wciąż tylko kolejny zawodnik Rayo Vallecano. Najważniejszy pozostaje klub. Przybył do nas po dość długim okresie bezczynności. Moim zadaniem jest wybór najlepszych zawodników w danym spotkaniu w oparciu o to, co widzę na treningach. Pracujemy z dnia na dzień, nie notuję sobie na kartce składu, który wystawię za tydzień. Jeśli spotykają mnie obelgi za to, że nie wystawiam danego zawodnika, mogę tylko to zaakceptować. Wiem, jak działa świat, jeśli ktoś czuje się oszukany, to przepraszam. Ale ja mam jeszcze 25 innych graczy. Jeśli James gra, to dlatego, że w danym momencie uważam, że jest najlepszą opcją na danej pozycji - tłumaczył Perez, cytowany przez dziennik AS.
Okazjonalny magik
Obserwując Jamesa, należałoby podzielić jego karierę na dwie części. Od kilku lat regularnie zawodzi on oczekiwania w kolejnych klubach. Praktycznie w żadnym nie jest w stanie wytrwać dłużej niż jeden sezon. Jednocześnie w kadrze wciąż wspina się na wyżyny swoich możliwości. Choćby we wrześniu przyłożył rękę do zwycięstwa Kolumbii nad Argentyną. Najpierw zanotował asystę przy trafieniu Yersona Mosquery, później sam pokonał “Dibu” Martineza z rzutu karnego. W październiku posłał zaś otwierające podanie przy okazji efektownego triumfu 4:0 nad Chile. W dużej mierze dzięki jego fantastycznej postawie “Los Cafeteros” zajmują obecnie drugie miejsce w tabeli eliminacji do mundialu.
- Musisz stworzyć dla niego odpowiednie środowisko, wspierać go, tak wygląda to w kadrze. Jeśli Rayo to zrobi, James będzie luksusowym wzmocnieniem. To piłkarski wybraniec - zauważył kilka tygodni temu trener Julio Cesar Falconi, który poznał Rodrigueza w ekipie Banfield.
Wygląda zatem na to, że 33-latek po prostu nie umie dostosować się do poszczególnych drużyn. Kolejni trenerzy nie zamierzają modyfikować swojej taktyki i wywracać wszystkiego do góry nogami dla dobra jednego zawodnika. Inaczej sytuacja wygląda w reprezentacji, gdzie James zapracował sobie na status półboga. Tam stawia stempel na każdej akcji, jego magiczna lewa noga stanowi odpowiedź na większość pytań. Po udanych zgrupowaniach ofensywny pomocnik wraca jednak do klubu, gdzie brakuje mu iskry, zaangażowania. Cyklicznie pojawiają się doniesienia o problemach z utrzymaniem wagi i dyscypliny. Raz na miesiąc Rodriguez bierze się za siebie, wchodzi na najwyższe obroty, prowadzi “Kawoszy” do efektownych zwycięstw nad Brazylią, Argentyną czy Hiszpanią. Jednak nie daje rady utrzymać tej dyspozycji na przestrzeni kilku miesięcy, całej rundy, o całym sezonie nie wspominając.
Wygląda na to, że Rayo będzie tylko krótkim przystankiem w bogatej karierze “dziesiątki”. W madryckiej prasie już pojawiają się informacje o możliwym odejściu w styczniowym okienku. Zainteresowanie wicemistrzem Copa America wykazują Lazio oraz kluby z Turcji. Inigo Perez raczej nie będzie naciskał na pozostanie zawodnika, z którego praktycznie nie korzysta. A sam zainteresowany dał się poznać jako ktoś, kto lubi co kilka miesięcy zmienić otoczenie, wyrazić gotowość do gry o najwyższe cele, po czym usunąć się w cień. Taki już urok króla strzelców mundialu z 2014 roku. James Rodriguez wciąż mógłby grać na takim poziomie. Wielka szkoda, że udowadnia to tak rzadko.