Przestroga dla reprezentacji Polski? Tak Szewczenko poległ w Genoi. "Ściągnął zespół na jeszcze większe dno"
Andrij Szewczenko przejmował Genoę pogrążoną w ogromnym kryzysie, zarówno czysto piłkarskim, jak i tożsamościowym. Podjął ryzyko pracy z drużyną źle zbudowaną i mającą przed sobą trudny terminarz, a szybkie wyprowadzenie jej na prostą byłoby cudem. Problem w tym, że Ukrainiec ściągnął zespół na jeszcze większe dno.
Powiedzieć, że Genoa zawodziła, to nie powiedzieć nic. Pod wodzą Davide Ballardiniego zanotowała zaledwie jedną wygraną, w trzeciej kolejce przeciwko równie beznadziejnemu w obecnym sezonie Cagliari. Łącznie w dwunastu meczach przed zmianą trenera genueńczycy ugrali 9 punktów (1 wygrana, 6 remisów, 5 porażek).
W październiku klub został zakupiony przez amerykańską firmę inwestycyjna 777 Partners, a Enrico Preziosi, znany we Włoszech jako “pożeracz trenerów”, po 18 latach przestał być prezydentem klubu. Stał się jednak członkiem zarządu i jak sam twierdzi, będzie przez jakiś czas doradzał nowym właścicielom, którzy nie znają jeszcze realiów Serie A.
Nikogo więc nie dziwiło, że Davide Ballardini został zwolniony. Zaskoczeniem było to, że jego miejsca w walczącej o utrzymanie Genoi nie zajął typowy włoski “strażak”, jak to bywa w takich przypadkach: ot chociażby Rolando Maran, który zresztą wciąż jest w Genoi na kontrakcie po poprzednim gaszeniu pożaru. Zamiast tego postawiono na człowieka, który nie był zgraną kartą z włoskiej karuzeli szkoleniowej, ale dobrze znał samą ligę, choć nie jako trener.
Było źle, ale może być gorzej
Genoa od początku sezonu miała problemy z kreatywnością. Jej głównymi orężami były długie piłki zagrywane do napastników, stałe fragmenty i wrzutki młodego lewego wahadłowego Andrei Cambiaso. Nawet jeśli “Rossoblu” utrzymywali się przy piłce, to z reguły niewiele to wnosiło: ot, futbolówka leniwie krążyła od jednego gracza do drugiego bez większego zamysłu. Z pewnością to po części efekt tego, jak zbudowano kadrę zespołu. Wśród środkowych pomocników próżno było szukać kogoś, kto potrafiłby zrobić z przodu różnicę, podobnie wyglądało to też w ataku, gdzie miano najbardziej kreatywnego wypadałoby przypisać 38-letniemu Goranowi Pandewowi, który od kilku sezonów co lato grozi, że zakończy karierę.
Mimo wszystko coś tam piłkarze Genoi potrafili z przodu stworzyć. W 12 meczach w okresie Davide Ballardiniego wykręcili łącznie xG (współczynnik oczekiwanych goli) równe 15.97: średnio 1.32xG na mecz. Bez szału, ale do przeżycia. W ostatnim meczu prowadzonym przez Włocha przeciwko Empoli dobili do 1.70xG.
Niestety po przejęciu drużyny przez Szewczenkę te liczny poszły w dól, wręcz dramatycznie. W dziewięciu meczach Serie A dobili do zaledwie 3.43xG, co daje nam zatrważające 0.38xG na spotkanie. Oglądanie meczów Genoi stało się prawdziwą katorgą, sytuacji bramkowych pod bramką ich rywali praktycznie nie było.
Nam strzelać nie kazano
Najbardziej symptomatyczne spotkanie podopieczni “Szewy” rozegrali przeciwko Juventusowi. Pal licho xG. W tym meczu nie zdołali oddać nawet jednego strzału. Nie celnego - jakiegokolwiek! Do tego zaledwie raz udało im się celnie podać w pole karne.
Był to prawdopodobnie najgorszy występ jakiejkolwiek drużyny w trakcie całego sezonu. Dość powiedzieć, że Genoa miała jedynie 30% posiadania piłki, a “Stara Dama” oddała na jej bramkę aż 27 strzałów (najwięcej w sezonie), z czego 12 celnych (też najwięcej w sezonie). Pod względem posiadania piłki “Juve” zaliczyło jeden lepszy mecz, z Salernitaną (73%).
Dość podobnie wyglądały zresztą starcia z Atalantą (0.02xG, 33% posiadania, 1 niecelny strzał, 2 celne podania w pole karne) oraz Sassuolo (0.21xG, 26% posiadania, 3 celne podania w pole karne), choć paradoksalnie… akurat w tych spotkaniach Genoa zdołała szczęśliwie ugrać po jednym punkcie.
Awersja do trzech punktów
Po dwóch miesiącach z Andrijem Szewczenką za sterami nie zmieniło się jedno. Genueńczycy wciąż czekali na pierwsze ligowe zwycięstwo od trzeciej kolejki. Dziewięć meczów Serie A, zaledwie trzy remisy i aż sześć porażek, tylko trzy zdobyte bramki, spadek z 17. na 19. miejsce w tabeli ligowej i umocnienie się w strefie spadkowej. Biorąc to pod uwagę, trudno się dziwić, że władzom klubu zabrakło cierpliwości i tak szybko pożegnano się z Ukraińcem.
Wpływ na to miało też to, co wydarzyło się na początku grudnia. Nowym dyrektorem generalnym Genoi został Johannes Spors, któremu powierzono budowę nowego projektu i rozpoczęcie przebudowy klubu. Niemiec jest uczniem Ralfa Rangnicka, pełnił między innymi rolę głównego scouta w Hoffenheim i Red Bullu, co z czasem okazało się dość ważne. Co prawda bowiem przedstawiciel właścicieli klubu, Josh Wander, zapowiadał, że Szewczenko także będzie częścią nadchodzącej rewolucji w Genui, jednak ostatecznie wymieniono go na Alexandra Blessina. Trenera mało znanego, jednak, co ważne, także będącego “produktem” szkoły Red Bulla i hołdującego jej filozofii. Nie może dziwić, że do wspólnej przebudowy na modłę RB Johannes Spors sprowadził trenera z tego samego kręgu kulturowego.
Doda im skrzydeł…?
Ważniejsze jednak jest to, co wydarzyło się po odejściu “Szewy”. Nowy trener w przeciwieństwie do Ukraińca z miejsca konkretnie przedstawił swój plan na nową tożsamość drużyny (wysoki pressing, szybki doskok, duża intensywność oraz waleczność). Przede wszystkim jednak było to widać na boisku. Ukrainiec zmienił w Genoi ustawienie, na stałe przywracając 3-5-2. To łatwo dało się zauważyć, choć nie stanowiło żadnego szoku, bo “Rossoblu” grali w nim średnio co drugi mecz przed jego przybyciem. Jednak poza tym trudno było wskazać jaki ma pomysł na grę zespołu, co nowego chce zaoferować klubowi. Ta drużyna nie miała żadnej tożsamości.
Były selekcjoner reprezentacji Ukrainy mówił głównie o tym, że potrzeba większego zaangażowania, więcej serca, pasji, pewności siebie i zbudowania zwycięskiej mentalności. Czasem dorzucał coś o większej kompaktowości i lepszym skupieniu w defensywie, lecz z reguły brzmiało to jak zwykła gadka-szmatka.
Tymczasem z Alexandrem Blessinem już w debiucie zobaczyliśmy zupełnie inną Genoę. Dynamiczną, agresywną, wręcz gniotącą Udinese. Wygrać ponownie się nie udało, jednak genueńczycy wykręcili xG równe 1.73: połowę tego, co w dziewięciu meczach pod wodzą Szewczenki. To oczywiście tylko jeden mecz, do tego zremisowany, ale z miejsca dało się dojrzeć, że faktycznie zmienił się trener.
To nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy
Przygoda Andrija Szewczenki zakończyła się kompletną klapą, co nie znaczy jednak, że jest on złym trenerem. Były właściciel Genoi Enrico Preziosi w wywiadzie udzielonym po sprzedaniu klubu wprost przyznał, że w 2011 jego firma zaczęła mieć problemy i mniej więcej od tego czasu przestał inwestować w klub. Próbował go sprzedać od 2015 roku. Po 2011 roku “Rossoblu” tylko raz zakończyli sezon w górnej połowie tabeli, a w dwóch poprzednich sezonach do końca walczyli o utrzymanie, ostatecznie zajmując 17 miejsce w Serie A. Genoa to dziś po prostu wyjątkowo przeciętna drużyna, składająca się w większości z piłkarzy nijakich, niedoświadczonych, lub mających najlepsze lata już dawno za sobą.
Dość powiedzieć, że zupełnie nie poradzili sobie w niej Ivan Jurić, Aurelio Andreazzoli oraz Thiago Motta. Pierwszy z nich wykonał później świetną pracę w Hellasie Werona, a obecnie z powodzeniem odbudowuje Torino, Andreazzoli bardzo dobrze radzi sobie w Empoli, zaś Motta po początkowych problemach zaczął osiągać solidne wyniki ze Spezią. Porażka w Genoi to normalny stan rzeczy, a nie zaskoczenie.
Wiatr w oczy
Trzeba też spojrzeć szerzej na to, co czekało “Szewę” w Genui. Po pierwsze, wyjątkowo trudny terminarz: w pierwszych siedmiu meczach musiał mierzyć się z Juventusem, Romą, Atalantą, Lazio, Udinese oraz Sampdorią. Regularne straty punktów? Do przewidzenia. Wręcz trzeba je było z góry założyć. Po drugie, Genoa miała ogromne problemy z kontuzjami. W pierwszych czterech spotkaniach Ukrainiec nie mógł skorzystać z najlepszego napastnika Mattii Destro, a drugi w kolejności do gry snajper, Felipe Caicedo, zdołał wyleczyć się dopiero w styczniu i zagrał u Szewczenki ledwo 25 minut w lidze. Zaś kapitan Domenico Criscito był zdrowy tylko w trzech z dziewięciu meczów ligowych.
Co gorsza, już w trzecim meczu były znakomity piłkarz Milanu stracił kluczową postać w środku pomocy, Nicolo Rovellę, który wyleczył się dopiero na ostatnie spotkanie przeciwko Spezii. Młody Włoch jest w Genoi odpowiedzialny za reżyserowanie gry i przede wszystkim znakomicie wykonuje stałe fragmenty. Choć u Szewczenki zagrał tylko 3,5 meczu, to i tak wykreował najwięcej okazji ze wszystkich graczy: miał xA (oczekiwane asysty) wynoszące łącznie 0.84. Drugi w tej kategorii Andrea Cambiaso dobił do 0.73, a trzecie miejsce zajął Goran Pandev z xA równym… 0.21.
Andrij Szewczenko z pewnością zakładał także, że będzie trenował Genoę dłużej i zimą otrzyma piłkarzy, których potrzebuje. Między słowami dało się wyczuć, że gra ustawieniem 3-5-2 bardziej z przymusu, niż z chęci.
- W tej chwili gra tą formacją jest moim zdaniem najlepszym wyborem, w przyszłości może się to zmienić - mówił Ukrainiec krótko po przejęciu Genoi. A pod koniec grudnia wprost przyznawał, że byłby wdzięczny, gdyby dyrektor sportowy sprowadził mu zawodników do ustawienia 4-3-3.
Warto zaznaczyć, że prowadząc Ukrainę stawiał przede wszystkim właśnie na formację 4-3-3 i była to zupełnie inna gra niż ta, którą prezentowała Genoa. Co ciekawe, na sam koniec swojej genueńskiej przygody, w meczu przeciwko Milanowi, wyszedł właśnie tym ustawieniem i był to najlepszy mecz “Rossoblu” od jego przybycia do Włoch.
Być może Szewczence po prostu zabrakło więc czasu i odpowiednich piłkarzy, a gdyby otrzymał większe zaufanie oraz odpowiednie wzmocnienia, to potrafiłby odcisnąć na Genoi swoje piętno i nadać jej tożsamość. To jednak tylko teoria, a fakty są takie, że jego dwa miesiące we Włoszech skończyły się kompletnym fiaskiem.