Przepis o młodzieżowcu pomaga czy szkodzi? PZPN słusznie "wymusza" rozwój młodych w PKO Ekstraklasie
Szkolenie młodzieży. To hasło pojawia się przy rozmowie o polskim w futbolu szalenie często. Z zazdrością spoglądamy w stronę Niemiec czy innych zachodnich krajów, gdzie perspektywiczni nastolatkowie wdzierają się do składów zespołów dużo mocniejszych, niż te nasze. U nas poziom przygotowania młodych zawodników jest zdecydowanie niższy. PZPN postanowił jednak z tym walczyć, wprowadzając przepis, który jednym może bardzo przypaść do gustu, ale innym przysporzyć niemałego bólu głowy.
Od tego sezonu każda drużyna, która będzie grała w rozgrywkach pod egidą Polskiego Związku Piłki Nożnej będzie musiała mieć na boisku przynajmniej jednego zawodnika zaliczanego do kategorii „młodzieżowca”. Nowa zasada podzieliła ekspertów i kibiców. Wprowadziła jednak zupełnie nowy aspekt do piłki na naszym podwórku.
Młodzi muszą grać
Aby nie być gołosłownym, wypadałoby wytłumaczyć, na czym polega szeroko omawiana nowa reguła. Przede wszystkim, jako młodzieżowca definiujemy zawodnika, który posiada polskie obywatelstwo i w roku rozpoczęcia sezonu ukończy maksymalnie 21 lat (w początkowej wersji miał tyle kończyć w roku zakończenia rozgrywek i taki zapis utrzymano dla niższych lig w Polsce).
Przykładowo – na sezon 2019/20 w Ekstraklasie są to gracze urodzeni w 1998 roku i później. Jest to definicja bliźniacza do tej, którą stosuje UEFA w swoich rozgrywkach. W przypadku I, II i III Ligi są to piłkarze z roczników 1999 i późniejszych.
Zgodnie z nowymi regulacjami, każda drużyna grająca w Ekstraklasie, Pucharze Polski na szczeblu centralnym oraz w I Lidze będzie musiała mieć na boisku przynajmniej jednego takiego zawodnika. W przypadku II i III Ligi wymaganych jest aż dwóch.
Obecność młodzieżowca na murawie jest obowiązkowa przez całe 90 minut. Wyjątek stanowi usunięcie go z boiska z powodu czerwonej kartki lub uraz bramkarza należącego do tej kategorii. Wtedy zastąpić go może „zwyczajny” golkiper i nie ma obowiązku wprowadzania do gry kolejnego młodego zawodnika.
Jeśli jednak na boisku w danym zespole znajdować się będzie zaledwie jeden gracz, który będzie spełniał wymagania i dozna urazu, a na ławce nie będziemy mieli dla niego zmiennika z rocznika 1998 lub młodszego, to musimy grać w osłabieniu. Dlatego trzeba przewidywać niektóre sytuacje przy wyborze kadry meczowej.
Swoistym ułatwieniem sytuacji jest jednak poszerzenie ławki rezerwowych na meczach PKO Ekstraklasy. Od tej edycji rozgrywek menedżerowie mogą zabrać aż dziewięciu (a nie siedmiu, jak do tej pory) zmienników. Dzięki temu można zawsze wrzucić na nią dodatkowego młodzika.
Motywacja dla młodych
Dobrze, skoro już wiemy, o co dokładnie chodzi, to wypadałoby spróbować przeanalizować to, jakie szanse i ryzyka niesie ze sobą nowy przepis. No i pierwszym, podstawowym pytaniem, powinno być: czy młodzieżowcom na pewno posłuży miejsce w składzie „z urzędu”?
Wielu może stwierdzić, że większą motywację do pracy dawała konieczność przebicia się z rezerw. Należy jednak pamiętać, że wcześniej status jednego z największych młodych talentów w klubie nie gwarantował niczego. Dziś najlepsi młodzieżowcy mogą wręcz spodziewać się, że dostaną szansę – tak stanowią w końcu przepisy.
Tego rodzaju wymóg nie powinien zbyt dużo zmieniać w kontekście najbogatszych klubów, inwestujących wiele w akademię. Legia czy Lech młodzieżą stoją i regularnie stawiają na graczy takich jak Radek Majecki, Robert Gumny czy Kamil Jóźwiak. Wciąż na szansę czekają też kolejni, którzy mogą okazać się perełkami.
Jeśli chodzi jednak o drużyny, w których na szkolenie młodzieży nie przeznacza się tak ogromnych sum, to może on powodować spadek jakościowy. Oczywiście, o sile ŁKS-u stanowi Janek Sobociński (rocznik 1999), w Górniku Zabrze będą grać Przemek Wiśniewski czy Adrian Gryszkiewicz (obaj 1998), ale mamy też kluby takie jak Arka Gdynia, Wisła Płock czy Korona Kielce. A w nich wystawianie młodzieży może wiązać się z niemałymi kombinacjami.
Są to w końcu kluby, które, delikatnie mówiąc, nie słyną z ufania swoim wychowankom. Teraz jednak konieczne będzie znalezienie dla nich miejsca. Ewentualnie będzie można spróbować pozyskać jakiegoś młodziana, ale nie każdy jest gotowy na wydatki.
Postawić na rozwój
Najważniejsze jest jednak dobro polskiego futbolu. Chcemy, aby wyrastały nam młode talenty, więc muszą one grać. W Niemczech, Włoszech czy Francji mamy kulturę dawania szans niedoświadczonym, perspektywicznym piłkarzom. U nas, bardzo często tego brakuje.
Właściciele zmieniają trenerów jak rękawiczki, więc nie ma miejsca na ryzyko. Jedna, dwie złe decyzje, kilka słabych wyników i menedżer żegna się z posadą. Wystawianie młodych, zwłaszcza w sytuacjach „ryzykownych” jest więc stąpaniem po cienkim lodzie. No i po to mamy zmianę przepisów.
Teraz każdy klub nie tylko będzie musiał wystawiać młodzianów, ale i zainwestować w ich szkolenie (lub, ewentualnie, szukać talentów u rywali czy w innych ligach). Krótko mówiąc, w końcu powinno to doprowadzić do podniesienia poziomu futbolu młodzieżowego.
Lepsi młodzieżowcy oznaczają mniejszy spadek jakościowy związany z koniecznością wystawienia ich w pierwszej jedenastce – opłaca się to klubom i polskiemu futbolowi jako całości. W teorii wszystko brzmi pięknie.
Nie można przewidzieć wszystkiego, może okazać się, że tak naprawdę nie przyniesie to oczekiwanej poprawy poziomu młodych polskich zawodników, ale wypada dać szansę nowej zmianie. Zwłaszcza po tym, co było widać w pierwszych kolejkach sezonu.
Początek pod znakiem „młodej siły”
Na efekty wprowadzenia nowego przepisu nie trzeba było długo czekać. Pierwszego gola nowego sezonu strzelił Jagiellończyk, Bartosz Bida. W premierowej serii gier na listę strzelców wpisał się jeszcze jeden młodzieżowiec – Paweł Tomczyk z Lecha.
Łącznie na inaugurację rozgrywek PKO BP Ekstraklasy na murawie pokazało nam się 32 młodzieżowców. Krótko mówiąc, widać zmianę. Teraz trzeba czekać na jej efekty.
Swoją grą popisali się jednak nie tylko zdobywcy bramek. Istnieją duże szanse, że bez nowej zasady nie oglądalibyśmy na boisku Bartłomieja Żynela, który w pierwszej serii gier walnie przyczynił się do remisu swojej Wisły Płock, broniąc jedenastkę wykonywaną przez Igora Angulo. Z drugiej strony – w dwóch spotkaniach sprokurował dwie jedenastki.
Dużo można oczekiwać od Karola Fili, który wdarł się do składu Lechii Gdańsk już w zeszłym sezonie, imponując pewnością i odwagą w poczynaniach ofensywnych. Teraz znowu pokazuje swoje atuty. Także 18-letni Mateusz Praszelik dobrze spisał się w swoim debiucie – chociaż on wcale nie musiał grać, bo w składzie Legii był Majecki.
Klasycznie już, dużo ciepłych słów po dwóch kolejkach możemy powiedzieć o Robercie Gumnym i Kamilu Jóźwiaku, ale duży plus po dotychczasowych występach można postawić przy nazwisku Tymoteusza Puchacza. W barwach Arki zaskakująco dobrze spisał się Kamil Antonik, który do tej pory kopał futbolówkę w II Lidze.
Jak więc widać, nowy przepis nie stanowi ogromnego problemu. Młodzież, przynajmniej na ekstraklasowe standardy, mamy zdolną. Większość drużyn może skorzystać na obowiązku stawiania na młodzieżowców, wychowując sobie dobrych zawodników. Inne mogą takich ściągnąć, jak Śląsk Przemka Płachetę – wydaje się, że we Wrocławiu tego zakupu nie będą żałować.
Nie wszyscy są na „tak”
Jak to często bywa w przypadku nowości, znajdują się i osoby, które nie są ich entuzjastami. Ich zdaniem nowy przepis tylko niepotrzebnie komplikuje sytuację i sprawia, że młodzieżowcy mogą liczyć na nieuzasadnioną taryfę ulgową. Są też i tacy, którzy zwyczajnie się z nich nabijają.
Dla części menedżerów będzie to również ogromny problem. Jacek Zieliński wyrażał swoje obiekcje na temat przepisu w rozmowie z TVP Sport:
- Dla mnie to sztuczny przepis – młodzi chłopcy powinni się naturalnie przebijać. Wielu z nich grało z zeszłym sezonie w Ekstraklasie bez żadnych specjalnych przepisów. Ale cóż, decyzje zapadły – musimy się dostosować i grać – tłumaczył.
Należy się jednak zastanowić, czy jego obawy są uzasadnione. Wszak, jak już wspominałem, zdecydowanie większą motywację stanowi fakt, że jakiś młodzieżowiec musi zagrać, niż perspektywa wyróżniania się, aby grzać ławę. Ponadto, jego podopieczny, Antonik naprawdę wyróżniał się w pierwszym meczu.
Wszystko jednak zależy od szkoleniowca. Ktoś, kto nie ufa swoim młodzikom, będzie na siłę wystawiał jednego, jak na przykład robi to szkoleniowiec Arki. Są jednak kluby i szkoleniowcy, dla których zmiana przepisów nie stanowi problemu.
Najważniejsze nie jest to, co sądzą pracownicy klubów. Kluczowe są perspektywy dla młodych, polskich zawodników. Należy cieszyć się, że PZPN wpadł na pomysł zasad, które w jasny sposób i, jak się wydaje, bez furtek, sprawiły, że młodzi piłkarze na nich skorzystają.
Wszyscy bowiem pamiętamy słynny przykład z ligi chińskiej, gdzie młodzieżowcy muszą wyjść w podstawowym składzie. Można ich jednak zdjąć – nawet na początku meczu i taki los spotkał jednego z nich.
U nas jednak tak nie będzie. Przez pełne 90 minut na boisku będzie musiało być przynajmniej dwóch graczy z rocznika 1998 lub młodszego – po jednym w każdej drużynie. Ci chłopcy będą walczyć o spełnienie swoich marzeń i ambicji, o swoją przyszłość. Oraz o przyszłość polskiego futbolu.
Kacper Klasiński