Przekręty po włosku. To dlatego prokuratura bada transfery Juventusu i Interu. "Wszyscy handlują"
Już w listopadzie włoska prokuratura wzięła pod lupę transfery wykonywane przez Juventus, a teraz wkroczyła także do biur Interu Mediolan, by przyjrzeć się potencjalnemu zawyżaniu cen transferów w ostatnich latach. I do końca tej historii pewnie daleko, bo Włosi uczynili z kreatywnej księgowości prawdziwą sztukę.
O co chodzi, dlaczego kluby zawyżały ceny transferowanych piłkarzy, a czasem wręcz przeprowadzały transfery praktycznie bezwartościowych zawodników za kilka milionów euro?
Powód jest dość prosty. W dużym skrócie dzięki temu były w stanie wykazać w księgach wysokie wpływy transferowe, podczas gdy wydatki na transfery księgowano na kilka lat do przodu. Umożliwiało im to wydawanie de facto wyższych kwot niż realnie mogli, co stanowiło klucz zwłaszcza w kontekście zmieszczenia się w widełkach Financial Fair Play. Doprowadziło to do absurdalnej sytuacji, w której tak naprawdę nie sposób ocenić, ile piłkarz jest realnie wart, ponieważ trudno znaleźć dla niego punkt odniesienia. Zawodnik podobnej klasy, w zbliżonym wieku, ze zbliżonej długości kontraktem mógł mieć zawyżoną kwotę transferu właśnie ze względu na to, że podczas transakcji dorzucono kilka, a nawet kilkanaście milionów euro, by “uzdrowić” księgi finansowe sprzedającego.
Brzmi to być może mgliście i wręcz mało sensownie - w końcu po co jakiś klub miałby płacić za zawodnika znacznie więcej, skoro wyższa cena jest wyłącznie w interesie sprzedającego. Sęk w tym, że we Włoszech wytworzył się cały system naczyń połączonych, w którym kluby pomagały sobie dokonując na papierze wysokich transferów, a te “dopłaty” po roku lub dwóch były im zwracane przy okazji innego transferu, czasem z nadwyżką.
Łatwiej jednak będzie to przedstawić po prostu na konkretnych przykładach. Tych bez problemu można znaleźć kilkadziesiąt, skupimy się jednak na tych najbardziej rażących, w tym na jednym dotyczącym polskiego zawodnika.
Turyńscy królowie kreatywnej księgowości
Trzeba zaznaczyć, że choć wokół Juventusu w tym temacie pisało się ostatnio zdecydowanie najwięcej i to on trafił na muszkę karabinu wycelowanego przez włoską prokuraturę, to był tylko jedną z wielu drużyn we Włoszech, które korzystały z tego zjawiska. Jednocześnie jest to klub, który przeprowadził takich transferów najwięcej i robił je nawet nie starając się ukrywać, że wszystko gra.
Najbardziej jaskrawy przypadek to transfer Arthura z Barcelony za bagatela 72 miliony euro. Czwarty najwyższy transfer w historii “Starej Damy”, po Cristiano Ronaldo, Gonzalo Higuainie oraz Matthijsie de Ligcie. Tyle Juventus wydał na stwarzający sporo pozaboiskowych problemów niewypał “Barcy”. Umówmy się, to kwota wyjęta z kontekstu, po prostu absurdalna, trudna do wytłumaczenia. Sprawa robi się jednak znacznie bardziej zrozumiała, kiedy weźmiemy pod uwagę, że do Katalonii powędrował z Turynu Miralem Pjanić. 30-latek po rozegraniu najgorszego sezonu w barwach “Bianconerich” kosztował aż 60 milionów euro. Ot, oba kluby lekką ręką dopłaciły sobie około 40 milionów ekstra do każdego transferu, by móc taki przychód zapisać w księgach i wliczać do budżetu.
Podobną wymianę Juventus przeprowadził także z Manchesterem City. Do Anglii za 65 milionów euro przeniósł się Joao Cancelo, a do Włoch za 37 milionów trafił Danilo. Oba kluby podbiły sobie księgowość także transferami “młodych zdolnych’. “Stara Dama” sprowadziła Felixa Correię, natomiast “The Citizens” kupili Pablo Moreno. W obu przypadkach karty piłkarzy wyceniono identycznie, na 10,5 miliona euro.
W identyczny sposób “Bianconeri” współpracowali także z Olympique Marsylia. Do Francji wysłali Franco Tongyę, za którego zainkasowali na papierze 8 milionów euro, podczas gdy w przeciwnym kierunku powędrował Marley Ake, za identyczną kwotę. Innymi słowy, de facto oba kluby nie wydały ani euro, natomiast mogły sobie zaksięgować przychód wysokości prawie dziesięciu “baniek”.
To tylko wycinek dotyczący współpracy z klubami zagranicznymi, a Juventus w ten sposób handlował wręcz masowo przede wszystkim we Włoszech. Rezerwowego Leonardo Spinazzolę sprzedał do Romy za 29,5 miliona euro, a w zamian odkupił od rzymian Lucę Pellegriniego za 22 miliony. Mattie Caldarę “Stara Dama” kupiła z Atalanty Bergamo za 19 milionów euro, po czym nie dając mu zagrać nawet w jednym meczu puściła dalej do Milanu, tym razem za 37 milionów. Skąd wzięła się tak wysoka przebitka? Otóż stąd, że z Mediolanu do Turynu przeniósł się Leonardo Bonucci, za 42 miliony.
Podobną współpracę Juventus nawiązał z Genoą. Za 26 milionów euro sprowadził Cristiana Romero, którego później sprzedał do Atalanty za dziesięć milionów mniej. Jednocześnie Genoa “wzmocniła się”, ściągając z Turynu Stefano Sturaro za 16,5 miliona oraz Andreę Favillego za 7 milionów. Wcześniej zresztą klub z Genui zapłacił za roczne wypożyczenie napastnika aż 5 milionów.
Tego typu transferów i współprac Juventusu można znaleźć pełno, ale umówmy się, że byłyby to identyczne paragrafy przypominające sprawozdanie księgowego. Zamiast tego wystarczy przyjrzeć się liście piłkarzy sprzedawanych przez “Juve” i kwotom, jakie za nich inkasowało. Rolando Mandragora przeniósł się do Udinese za 20 milionów euro, a potem wrócił za połowę tej kwoty. Emil Audero też trafił do Sampdorii za 20 milionów euro. A to tylko czołowe przykłady najbardziej jaskrawych nadużyć. Turyńczycy przeprowadzali też łączone transfery na mniejsze sumy.
Złoty strzał z Neapolu
Transfery Napoli wyglądają dość porządnie, a Aurelio De Laurentiis chwali się, że klub spod Wezuwiusza ma jedną z najczystszych księgowości w Serie A. Jednak “Partenopei” także mają swoje za uszami, co prawda głównie w przypadku jednego transferu, jednak zrobionego na bogato. Latem 2020 roku Napoli postanowiło pobić swój transferowy rekord i sprowadziło z Lille Victora Osimhena. O ile Nigeryjczyk udowodnił już we Włoszech swój wielki potencjał i pomijając pecha do przeróżnych kontuzji i zakażeń jest udanym wzmocnieniem, o tyle ani w momencie transferu, ani obecnie, nie uzasadnia wydania na niego aż 71,25 miliona euro - a tyle oficjalnie zapłaciło Napoli.
Oficjalnie, bo w rzeczywistości nigeryjski napastnik kosztował znacznie mniej, około 50 milionów euro. Jak to możliwe? Otóż w tym samym oknie transferowym Lille postanowiło zrobić porządne zakupy i akurat trafiło na wyprzedaż w Neapolu. Za 5 milionów sprowadziło trzeciego bramkarza Napoli Orestisa Karnezisa i dorzuciło do niego zestaw trzech niespecjalnie wyróżniających się juniorów: Claudio Manziego, Ciro Palmieriego oraz Luigiego Liguoriego. Niestety Napoli chyba nie oferowało wówczas żadnej promocji, ponieważ trójka ta kosztowała klub z Francji aż 15 milionów euro.
Jaką karierę zrobili ci młodzi zdolni z Neapolu? No cóż, średnią. Claudio Manzi gra w Turrisie (Serie C), Ciro Palmieri w Nocerinie (Serie D), a Luigi Liguori siedzi na ławce w AC Ercolano 1924 (Serie D). Ten ostatni zresztą poczuł się wykorzystany przez Napoli.
- Mogłem przedłużyć kontrakt o rok lub podpisać na trzy lata z Lille. Jednak nawet nie pojechałem do Francji, nawet po to by podpisać kontrakt. Wysłano go do Neapolu - relacjonował Liguori. - Nikt nie powiedział nam, że sprzedają nas, by zrobić zyski kapitałowe. Powiedzieli: “Lille chce trzech młodych graczy i pomyśleliśmy o tobie”. Nasze kariery zostały “spalone” przez Napoli - żalił się.
To zresztą nie pierwszy przypadek wykorzystania juniora pod wyprostowanie księgowości. Tak jak nowym zjawiskiem nie jest kreatywna księgowość w Serie A - robiono to we Włoszech już wiele lat temu, doprowadziło to zresztą kilka klubów do bankructwa.
Podobną historię do trójki z Neapolu przeżył Simone Brunelli, który doczekał się nawet pseudonimu “Zysk kapitałowy”. Włoski bramkarz mając 20 lat przeniósł się w 2003 roku z Milanu do Interu, problem w tym, że nawet o tym nie wiedział.
- Podpisano trzy umowy: przedłużenie kontraktu z Milanem, transfer do Interu oraz kontrakt z Interem. Tyle tylko, że to nie były moje podpisy, nawet dobrze ich nie podrobiono - narzekał Włoch, wyceniony przez oba kluby na 3 miliony euro.
Tak samo zresztą jak kilku innych graczy z drużyn młodzieżowych, których Inter i Milan wymieniały między sobą, wyceniając każdego z nich na 2 do 4 milionów euro.
Po mediolańsku
W obecnej aferze trudno przyczepić się do Milanu, pomijając pójście na rękę Juventusowi przy wymianie Caldara-Bonucci. Poza tym wyjątkiem “Rossoneri” są prawdopodobnie czyści, być może ze względu na zagranicznych właścicieli, którzy jako nowi w tym środowisku nie chcieli podrasowywać księgowości w tak podejrzany sposób. Przez to zresztą mieli problemy z Financial Fair Play i ostatecznie wykluczono ich z gry w Lidze Europy. Podobne podejście miał chociażby Rocco Comisso z Fiorentiny, który wprost oskarża pozostałe kluby Serie A o oszustwa finansowe.
Gorzej wygląda to w przypadku Interu, który - tak jak Juventus - przez inwestowanie rok w rok miał problemy z tym, by zmieścić się w Financial Fair Play i próbował tuszować to lekko “napompowanymi” sprzedażami.
Najbardziej medialny przypadek to sprzedaż Zinho Vanheusdena do Standardu Liegie za 12 milionów euro tylko po to, by dwa lata później odkupić go za cztery miliony więcej. Identycznie postąpiono z wychowankiem Andreą Pinamontim, którego sprzedano do Genoi za 19,5 miliona, a potem po roku sprowadzono ponownie za 21 milionów. To samo zrobiono z Ionutem Radu, którego sprzedano do Genoi za 8 milionów, by go odkupić za 10,5 miliona
Kolejny przykład to transfer w stylu Osimhena. Inter sprzedał trzech juniorów: Fabio Guelfiego, Davide Bettelle oraz Marco Carraro. Cała trójka trafiła do Atalanty Bergamo za bagatela 18 milionów euro. Guelfi nie ma dziś klubu, Bettella siedzi na ławce Monzy, a Carraro jest rzucany na wypożyczenia. Atalanta jednak na tych transferach nie straciła ani euro, ponieważ Inter te pieniądze zwrócił podczas kupna Alessandro Bastoniego. Włoch kosztował aż 31 milionów euro, co dziś być może nie jest kwotą szokująca ze względu na jego rozwój, natomiast wówczas miał na koncie tylko kilka występów w dorosłej piłce.
Jeszcze ciekawszy przypadek to Andreaw Gravillon. Inter sprzedał go do Benevento za 4 miliony euro, Benevento puściło go do Pescary za 3, 5 miliona, a potem Inter odkupił go z Pescary za 6 milionów. Nie trzeba chyba dodawać, że Pescara i Benevento w tym okresie ze sobą dość intensywnie handlowały i Gravillon był tylko pionkiem do przerzucenia.
Wszyscy handlują
W tym sęk, że na świecznik trafiają największe kluby, handlujące najmocniej i za najwyższe kwoty, jednak sam proceder był we Włoszech bardzo popularny na każdym poziomie. Chievo Werona przez kilka lat sprzedało piłkarzy za ponad 60 milionów euro, masowo handlując zwłaszcza z Ceseną, pozbywając się za spore kwoty piłkarzy po prostu anonimowych, takich jak Luca Concato, czy Sebastiano Foletto.
Mamy tu właśnie polski akcent w całej historii. Otóż Chievo sprzedało do Genoi Pawła Jaroszyńskiego za aż 4 miliony euro, wcześniej sprowadzonego z Cracovii za dziesięciokrotnie mniejszą kwotę. Czy “Rossoblu” tak bardzo potrzebowali Polaka, zrobił na nich takie wrażenie grając w Weronie? No niespecjalnie, od razu wypożyczono go do Salernitany.
Po prostu w Chievo potrzebowali pieniędzy “na papierze”, by móc przedstawić w miarę zbilansowany budżet i zgłosić się do rozgrywek. Niestety zabawa w kreatywną księgowość skończyła się tym, że ostatecznie zbankrutowali i zostali wyrzuceni z rozgrywek Serie B.