Przeklęta „dziewiątka” w AC Milan. Czy Krzysztof Piątek podąży drogą van Bastena i Inzaghiego czy Torresa?

Przeklęta „dziewiątka” w Milanie. Czy Krzysztof Piątek podąży drogą van Bastena i Inzaghiego czy Torresa?
Fabrizio Andrea Bertani/Shutterstock
Numery na koszulkach zawodników wbrew pozorom odgrywają naprawdę istotne role. Niektóre stają się symbolem marek stworzonych przez danych graczy, jak np. CR7, ale czasami liczba na tyle trykotu potrafi także nieść ze sobą negatywne konsekwencje. Po odejściu Cristiano Ronaldo „siódemka” w Manchesterze pęta nogi wszystkim jej posiadaczom, „dziesiątki” w Realu nie grają najlepiej, ale w ostatnich latach zdecydowanie najgorzej prezentują się „dziewiątki” AC Milanu. Czy Krzysztof Piątek odwróci ten trend?
Informacja o przejęciu przez Polaka tego numeru została podana do mediów stosunkowo niedawno, ale już wzbudziła spore kontrowersje. Z jednej strony numer 9 jest znacznie bardziej prestiżowy niż wcześniej noszona przez Krzysztofa „dziewiętnastka”, ale znając historię „Rossonerich” można czuć pewne obawy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wielkie „dziewiątki” w wielkim Milanie

Klątwa związana z tym numerem obejmuje jednak tylko ostatnie lata, ponieważ jeszcze kilka dekad temu na boiskach San Siro największe gwiazdy przywdziewały trykot właśnie z „dziewiątką”. Jednym z najważniejszych elementów Milanu Arrigo Sacchiego, który sięgnął po dwa Puchary Europy był Marco van Basten.
W przypadku Holendra nie można mówić o żadnej presji związanej z numerem noszonym na plecach. Wręcz przeciwnie, van Basten dzięki swoim znakomitym występom rozsławił „dziewiątkę” która stał się pożądana przez niemal wszystkich środkowych napastników. W końcu każdy chciałby podążyć drogą zawodnika, który wielokrotnie sięgał po mistrzostwo Włoch, Puchar Europy, Złotą Piłkę, tytuł najlepszego strzelca Serie A etc.
Po odejściu van Bastena „Rossoneri” nadal pozostawali na szczycie, a następca Holendra również przynosił chlubę „dziewiątce”. Numer po wychowanku Ajaksu przejął Daniele Massaro, który stał się bohaterem kolejnego zwycięskiego finału (już) Ligi Mistrzów. W tamtych czasach Milan regularnie udowadniał swoją jakość w europejskich pucharach.
Na kolejny triumf na arenie międzynarodowej „Rossoneri” czekali niecałą dekadę, aczkolwiek przez ten czas nadal numer 9 był własnością prawdziwych piłkarskich legend. Od Roberta Baggio, przez Patricka Kluiverta do George’a Weaha. Prawdziwa konstelacja gwiazd, która jeszcze bardziej rozsławiła „dziewiątkę”.

Legendarny Inzaghi, a potem długo, długo nic

Powrót Milanu na europejski szczyt nastąpił dopiero w XXI wieku. „Rossoneri” sięgali po najważniejsze klubowe trofeum w 2003 oraz 2007 roku. Liderem mediolańczyków był wówczas nie kto inny, ale kolejny posiadacz „dziewiątki” – jeden z najbardziej legendarnych napastników w historii, czyli Filippo Inzaghi.
Włoch występował na San Siro przez ponad 10 lat, które można spokojnie uznać za kolejny udany okres w historii klubu. Niestety z biegiem lat trzeba przyznać, że były to ostatnie tchnienia wielkiego Milanu. Z Inzaghim „Rossoneri” po raz ostatni sięgali po Ligę Mistrzów. „Pippo” dołożył swoją cegiełkę także do ostatniego triumfu w Serie A czy w Coppa Italia.
Odejście na emeryturę legendarnego snajpera zbiegło się w czasie z ogromnym regresem całego klubu, który dokonał niekorzystnej transformacji z hegemona w europejskiego średniaka. Na San Siro od lat brakuje Inzaghiego, brakuje trofeów oraz przede wszystkim brakuje kogoś, kto udźwignąłby presję noszenia numeru 9. Wielu próbowało i jak dotychczas skutki były opłakane.

Niespełnione talenty i niezwrócone pieniądze

Pierwszym, który podjął się próby noszenia numeru po Inzaghim był Alexandre Pato. Milan zapłacił za 18-letniego wówczas Brazylijczyka aż 24 miliony euro w nadziei, że wychowanek Internacionalu Porto Alegre stanie się w kolejnych latach nowym wcieleniem Ronaldo Nazario.
Legendarny Ronaldo również grał w Milanie, ale przywdziewał on numer 99. Pato dostał tylko albo aż jedną „dziewiątkę”, aczkolwiek nie zaprezentował nawet połowy umiejętności swojego starszego rodaka. Miliony zapłacone za Pato nie zwróciły się w liczbie bramek, a co najwyżej kontuzji, które wiecznie trapiły Brazylijczyka.
Nie udało się z Brazylijczykiem, to może po prostu zastąpimy Inzaghiego innym Włochem? Chyba właśnie takim tokiem rozumowania kierował się Silvio Berlusconi w trakcie finalizowania transferu Alessandro Matriego. O ile Pato w momencie transferu posiadał ogromny potencjał, tak pozyskanie akurat Matriego i obdarowanie go numerem 9 stanowiło jasny dowód na degrengoladę w jakiej pogrążali się „Rossoneri”. Potem wcale nie było lepiej.
Matri wytrzymał w Milanie pół roku, po czym odesłano go na wypożyczenie do Fiorentiny. Nowym właścicielem „dziewiątki” został zawodnik, po którym naprawdę można było oczekiwać regularnej formy strzeleckiej. Nikt raczej nie spodziewał się, że Fernando Torres znów nawiąże do dyspozycji z czasów gry w Atletico i Liverpoolu, ale mało kto mógł także przewidzieć drastyczny regres, jaki zanotował Hiszpan.
Następnie wypożyczono Mattię Destro, który przybył do Milanu, przejął „dziewiątkę”, zagrał katastrofalny sezon po czym, jak gdyby nigdy nic, wrócił do AS Romy. O wiele większe nadzieje pokładano w zawodniku, który trafił na San Siro na zasadzie transferu definitywnego. Po Luizie Adriano spodziewano się wiele, ponieważ w Szachtarze Brazylijczyk naprawdę imponował skutecznością.
Nikogo raczej nie zdziwi fakt, iż Adriano dołączył do pokaźnej listy zawodników, którzy nosili w Milanie „dziewiątkę”, ale nawet w najmniejszym stopniu nie nawiązali do wyczynów van Bastena czy Inzaghiego. To samo tyczy się Gianluci Lapaduli, Andre Silvy oraz Gonzalo Higuaina, czyli ostatnich posiadaczy przeklętego numeru.
W kontekście zawodników pokroju Destro czy Lapaduli raczej nie można mówić o żadnej klątwie, ponieważ po prostu nigdy nie nadawali się oni do gry na najwyższym poziomie, ale już przypadek Andre Silvy jest nieco zastanawiający. W Mediolanie Portugalczyk zawiódł wszelkie oczekiwania, raził nieskutecznością, był kolejną plamą na honorze trykotu z numerem 9. Dopiero wypożyczenie do Sevilli, w której otrzymał „dwunastkę” uwolniło głęboko skrywane pokłady potencjału Andre Silvy. To pokazuje, że numer jednak ma znaczenie.

Zasłużona „dziewiątka”

Do podobnych wniosków w kwestii potencjalnej klątwy doszli działacze AC Milanu w momencie zakupu Krzysztofa Piątka. Polak przychodził na San Siro jako największe odkrycie sezonu, ale nawet nieskazitelna skuteczność 24-latka nie przekonała włodarzy „Rossonerich” do powierzenia mu wówczas numeru 9.
Piątkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać warunków otrzymania „dziewiątki”. Polak miał zasłużyć na ten numer boiskową formą, więc niezwłocznie zabrał się do roboty. Po takich sześciu miesiącach już żaden działacz Milanu nie mógł odmówić Krzysztofowi Piątkowi upragnionej „dziewiątki. Wszak „Il Pistolero” z Dzierżoniowa w pół roku zdobył dla Milanu więcej bramek niż Matri, Destro, Torres i Adriano razem wzięci.

Jeśli nie Piątek, to kto?

I chociaż po odejściu Inzaghiego „dziewiątka” nie cieszy się zbyt dobrą sławą na San Siro, obdarowanie tym numerem Piątka jest absolutnie naturalnym posunięciem. Polak posiada wszelkie predyspozycje, aby nawiązać do wyczynów najlepszych napastników w historii „Rossonerich”.
Trudno wyobrazić sobie lepszego kandydata od zawodnika, który w debiutanckim sezonie na Półwyspie Apenińskim zostaje najlepszym strzelcem w dwóch różnych klubach. Piątek już zdążył udowodnić, że w jego piłkarskim słowniku nie występuje termin „presja”, który przyczynił się do mierności m.in. Torresa, Higuaina i Andre Silvy.
W obliczu zmiany numeru przez Polaka nadchodzący sezon można zatem uznać za prawdziwą weryfikację mediolańskiej „klątwy”. Ewentualny regres strzelecki Piątka znacznie zwiększy wiarygodność teorii o pętającym nogi numerze, który przytłacza w Milanie kolejne „gwiazdy”, chociaż nie jestem do końca pewien czy Gianluca Lapadula lub Mattia Destro kiedykolwiek zasłużyli na taką nobilitację.
Nie zmienia to oczywiście faktu, iż jeśli Krzysztof Piątek nadal będzie imponował liczbą strzelonych bramek nie pozostanie nic innego, jak przyznać, że problemami jego poprzedników nie był numer, a najzwyczajniej w świecie brak umiejętności. I jak na razie właśnie ta opcja jest znacznie bliższa zarówna memu sercu, jak i rozumowi.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również