Przed transferem podglądali go przez płot, jego rekordy ścigał Robert Lewandowski. Mistrz zszedł ze sceny
Piłkarz po ukończeniu trzydziestu lat zwykle zbliża się do końca kariery, ale Claudio Pizarro temu zaprzeczył. Zaraz będzie obchodził 42. urodziny, a dopiero co skończył granie. W ciągu ponad dwóch dekad występów ustanowił kilka rekordów Bundesligi, pisząc wspaniałą, niepodrabialną historię. Zbudował sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu. Całkowicie zasłużenie.
Claudio Miguel Pizarro Bosio, którego dziadkowie pochodzili z Włoch, urodził się w Peru, tam też się wychował. W wieku 21 lat zdecydował się jednak na wielką podróż. Podróż, która zmieniła jego życie i stała się początkiem znakomitej, obfitej w sukcesy piłkarskiej kariery.
Znaleziony w telewizji
1999 rok. Werder Brema ściąga z klubu Allianza Lima nieznanego w Europie napastnika z Ameryki Południowej. Mało kto właściwie zwrócił na to uwagę. Nikt nie spodziewał się, że na Stary Kontynent przyjechał właśnie przyszły rekordzista Bundesiigi w wielu kategoriach. Piłkarz, który zmieni spojrzenie na wiele spraw w futbolu, wliczając w to przede wszystkim ograniczenia organizmu piłkarza.
Dyrektor sportowy niemieckiego zespołu, Jürgen Born, zwrócił na niego uwagę, gdy oglądał w telewizji mecz reprezentacji Peru. Młody Claudio tak mu zaimponował, że udał się do jego ojczyzny, bo chciał zobaczyć chłopaka na żywo na treningu. Te jednak były zamknięte dla ludzi z zewnątrz. Podglądał więc ćwiczenia przez ogrodzenie. Utwierdził się w przekonaniu, że Pizarro to odpowiedni zawodnik, by wzmocnić bremeńczyków. Dyrektor w końcu przystąpił do negocjacji. I dopiął swego.
- Pamiętam dobrze jego pierwszy trening - opowiadał oficjalnej stronie Bundesligi ówczesny bramkarz Werderu, Frank Rost. - Nikt nie wiedział, kim jest, ale trafiał z każdej pozycji, był fenomenalny!
Napastnik szybko udowodnił, że to co zobaczyli na treningu jego partnerzy, nie było dziełem przypadku. Pierwszego gola w lidze strzelił już w drugim meczu, przeciwko Kaiserslautern. W kolejnym, z Wolfsburgiem, zdobył hattricka. Tak zaczęła się przygoda Peruwiańczyka w Niemczech. Przygoda, która - z małą przerwą - trwała ponad dwadzieścia lat.
Drugi sezon snajper uświetnił fenomenalnym dorobkiem 19 goli i 7 asyst w 31 ligowych meczach, z czego aż 15 razy trafił do siatki w rundzie rewanżowej Bundesligi. Zyskał opinię wielkiego talentu i zapracował na zainteresowanie większych klubów. Po zaledwie 24 miesiącach gry w Werderze zgłosił się po niego Bayern Monachium. To był dla peruwiańskiego asa transfer marzeń. W niewiele ponad dwa lata przerodził się z anonima w piłkarza jednej z największych piłkarskich marek na świecie.
W pogoni za trofeami
Przenosiny do Bawarii oczywiście pozwoliły mu wypełnić osobistą gablotkę trofeami. Pomimo tego, że regularnie strzelał bramki, żadnego sezonu nie zakończył jako najlepszy strzelec drużyny. Zawsze jedynie wspomagał Giovanego Elbera czy Roya Makaaya. Jak zresztą powiedział po ostatnim meczu w karierze, w całości spędzonym na ławce, “najważniejszy jest zespół”.
Pizarro pomógł Bayernowi w zdobyciu trzech krajowych dubletów, Pucharu Ligi Niemieckiej oraz Pucharu Interkontynentalnego, za każdym razem przekraczając granicę dziesięciu bramek w sezonie. W 2007 roku nie przedłużył jednak umowy z “Die Roten”. Odszedł za darmo w poszukiwaniu nowych wyzwań, wyjechał z Niemiec i podpisał kontrakt z Chelsea prowadzoną przez Jose Mourinho. Niedługo potem Portugalczyk stracił jednak pracę, a do klubu pozyskano Nicolasa Anelkę. Claudio szybko stał się piątym kołem u wozu. Niepotrzebnym balastem. W Anglii zdobył łącznie dwa gole. Po powrocie z Londynu rękę wyciągnęli do niego starzy znajomi.
Powrót do domu
Werder najpierw go wypożyczył, a potem wykupił. Kibice ustawiali się w kolejkach po koszulki nowego-starego nabytku zespołu. Takie przyjęcie, w połączeniu z niemieckim powietrzem, które wyraźnie służyło doświadczonemu już zawodnikowi, położyły podwaliny pod jego kolejne udane lata. I to nie kilka, a kilkanaście. Przez cały pobyt w Bremie Pizarro kręcił się w okolicach 15 ligowych goli na sezon. Stanowił kluczowe ogniwo ekipy w drodze do przegranego finału Pucharu UEFA w 2009 roku. To była największa stracona szansa na sukces drużynowy w barwach ekipy z Bremy.
W październiku 2010 roku Peruwiańczyk zdobył 134. bramkę w Bundeslidze. Zdetronizował tym samym Elbera i stał się najskuteczniejszym obcokrajowcem w jej historii.
Niespełna dwa lata później znów odszedł z Werderu. Znów do Monachium. Kibice Bayernu z radością przyjęli pozyskanie za darmo 33-letniego “Bombowca z Alp”, jak mieli w zwyczaju go nazywać. To oczywiście nawiązanie do przydomku legendarnego Gerda Müllera). Pizarro miał pełnić rolę cennego rezerwowego. Wydawało się, że to jego ostatni skok ku sukcesom, tuż przed emeryturą.
Skok udany, bo już w pierwszym sezonie snajper przyczynił się do zdobycia przez bawarczyków potrójnej korony pod wodzą Juppa Heynckesa. Zaliczył również jeden z najlepszych indywidualnych występów w karierze. gdy miał udział przy sześciu bramkach w pogromie Hamburgera SV. Przez trzy lata gry dla Bayernu Pizarro dopisał do dorobku trzy tytuły mistrza kraju, dwa Puchary Niemiec i Ligę Mistrzów. Do tego dorzucił 25 goli we wszystkich rozgrywkach. Nieźle, jak na emeryta.
Niby emeryt, ale nie do końca
Wydawało się, że ostatni sezon w Monachium, który zakończył z jednym trafieniem, może stanowić koniec jego przygody z piłką. W wieku 36 lat coraz częściej dopadały go drobne urazy, występował rzadko, a futbolówka po jego strzałach nie chciała wpaść do bramki. Odszedł z Bayernu wraz z końcem kontraktu, ale zakończenia kariery nie ogłosił. Wrócił do drugiego niemieckiego domu. Kolejny raz “odkurzono” go w Werderze Brema. Jak zwykle nie zawiódł. Chociaż dołączył do zespołu we wrześniu, zakończył sezon jako najlepszy strzelec zespołu. Ustanowił też kolejny rekord jako najstarszy zdobywca hat-tricka w meczu Bundesligi. Dokonał tego w wieku 37 lat i 151 dni.
Rok później znów męczyły go urazy. Strzelił zaledwie jednego gola i nie otrzymał propozycji przedłużenia kontraktu. Odszedł do FC Koeln, ale furory tam nie zrobił. Nie mógł jednak zawiesić butów na kołku w innym mieście niż Brema. Tylko tam mógł zakończyć karierę. Z Werderem tworzył wyjątkowy związek. Wracali do siebie w najtrudniejszych chwilach. I tym razem, w 2018 r., też tak było. Choć w trakcie rozgrywek obchodził 40. urodziny, to regularnie pojawiał się na boisku w roli zmiennika i strzelił w lidze pięć goli. Ustanowił też jeszcze jeden rekord, stając się najstarszym zdobywcą bramki w historii Bundesligi. Zresztą, dwukrotnie go nawet poprawił.
Ostatni stempel postawił w niedawno zakończonym sezonie. Dwie pożegnalne bramki strzelił w sierpniu ubiegłego roku w Pucharze Niemiec. W barażach z Heidenheim nie zagrał. Trener Florian Kohfeldt, swoją drogą młodszy o cztery lata od podopiecznego, przepraszał go po spotkaniu za brak szansy na ostatni występ.
Cztery dekady i koniec
Emerytura Claudio Pizarro oznacza koniec pewnej epoki. Peruwiański napastnik wielokrotnie udowadniał, że wiek to tylko liczba, a klasa i umiejętności nie mijają wraz z upływem czasu. Może i w końcówce kariery nie miał dynamiki, może i coraz trudniej było mu grać 90, 60, 45 minut. Zawsze jednak potrafił dobrze odnaleźć się w polu karnym. Nigdy nie stracił instynktu. Prawa, lewa noga lub głowa - zawsze stanowił zagrożenie, zawsze miał pomysł na strzał. Tu dołożył stopę, tu uderzył z dystansu, miał dar do ekwilibrystycznych prób czy sprytnych lobów. Był prawdziwym ekspertem od strzelania goli. Liczby miał imponujące, choć i tak pozostał niedoceniony.
Rolę lidera pełnił właściwie tylko w Werderze. W Bayernie zawsze znajdował się w cieniu, u boku bardziej bramkostrzelnego partnera. Długowieczność i regularność pozwoliły mu zaś na uzbieranie aż 197 bramek w Bundeslidze. W Niemczech zaliczył dwanaście sezonów z dwucyfrowym dorobkiem bramkowym w lidze. Trafiał w osiemnastu, zagrał w dwudziestu. Drogę do siatki znalazł w każdym roku kalendarzowym od 1999 do 2019.
Pojawiał się na murawie w czterech dekadach - tych zachodnich, liczonych od roku z “0” na końcu. Miał okazję grać u boku piłkarzy, którzy nie pojawili się jeszcze na świecie, gdy debiutował w europejskim futbolu. Claudio Pizarro to po prostu kawał historii - wielkiej, pięknej, związanej z wspaniałymi klubami, jak Werder i Bayern.
490 występów w Bundeslidze daje mu miejsce na 14. miejscu w klasyfikacji piłkarzy z największą liczbą występów. Wśród obcokrajowców jest pierwszy. W tabeli strzelców wszechczasów zajmuje szóstą lokatę. A przecież właściwie nigdy nie walczył o koronę króla strzelców. Prestiżu ani trochę nie odbiera mu fakt, że, jeśli chodzi o zagranicznych snajperów, wreszcie wyprzedził go w rankingu Robert Lewandowski.
Mistrz zawsze powinien wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Dlatego też Pizarro postanowił pożegnać się z futbolem, w którym spędził ćwierć wieku. Teraz czeka go zasłużona emerytura. Wydaje się, że Bundesliga z chęcią go przyjmie w nowej roli, nieważne jaką sobie wybierze. Czy to w Monachium, czy w Bremie. To w końcu legenda - taka prawdziwa, naprawdę zasługująca na gigantyczny pomnik. Taki z marmuru. Albo ze złota.