Pruski despota na randce ze Starą Damą. Szatański pomysł w Berlinie. "Piłkarze będą cierpieć"
Felix to z łacińskiego “szczęśliwy”. Ciekawe, czy piłkarze Herthy też tak odbierają imię swojego nowego trenera…
Tonący brzytwy się chwyta
Hertha nie przestaje zaskakiwać i nie pozwala o sobie zapomnieć. Pomijam już nawet tę sportową degrengoladę, którą każdy, kto ogląda mecze Bundesligi, widzi jak na dłoni i to nie od dziś, ani nie od wczoraj. Miał być Big City Club, a jest, póki co, Big City Klapa. Lars Windhorst wpompował w klub blisko 400 mln euro, a efekty są takie, że Hertha wychodzi na mecz z Borussią Moenchengladbach, a więc na jeden z najważniejszych meczów sezonu w kontekście walki o utrzymanie, z podstarzałym Petrem Pekarikiem i do bólu przeciętnym Maximilianem Mittlestaedtem na bokach obrony, trzema na wskroś defensywnie usposobionymi środkowymi pomocnikami oraz niechcianymi w innych klubach Ishakiem Belfodilem i Daviem Selke w ataku… Wymowne, że berlińczycy mają dziś w dorobku o 12 punktów mniej, niż analogicznym momencie ostatniego sezonu przed przejęciem go przez Tennora, czyli koncern zarządzany przez wspomnianego wyżej rzutkiego miliardera. I choć matematycznie nadal mają oczywiście duże szanse, by uratować ligę, to intuicyjnie wszyscy widzą ich już w 2. Bundeslidze.
No i tutaj docieramy do punktu, w którym Fredi Bobic sięga po środki ostateczne. Niczym tonący po brzytwę. Felix Magath to trzeci trener Herthy w tym sezonie i drugi tymczasowy. Już sam ten fakt wiele mówi o położeniu, w jakim znalazł się obecnie prowadzony przez niego klub. Ale oddanie drużyny w ręce Magatha to pomysł iście szatański. Wygląda to tak, jakby Bobic pomyślał sobie, że skoro nie wyszło z trenerem, to spróbują z treserem. Dość gadania o taktyce i systemach, dość dozowania obciążeń. Nadszedł czas dokręcania śruby. Do oporu.
Jak gramy? No chyba na biało…
Ustalmy najpierw niekwestionowane fakty. Felix Magath solidnie zapracował na łatkę zamordysty. Reiner Calmund powiedział kiedyś, że kto trenował u Magatha, ten cieszy się na nadchodzącą śmierć. Gdyby stworzyć mapę myśli związanych z Magathem, wysoko na liście skojarzeń znalazłyby się takie pojęcia, jak piłka lekarska, schody, góra (tudzież “wzgórze cierpień”, jak w Wolfsburgu), kara i buty do biegania. Jedno z jego ulubionym powiedzonek to: “Qualität kommt von Qual”, czyli “jakość bierze się z cierpienia”. Być może piłkarzom łatwiej byłoby znosić jego metody, gdyby popularny “Sadam” miał w sobie nieco więcej empatii. No ale nie ma jej zbyt wiele. W Wolfsburgu, w ramach zajęć relaksacyjnych dla piłkarzy, zorganizował im naukę… rzutu oszczepem, a kiedy podczas zgrupowania w Szwajcarii odwołał zajęcia i zaprosił swego czasu na kawkę i ciastko, okazało się, że ta kawka i ciastko czekają na piłkarzy na szczycie wysokiej na ponad 2000 metrów góry. No i trzeba sobie tam po nie wbiec.
Niemieckie media z lubością cytowały swego czasu słowa jednego z piłkarzy Schalke, który stwierdził, że dla Magatha kontuzja zaczyna się dopiero od złamania piszczeli. Nowy trener Herthy wytwarza ciężką atmosferę wokół siebie i nie znosi sprzeciwu. Ani dyskusji. Jest klasycznym odzwierciedleniem stereotypu pruskiego despoty. Choć miewa też od czasu do czasu ludzkie odruchy. Timo Hildebrand opowiadał niedawno w “Sport Bildzie” anegdotę z czasów gry w VfB Stuttgart pod jego okiem. W przedmeczowe wieczory Magath pozwalał drużynie spotkać się przy jednym piwku (tradycję tę podtrzymywał też potem w innych klubach). Ale rumuński napastnik VfB Viorel Ganea postanowił zamówić sobie… lody: - Vio, czy ciebie już doszczętnie poje****? - zapytał zdumiony Magath, wchodząc do hotelowego lobby, w którym zgromadzili się jego piłkarze. Ganea musiał chować jakąś urazę do trenera, bo w przypływie złości natychmiast cisnął w jego kierunku szklanym pucharkiem. Na szczęście nie trafił. Oczywiście w najbliższym meczu nie zagrał, a niektórzy piłkarze zaczęli się już nawet z nim żegnać, ale Magath niespodziewanie wystawił go w następnym weekend w podstawowym składzie. A Ganea ustrzelił Doppelpacka.
O jego specyficznym sposobie bycia świadczą też historie opowiadane przez Joerga Albertza czy Alexandra Baumjohanna. Albertz był swego czasu kapitanem HSV. W hotelu mieszkał zazwyczaj z Haraldem Spoerlem. Przed jednym z meczów siedzieli razem w pokoju i oglądali telewizję. Około godziny 22:30 w drzwiach zobaczyli Felixa Magatha. Wszedł, wyłączył telewizor i nie mówiąc ani słowa usiadł przy stoliku. Przez pierwszą minutę Albertz ze Spoerlem spoglądali tylko po sobie, delikatnie się uśmiechając. Ale po 4-5 minutach sytuacja zaczęła być dla obu bardzo uciążliwa, bo Magath nadal nich nie mówił, a jedynie patrzył na obu. Wreszcie przemówił i zawiązał się taki oto dialog między nim a Albertzem:
- Co będzie jutro?
- A co ma być? - odparł zaskoczony kapitan.
- No jak zagramy?
- No nie wiem. Skoro gramy u siebie, to pewnie na biało…
- Ale ja o skład pytam!
Albertz mówi, że od tamtej pory Magath przed każdym meczem przychodził do nich na przedmeczowe konsultacje.
Mniej szczęścia miał w Schalke Alexander Baumjohann. Magath od początku za nim nie przepadał, a kiedy nadarzyła się pierwsza lepsza okazja po słabym meczu Baumjohanna, wezwał go do swojego biura i wręcz zmieszał z błotem. Kiedy skończył, wstał z krzesła, obszedł stół dookoła, usiadł ponownie naprzeciw Baumjohanna i powiedział: - No, to teraz możesz się poskarżyć swojemu dyrektorowi sportowemu…
Nie trzeba chyba dodawać, że Magath był wówczas zarówno trenerem, jak i dyrektorem sportowym.
Jak potwór!
W ostatnim czasie Magath pilotował projekt Flyeralarm, czyli wielkiej drukarni z siedzibą w Wuerzburgu. Firma wzięła pod swoje skrzydła zarówno lokalną drużynę Wuerzburger Kickers, jak i austriacką Admirę Wacker Moedling. Magath pełnił funkcję nadzorczą, coś na kształt Ralfa Rangnicka, koordynującego swego czasu pracę wszystkich piłkarskich odnóg Red Bulla. W międzyczasie nie brakowało oczywiście tarć pomiędzy nim a kibicami, głównie przez magathową niechęć do uwielbianego przez fanów trenera Michaela Schiele. Magath czekał tylko na jego potknięcie i pretekst, by go zwolnić. Kibice wywieszali transparenty na trybunach, że woleliby widzieć ich zespół w 3. lidze z Schiele na ławce niż w Lidze Mistrzów z Magathem w gabinecie. Nic to jednak nie dało. Magath zwolnił Schielego i zastąpił go Marco Antwerpenem. Ale ten wytrzymał w Wuerzburgu tylko nieco ponad miesiąc. Drużyna pod jego wodzą zdobyła w czterech meczach jeden punkt, lecz Magath nie dał się zbić z pantałyku. Zapowiadał w mediach, że trener może sobie w spokoju dalej pracować. Kiedy jednak w następnej kolejce przytrafiła się kolejna porażką, natychmiast zwolnił Antwerpena. Zdumieni dziennikarze dopytywali go o słowa sprzed kilku dni, na co niezłomny Felix ze znaną sobie swadą odpowiedział: - No przecież trener może sobie dalej w spokoju pracować. Tyle że nie u nas.
Ale bądźmy sprawiedliwi - są też piłkarze, którzy bardzo cenili sobie współpracę z Magathem. Grafite opowiadał ostatnio w “Sport Bildzie”, że ten jego wizerunek nie jest do końca sprawiedliwy, bo to człowiek, który wbrew pozorom interesuje się losami swoich piłkarzy, potrafi rozmawiać o rzeczach pozapiłkarskich, a przede wszystkim potrafi ich doskonale przygotować fizycznie do sezonu. Grafite stwierdził, że pod wodzą Magatha czuł się na boisku “jak potwór”. Z kolei Zvjezdan Misimovic umieścił w swoim kontrakcie z Wolfsburgiem klauzulę, która umożliwiała mu bezproblemowe odejście z klubu w sytuacji, gdyby i Magath z niego odszedł. Podobnie postąpił Diego Benaglio, który walczył o niską klauzulę odstępnego w kontrakcie na wypadek, gdyby zwolniono Magatha.
Doświadczenie to za mało
Magath ma też fantastyczny dorobek, jeśli chodzi o osiągnięcia. Nie zdobyłby trzech tytułów mistrzowskich w Niemczech i nie zostałbym pierwszym trenerem w historii niemieckiej piłki klubowej, który zdobył i obronił dublet, gdyby opierał swój trening jedynie o piłki lekarskie i stopnie schodów. To ostatni trener w Bundeslidze, który doprowadził do tytułu mistrzowskiego inny zespół niż Borussię Dortmund i Bayern Monachium. Ma też względnie duże doświadczenie w kwestii walki o utrzymanie. Obronił przecież swego czasu Wolfsburg przed spadkiem, obejmując go w sezonie 2010/2011 w naprawdę trudnej sytuacji. W kolejnym sezonie doszedł z nim nawet do ósmej lokaty. Podobnie było podczas jego ostatniej trenerskiej przygodzie w Chinach. Obejmował plasującą się na ostatnim miejscu ekipę Shandnog Luneng Taishan. Najpierw utrzymał ją w lidze, a w kolejnym sezonie wdarł się z nią do górnej części tabeli, walcząc nawet o miejsca dające kwalifikację do azjatyckiej Ligi Mistrzów. Nie jest więc tak, że Fredi Bobic kompletnie postradał zmysły. Miał jakieś podstawy, bo postawić w tej trudnej dla Herthy sytuacji właśnie na Magatha.
No ale wątpliwości też nie brakuje. Magath jest od dziesięciu lat poza Bundesligą i od blisko ośmiu lat poza pracą trenerską w poważnej piłce. Jego metody traciły moc już na początku poprzedniej dekady. Drugi okres pracy w Wolfsburgu, praca w Schalke i w Fulham to okres mniejszych bądź większych porażek. Piłkarze są dziś zdecydowanie bardziej świadomi niż kiedyś. Już nie wystarczy im powiedzieć, że mają biegać. Jeśli mają biegać, to będą biegać, ale trzeba ich przekonać do tego, że akurat to ćwiczenie ma głębszy sens. Ponadto, dzisiejsi dwudziestolatkowie są zupełnie inni niż ci sprzed 15 lat, mają inne zainteresowania, inną konstrukcję psychiczną, wyznają inne wartości i inaczej podchodzą do kariery. Nie zmotywuje się ich do wzmożonego wysiłku pohukiwaniami i karami.
Zatrudnienie Magatha przypomina to, co w poprzednim sezonie zrobiło Schalke, zatrudniając Christiana Grossa. Też zaufano doświadczeniu i bardzo szybko okazało się, że to zdecydowanie za mało na dzisiejsze czasy. Zresztą, Hertha poszła już raz podobną drogą, oddając drużynę w ręce innej przebrzmiałej bundesligowej legendy - Otto Rehhagela. Skończyło się 3 zwycięstwami w 14 meczach i spadkiem do 2. Bundesligi po przegranych barażach z Fortuną Duesseldorf.
Wątpliwe też, czy na osiem kolejek przed końcem rozgrywek da się popracować mocniej nad fizycznością zespołu i czy to właściwy etap sezonu, by dokładać piłkarzom obciążeń. Tym bardziej, że Hertha nie sprawia wrażenia zespołu, którego głównym problemem byłoby przygotowanie fizyczne. W meczu z Gladbach piłkarze z Berlina biegali znacznie więcej i intensywniej od przeciwników, a w klasyfikacjach biegowych w skali całego sezonu plasują się mniej więcej w środku stawki. Hertha nie ma czasu na rozpęd, nie może sobie pozwolić na to, by “zamulono” piłkarzy na jakiś okres i odpuszczono jakikolwiek mecz, w celu złapania świeżości w końcówce sezonu. Organizmy zawodników są już dość mocno wyeksploatowane i droga do utrzymania prowadzi w tym momencie raczej przez kompetencje miękkie trenera oraz przez jego umiejętności taktyczne, a nie przez dokładanie ciężarów i kilometrów na treningach. Magath to jednak nie tylko treningowy zamordysta, ale też świetny motywator. I cała nadzieja Herthy w tym, że tej “bajerki” wystarczy mu na osiem meczów.