Prowincjonalny sen w LaLiga. Grande Granada!
Gdyby przed bieżącymi rozgrywkami ligi hiszpańskiej ktoś powiedział, że po siedmiu kolejkach sezonu na pozycji wicelidera wygodnie rozsiądą się zawodnicy drużyny z andaluzyjskiej Granady, zadzwoniłbym do lekarza psychiatry z wiadomością, że ta osoba ma nierówno pod sufitem i potrzebuje fachowego remontu albo chociaż Michała Anioła, ponieważ typek ponoć ładnie pomalował kaplicę Sykstyńską u papieża. Dla takich historii warto żyć. This is why we play!
Wszyscy kochamy opowiastki, kiedy kopciuszek piłki nożnej odważnie akcentuje swoją obecność wśród elitarnych futbolowych potentatów. Rozpoczęli bez falstartu? Nie. Bez większych wpadek? Nie. Oni z buta wyważyli drzwi do LaLiga, notując spektakularne widowisko z Villarealem, wygrywając pewnie z Espanyolem, pokonując FC Barcelonę. Ta drużyna posiada tożsamość. Przyjemnie obserwuje się ich poczynania.
Tego nie kupisz za żadne skarby. To dla takich momentów, jako pasjonat, śledzę mecze piłkarskie. Żeby wzruszyć się maluteńkim szczęściem ekipy, która jest skazywana na porażkę. Bo kiedy widzę, jak zachowują się np. niektórzy specjaliści od kreowania wizerunku klubów w Polsce, dopadają mnie mdłości, torsje, itp. Ostatnio miałem styczność z dosyć słabiutkim zjawiskiem.
Widziałem, jak facet odpowiedzialny za marketing w pewnym polskim klubie wylewa publicznie wiadro pomyj na byłego zawodnika, bo ten zdobył się na przedstawienie struktur organizacji w niezbyt korzystnym świetle. Dramat. Prawda boli, cukier krzepi. Człowiek od marketingu? Muszą mu znaleźć PR-owca. Tylko u nas trzeba zatrudniać specjalistę od kształtowania wizerunku dla gościa odpowiedzialnego za marketing w dużym klubie. Mniejsza, bo to temat na zupełnie inną historię. Grande Granada!
Reklamacja uwzględniona
Dotychczas trzy wątki były prawie pewne w La Liga. Jakie? O tytuł mistrzowski powalczą: Barcelona, Atletico Madryt oraz Real Madryt. Lionel Messi prędzej czy później obejmie prowadzenie na czele klasyfikacji strzelców i zdobędzie koronę, natomiast Granada spadnie do drugiej ligi albo jakimś cudem ucieknie spod topora. Jednak w tym sezonie andaluzyjski klub postanowił pokrzyżować plany wielkim firmom.
Niewiele jest zespołów, które tak często jak Granada włóczyły się po niższych ligach. Nieznani „Rojiblancos” mogą pochwalić się występem w finale Pucharu Króla (ulegli w 1959 roku Barcelonie), choć większość swojej historii roztrwonili na mało znanych peryferiach futbolu. Po początkowym awansie do LaLiga w 1941 roku, klub wrócił do hiszpańskiej czołówki zaledwie cztery razy.
Trzykrotnie wydawało się, że są najzwyczajniej w świecie nieprzygotowani do poziomu rozgrywek. Granada nigdy nie ukończyła wyścigu na wyższym miejscu niż ósme. Chociaż ekipa „El Grana” nie ucierpiała po spadkach z La Liga, nie cieszyły jej tylko cztery sezony rywalizowania wśród absolutnie topowych drużyn Hiszpanii. Stare porzekadło głosi, że do trzech razy sztuka. Jak się okazuje, sztuka jest przereklamowana, bo w przypadku tych panów do pięciu.
Andaluzyjscy Muszkieterowie
Zespół Diego Martineza miał po prostu kontynuować trend beniaminków spadkowiczów, bowiem jedenaście z ostatnich piętnastu drużyn, które uzyskały promocję do LaLiga, zdołało utrzymać się na tym stopniu rozgrywek na następną kampanię. Po siedmiu tegorocznych meczach ligowych celem 38-latka nie jest bój o przetrwanie, ponieważ jego podopieczni z sukcesami stają w szranki z najlepszymi.
Granada mierzy wyżej niż ustawa przewiduje. Zwycięstwo nad Leganes w minioną sobotę dało im, wprawdzie tymczasowo, pierwszą pozycję w ligowej tabeli. Jednak wkrótce Real odzyskał liderowanie po ciężkostrawnych derbach Madrytu przeciwko Atletico. Z dorobkiem 15 punktów piłkarze Zinedine’a Zidane’a są lepsi o zaledwie jedno oczko od andaluzyjskich „Rojiblancos”, którzy w bieżących rozgrywkach częściej trafiali do siatki oponentów. Klub nigdy nie zainaugurował sezonu z tak niebotycznego pułapu.
Martinez wprowadził radykalne zmiany w Nuevo Los Carmenes. Brak mu solidnego zapisu w szkoleniowym życiorysie, więc rozpaczliwie pragnie wyrobić sobie nazwisko po tym, jak nie udało mu się spełnić podczas pracy z Osasuną. Osiągnął awans w ciągu jednego roku, umiejętnie zarządzał swoją drużyną, wyciskając z graczy to, co najlepsze, i tworząc kolektyw silniejszym niż jest w istocie.
Tożsamość „Rojiblancos”
38-latek obdarzył drużynę Granady tożsamością. Zbudował ją na mocnych jednostkach defensywnych, które pozwoliły sobie na utratę tylko 28 goli w ubiegłym sezonie, nie dopuszczając jednocześnie do serii większej niż dwie porażki z rzędu. Nie przegrali jeszcze potyczki wyższą różnicą bramek niż jeden gol w niemalże 50 meczach z Martinezem dyrygującym ich poczynaniami zza linii bocznej.
Do tej pory stanowiło to podstawę sukcesu. Rozpoczęli kampanię od rewelacyjnego thrillera zremisowanego 4:4 na boisku Villarrealu, a następnie ponieśli przygnębiającą porażkę z Sevillą przed własną publicznością. Potem byliśmy świadkami trzech kolejnych triumfów, dwa razy na wyjeździe i u siebie z Barceloną. Real Valladolid miał kupę szczęścia, zdobywając punkt na własnym podwórku, ale ostatnia wizyta Leganes była daremnym trudem. Szybkie 1-0 dla Granady i goście mogli pakować manatki.
Martinez trenuje swoją drużynę tak, aby była niczym kameleon, zmieniając podejście w zależności od okoliczności każdego meczu. Granada czuje się komfortowo, gryząc każdy milimetr murawy, kiedy przesuwa się do ofensywy, zaś w razie potrzeby potrafi wrócić do stawiania zasieków obronnych. W składzie zespołu próżno szukać wielkich nazwisk. Wszyscy stawiają dobro drużyny ponad własne interesy. Najlepszy strzelec „El Grany”, Antonio Puertas, ma na koncie tylko trzy trafienia.
Hiszpański maraton
Będąc wiceliderem, Granada kursuje na nieznanych wodach. Punktami remisują z Atletico Madryt, aczkolwiek szczycą się lepszą różnicą bramek. Obecni mistrzowie z „Dumy Katalonii” ulokowali się oczko niżej. Tradycyjnie za plecami kandydatów do krajowego czempionatu czają się: Villarreal, Sevilla, Valencia i Atletic Bilbao. Oni jednak nie wytrzymują tempa. Wspaniałe spotkanie przeciwko Realowi Madryt na Santiago Bernabeu po raz kolejny doprowadziłoby drużynę Martineza na szczyt tabeli La Liga.
Jednak wciąż jest za wcześnie, żeby wyrokować, gdzie Granada ukończy tegoroczną kampanię. Najistotniejsze, że nikt w klubie nie daje się ponieść emocjom. Woda sodowa nie uderza im do głowy i to należy docenić. Trzeba też przyznać, że „Rojiblancos” pokazali, iż posiadają znakomicie wyposażony warsztat futbolowych narzędzi. Równie dobrze mogą pojedynkować się o pozostanie na najwyższym szczeblu piłkarskich rozgrywek w Hiszpanii, jak i do ostatniego gwizdka walczyć o uczestnictwo w europejskich pucharach.
Biorąc pod uwagę, że sezon w Primera Division to maraton, a nie sprint, wstrzymam się od zabawy w bukmachera-wróżbitę, który za wszelką cenę pragnie „ustawić ligę” patrząc przez pryzmat siedmiu pierwszych kolejek, ale oddaję pełen szacunek podopiecznym Martineza. Panowie, zaimponowaliście mi. Już nikt nie ma prawa was lekceważyć i każdy powinien czuć wasz oddech na karku. Ukłony, czapki z głów. Szczęście, dziękuję, proszę o więcej!
Mateusz Połuszańczyk