Prawie nie grał i miał odchodzić, teraz wprowadza Arsenal do LM. Największa sensacja końcówki sezonu w Anglii?
To jedna z największych sensacji końcówki sezonu Premier League. Eddie Nketiah okazał się receptą na problemy Arsenalu w linii ataku i zaraz wraz z “Kanonierami” może wylądować w Lidze Mistrzów. O ile sam nie zechce odejść z klubu.
166 minut. Tyle czasu na boiskach Premier League spędził Eddie Nketiah pomiędzy 1. a 32. kolejką obecnego sezonu. Zawsze wchodził z ławki, nie miał na koncie ani jednej bramki, ledwie asystę. Kto by pomyślał, że to akurat on okaże się zbawieniem bezzębnej linii ataku Arsenalu, cierpiącej na brak skuteczności właściwie od początku rozgrywek? Tymczasem 22-letni Anglik właśnie gra pierwsze skrzypce w drużynie Mikela Artety i będzie miał niemały wkład w bardzo prawdopodobny awans “The Gunners” do Ligi Mistrzów. Futbol uwielbia być przewrotny.
Wreszcie przełom
Pudłujący na potęgę Pierre-Emerick Aubameyang, który w dodatku sprawiał problemy dyscyplinarne, popadł w konflikt z menedżerem i bez większego żalu został oddany zimą do Barcelony. Alexandre Lacazette, czyli napastnik tyle pożyteczny dla drużyny, co właściwie niestrzelający bramek. I wreszcie on, Eddie Nketiah. Najnowszy, zaskakujący bohater nawet nie z drugiego, co trzeciego szeregu, z wygasającym kontraktem, spisany na straty przez kibiców i, wydawało się, także Artetę. Obsada pozycji środkowego napastnika stanowiła największy problem Arsenalu w tym sezonie. Wspomniany zestaw (jesienią wsparty jeszcze nieopierzonym Folarinem Balogunem) nie gwarantował oczekiwanych bramek. Było ich znacznie, znacznie za mało, a ciężar zdobywania goli przejęli na swoje barki przede wszystkim Bukayo Saka i Emile Smith Rowe.
Młodzi wychowankowie “The Gunners”, a także kreujący z nimi grę ofensywną Martin Odegaard i Gabriel Martinelli, dostali jednak wsparcie w najlepszym możliwym momencie. I to dostali je od Nketiaha, także wychowanka klubu z północnego Londynu, który po raz pierwszy wybiegł w podstawowym składzie na mecz ligowy z Southampton 16 kwietnia, niewiele ponad trzy tygodnie temu. Mikel Arteta wreszcie mu zaufał, nie mając pola manewru z uwagi na ówczesne problemy zdrowotne Lacazette’a. Nketiah już ze “Świętymi” wyglądał nieźle, mimo że Arsenal poniósł zaskakującą porażkę. Hiszpański trener docenił podopiecznego. Wystawił go również od pierwszej minuty na Stamford Bridge przeciwko Chelsea. I maszyna ruszyła.
Eddie Nketiah strzelił “The Blues” dwie bramki (obejrzycie je TUTAJ), imponując wykończeniem, dynamiką i współpracą z partnerami. “Kanonierzy” wygrali 4:2, wrócili na właściwe tory i prawdopodobnie będą wspominali ten mecz jako przełomową chwilę w drodze po upragnioną Ligę Mistrzów. To spotkanie okazało się też przełomem dla 22-letniego Anglika, który przy okazji wyrównał rachunki z Chelsea, gdzie pokazano mu drzwi w wieku 16 lat. Nketiah, mimo powrotu do zdrowia Lacazette’a, zachował miejsce w składzie i stanowił ważny element drużyny także w następnych starciach - z Manchesterem United, West Hamem oraz w minioną niedzielę z Leeds. “Pawiom” też wpakował dwie sztuki, znów urządzając sobie małą wendettę. Dwa i pół roku temu napastnik spędził bowiem kilka miesięcy na wypożyczeniu w Leeds, lecz nie był tam istotną postacią zespołu.
Na dziś niezastąpiony
Jakim cudem głęboki rezerwowy, który nigdy nie cieszył się przesadnym zaufaniem Artety, a też nie dawał wielu powodów, by na niego stawiać, nagle został kluczowym ogniwem “The Gunners” na finiszu batalii o Champions League? Oczywiście, pojawiły się wyjątkowe okoliczności, ale u utalentowanego napastnika widać wyraźny progres w grze. Jest silniejszy fizycznie, radzi sobie z wysoką intensywnością na boisku, imponuje wybieganiem, pozytywną agresją w pressingu. Nie odpuszcza ani na centymetr, dzięki czemu potrafi wykorzystać takie błędy rywali jak na Stamford Bridge czy Illana Meslier z Leeds. Widać u niego odwagę, jakby wreszcie złapał potrzebny luz, a przy tym pełni ważną rolę w konstruowaniu akcji. Daje drużynie więcej niż wolniejszy i nieskuteczny Lacazette. Chwilowo stał się niezastąpiony.
Co więcej, po spotkaniu z Chelsea Mikel Arteta przyznał, że dawał 22-latkowi zbyt mało szans na zaprezentowanie umiejętności. Bo faktycznie - było ich niewiele. Nie licząc tego sezonu i wspomnianych 166 minut do meczu z Southampton, Nketiah zagrał u Hiszpana 413 minut w ubiegłych rozgrywkach i niewiele ponad 600 wiosną 2020 roku, podczas pierwszych miesięcy Artety w klubie, tuż po powrocie Anglika z wypożyczenia do Leeds.
- Jeśli jest jakiś piłkarz, co do którego postąpiłem nie fair, to właśnie on. Jeżeli dotychczas nie grał zbyt wiele, to była moja wina. Jako menedżer coś przegapiłem lub nie miałem odwagi, by dać mu więcej szans. Dziś udowodnił mi, jak się myliłem - kajał się menedżer po show Nketiaha na Stamford Bridge.
Napastnik grywał za to w krajowych pucharach. W EFL Cup strzelił w tym sezonie pięć goli. Z Sunderlandem zdobył hattricka. Wtedy, w grudniu, Arteta mocno go chwalił, podkreślał, że nie chce tracić wychowanka.
- W meczach strzela jak na treningach, to proste. Chcę, żeby został, ale on chce grać więcej. Trudno się temu przeciwstawić, ale jako klub i trener bardzo nie chcemy jego odejścia. Jest naszym zawodnikiem i naprawdę ważną częścią składu.
Nastawienia długo jednak nie zmieniał. Cóż, lepiej późno niż wcale. To może jednak nie wystarczyć, by przekonać Nketiaha do podpisania nowej umowy. Obecna wygasa z końcem czerwca, a Anglik na brak zainteresowania narzekać nie będzie, szczególnie po takim finiszu sezonu.
Co dalej?
Już zimą chciały go Crystal Palace i Newcastle. Było słychać o zainteresowaniu z Bundesligi. Ostatnio do wyścigu miał dołączyć West Ham, gdzieś tam przewijała się również nazwa Brighton. Nie jest to poziom Ligi Mistrzów, tyle że sam piłkarz wspominał, co dla niego liczy się najbardziej.
- Były rozmowy i oferty nowego kontraktu, ale na ten moment moim celem jest gra w piłkę. Regularna gra. Takie mam ambicje, to mam nadzieję robić. Ale z drugiej strony jestem w Arsenalu i kocham ten klub. Teraz skupiam się na końcu sezonu. Po nim usiądę, pomyślę i zobaczę, co jest dla mnie największą szansą, by się rozwijać - mówił Eddie tuż przed przełomowym meczem z Chelsea.
- Tylko pół roku byłem na wypożyczeniu. Poza tym jestem ciągle tutaj, w klubie. I ile zanotowałem startów od pierwszej minuty? Może około 30 we wszystkich rozgrywkach. Jeśli chcę zrobić kolejny krok w karierze, muszę więcej grać - nie ukrywał rozczarowania Nketiah.
Od tych słów minęły prawie cztery, długie tygodnie. Piłkarz ma, co chciał - regularną grę. Szanse wykorzystuje w stu procentach. Musi jednak myśleć długofalowo. A trudno oczekiwać, by Arsenal był w stanie mu zagwarantować bycie tzw. starterem w kolejnym sezonie. Szczególnie, że pozyskanie nowego napastnika to priorytet londyńczyków na letnie okienko. Na będącym blisko transferu Gabrielu Jesusie może się nie skończyć. Nketiah zaś raczej nie będzie zainteresowany rolą drugiego czy trzeciego napastnika. On to już przerabiał.
Decyzja nie została jeszcze podjęta. Świetnie, że Eddie Nketiah wreszcie błyszczy. Jego gole są i będą pamiętane, doceniane. Klub i menedżer chcą, by 22-latek podpisał nowy kontrakt. Taki ruch mimo wszystko byłby jednak zaskakujący z perspektywy piłkarza. Ale nie niemożliwy. Mikel Arteta puścił w tej sprawie oko po zakończeniu spotkania z Leeds.
- Dziś zrobił to, co robi cały sezon. Oto dlaczego tak go uwielbiamy. Pozwólcie mu być. Niech się cieszy chwilą, a wszystko wydarzy się w sposób naturalny - powiedział Hiszpan.
Sam Nketiah zaś unika jak ognia odpowiedzi na pytania dot. przyszłości. Inaczej niż było to w ubiegłym miesiącu.
- Czy taka atmosfera jak dziś na Emirates, Twoim stadionie, sprawia, że chcesz zostać tutaj na trochę dłużej? - zapytała go po wygranej z Leeds dziennikarka Laura Woods.
22-latek odpowiedział, tyle że skupił się na atmosferze i kibicach. Ani słowa o tym, co wydarzy się po sezonie.
Odejścia Nketiaha całkowicie przesądzać zatem nie można. Nie bez znaczenia są tu uczucia piłkarza, który darzy Arsenal sympatią. To jego miejsce, tu dano mu szansę kontaktu z poważnym futbolem. Dlatego ewentualny podpis Anglika pod nową umową nie będzie sensacją. Osobną kwestią jest to, czy obie strony skorzystałyby na tym w zadowalającym stopniu. A tu można i trzeba mieć duże wątpliwości.