Powrót Leo Messiego do FC Barcelony byłby błędem. Jego czas na Camp Nou minął, klub musi zamknąć ten rozdział

Powrót Leo Messiego do FC Barcelony byłby błędem. Jego czas na Camp Nou minął, klub musi zamknąć ten rozdział
Elyxandro Cegarra/Pressfocus
W ostatnim czasie pojawiło się sporo informacji o możliwej opcji powrotu Leo Messiego do Barcelony. I chociaż Argentyńczyk jest najlepszym zawodnikiem w historii klubu, jego czas na Camp Nou już minął. “Duma Katalonii” popełniłaby ogromny błąd, gdyby ponownie starała się go pozyskać.
- Po odpadnięciu PSG z Ligi Mistrzów marzeniem Messiego byłaby ponowna gra na Camp Nou - przyznał niedawno Matteo Moretto, dziennikarz “Sky Sports”.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Jorge Messi skontaktował się z Barceloną w sprawie ewentualnego powrotu syna. W najbliższych tygodniach powinno się pojawić mnóstwo informacji w tej sprawie - dodał Gerard Romero, prawdopodobnie najlepiej poinformowany dziennikarz w temacie klubu ze stolicy Katalonii.
Tego typu doniesienia nie mogą dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie wydarzenia z ostatnich dni. Fatalna dyspozycja Messiego w połączeniu z klęską PSG na arenie europejskiej sprawiły, że Argentyńczyk stał się w Paryżu prawdziwą persona non grata. Przy okazji poprzedniej kolejki ligi francuskiej 34-latek po raz pierwszy w karierze został niemiłosiernie wygwizdany przez, teoretycznie, własnych kibiców. Fani mają go dość, bowiem zamiast jednego z najlepszych piłkarzy w dziejach, otrzymali medialną wydmuszkę bez jakości, bez formy i najwyraźniej bez chęci jakiejkolwiek poprawy.
Niecały rok wystarczył, aby Messi musiał zaakceptować nową rzeczywistość, w której już nie jest nietykalnym bóstwem, jak to miało miejsce na Camp Nou. W Barcelonie, mimo wielu klęsk i potknięć, kibice nigdy nie zwątpili, że Leo to ich zbawiciel. Nic więc dziwnego, że wychowanek La Masii mógłby odczuć chęć ponownego przywdziania bordowo-granatowego trykotu. Problem w tym, że to “Duma Katalonii” powinna z miejsca odrzucić taką opcję.

Siła kolektywu zamiast kolektywu siły

Po zeszłorocznym odejściu “La Pulgi” Barcelona przez kilka miesięcy lizała rany. Era post-Messi rozpoczęła się od do bólu przeciętnego składu, tragicznych wyników, kompromitacji z ekipami pokroju Cadizu czy Granady i marnych perspektyw na przyszłość. Ostatnie tygodnie weryfikują jednak przewidywania o rychłym końcu ekipy z Camp Nou. Wystarczyło przybycie trenera z poukładaną wizją drużyny, aby czarne chmury nad miastem Gaudiego rozpierzchły się na wszystkie strony świata.
Dziś podopieczni Xaviego Hernandeza imponują wynikami, stylem gry, sposobem rozpracowania kolejnych rywali. A jedną z największych zalet układanki nowego szkoleniowca jest fakt, że nie ma w niej ani jednego lidera. Spójrzmy choćby na pierwsze z brzegu wczorajsze zwycięstwo z Osasuną, po którym tak naprawdę trudno było wskazać zawodnika meczu. Ferran Torres strzelił dwa gole, Ousmane Dembele zanotował dwie asysty, Eric Garcia zabetonował defensywę, a Gavi w swoim stylu bawił się z rywalami.
Teraz drużyna już nie jest uzależniona od pojedynczego lidera, który musi dźwigać na swoich barkach całą jedenastkę. Dość powiedzieć, że Riqui Puig stał się 22. strzelcem “Barcy” w tym sezonie ligowym. Jeszcze nigdy tak wielu nie robiło tak wiele dla tak wielu. Najskuteczniejszym zawodnikiem Katalończyków pozostaje Memphis Depay z dorobkiem dziesięciu trafień. To wszystko dobitnie pokazuje, że Camp Nou nie potrzebuje jednego lidera i bandy giermków.
Messi przez lata brał na siebie ciężar gry, co z jednej strony było błogosławieniem, a z drugiej przekleństwem. Messidependencia sprawiła, że inni zawodnicy niejednokrotnie byli spychani na margines. Wszyscy dobrze wiemy, że wielokrotnie taktykę Barcelony można byłoby podsumować stwierdzeniem: “Podajcie do Leo, on coś zrobi”. Teraz Gavi, Pedri, Ferran, Dembele czy ktokolwiek inny nie mają z tyłu głowy tego, że obok biega boski Messi, więc samemu nie trzeba nazbyt się wysilać.
A dotychczasowa przygoda Argentyńczyka w Parku Książąt pokazuje, że on sam jest właściwie bezużyteczny, jeśli nie powierzy mu się batuty dyrygenta zespołu. Messi nie potrafi podporządkować się do żadnego systemu gry. On musi być całym systemem. To jedyna sprawdzona metoda wykorzystania jego umiejętności. Tylko że Barcelona nie potrzebuje już wyznawać teorii “Leocentrycznej”. Powtórne uczynienie z tej ekipky zlepka pomagierów jednej gwiazdy byłoby wyrzuceniem do kosza wszystkiego, nad czym sukcesywnie pracuje Xavi Hernandez.

Barcelona nie potrzebuje takiego piłkarza

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że piłkarz pokroju Messiego odnalazłby się w każdej drużynie. Ale regularnie oglądając obecną wersję Barcelony, trudno naprawdę znaleźć miejsce dla gracza o takiej charakterystyce bez destrukcyjnego wpływu na cały kolektyw. Po kilku miesiącach można już spokojnie zauważyć główne filary filozofii Xaviego. Żaden z nich nie zakłada potrzeby sprowadzenia na Camp Nou kogoś takiego jak Messi.
Trener Barcelony w niemal każdym spotkaniu opiera linię ofensywy na silnej dziewiątce i klasycznym prawoskrzydłowym. Leo nie wpisuje się w żaden z tych profili. W Xaviball wielką rolę odgrywają Adama Traore czy Ousmane Dembele, robiąc tzw. wiatr na skrzydle. Z drugiej strony na lewej flance zwykle stawiany jest uniwersalny napastnik, czyli Ferran Torres lub Memphis Depay. Ich pracę koniec końców wykańczają Pierre-Emerick Aubameyang lub Luuk de Jong. Brzmi nieskomplikowanie, ale to wszystko się sprawdza.
Właściwie wszystkie schematy, wszelkie taktyczne niuansy musiałyby zostać przedefiniowane, gdyby Messi faktycznie miał wrócić do Barcelony. Albo klub znów stałby się podległym Argentyńczykowi terytorium, albo obserwowalibyśmy zapaść 34-latka, jak to ma miejsce obecnie w Paryżu. Leo nie da się wkomponować w drużynę, nie czyniąc z niego alfy i omegi. A projekt Xaviego w żadnym wypadku nie wymaga ściągania lśniącej gwiazdy, która swoim blaskiem przyćmi wszystko wokół. Chociaż zabrzmi to jak herezja, ale na tę chwilę bardziej zrozumiałym transferem Barcelony byłoby ściągnięcie Raphinhi niż Leo Messiego. Brazylijczyk mógłby z powodzeniem grać na prawym skrzydle, nie destabilizując założeń, nad którymi Xavi pracuje od kilku miesięcy.

Kosztowna miłość

Nie można też zapominać o tym, że kilkunastoletnie przywiązanie Messiego do Barcelony było niezwykle kosztowne. Według doniesień magazynu “El Mundo” Argentyńczyk na mocy ostatniego kontraktu podpisanego w 2017 roku zarobił ponad 550 milionów euro. Dziennikarze “L’Equipe” informowali, że w ciągu dwóch lat na Parc des Princes filigranowy napastnik zainkasuje nawet 130 milionów euro. Messi może uchodzić za skromnego człowieka, któremu w głowie tylko piłka, ale ten wizerunek nie przysłoni faktu, że pieniądze i to te najwyższych rzędów stanowią ważny element jego kariery.
Naprawdę ciężko wyobrazić sobie, aby Argentyńczyk nagle zrezygnował z możliwości zarabiania paryskich kokosów, aby wrócić tam, gdzie bije jego szlachetne serce wychowanka La Masii. Jeśli ktoś wierzy w taki charakter Messiego, pewnie uważa też, że przed odejściem z Barcelony wcale nie miał przygotowanej umowy z PSG i tak przypadkowo cała transakcja została dopięta w dwa dni. Umówmy się, to nie jest piłkarz w stylu Daniego Alvesa, który zgodził się na śmiesznie niską tygodniówkę, byle tylko znów zagrać na Camp Nou.
Nie po to Barcelona z Mateu Alemanym na czele w ciągu pół roku zwolniła budżet płacowy o prawie 200 mln euro, żeby teraz wracać do punktu wyjścia. Nie po to większość składu z kapitanami na czele zgodziła się obniżyć zarobki, żeby teraz wysiłki na rzecz wyjścia z ruiny finansowej poszły na marne. Prawda jest taka, że aktualnie “Blaugrana” powinna przede wszystkim skupić się na zagwarantowaniu godziwych warunków zawodnikom, jak Ronald Araujo czy Gavi. Dziś mało kto wyobraża sobie “Barcę” bez tej dwójki, a nie zapominajmy, że ich kontrakty wygasną po zakończeniu przyszłego sezonu. To oni są przyszłością, nie 34-latek, który myślał, że złapał katarskiego boga za nogi, a kończy z dwoma golami w lidze, nienawiścią kibiców do swojej osoby i kolejną wpadką w Lidze Mistrzów do kolekcji.

Krótkie pożegnanie, nie rozwlekła epopeja

Messi opuścił Camp Nou w wyjątkowych okolicznościach. Z powodu pandemii na jego ostatni domowy mecz nie przyszedł żaden kibic. Gdy było już jasne, że jego czas w Barcelonie nadszedł, klubowe media społecznościowe wypuściły miernej jakości kompilację bramek i zdjęcie z trofeami zrobione na korytarzu. Umówmy się, gracz tej klasy zasłużył na o wiele, o wiele bardziej huczne pożegnanie. Ale piłkarski sentymentalizm nie może przesłonić logicznego pragmatyzmu.
Barcelona nie ma prawa zapomnieć o wszystkim, czego dokonano od początku tego sezonu. Zespół pod względem sportowym zdaje się powolutku wracać na właściwe tory, poszczególni zawodnicy stają się coraz ważniejszymi elementami drużyny, a drabinka płacowa powoli przestaje przypominać spuściznę sabotażysty.
Messi powinien na koniec kariery znów przybyć do Barcelony, aby rozegrać pożegnalne spotkanie, zostać należycie docenionym i zebrać prawdopodobnie największą burzę oklasków w historii klubu. Na to jeszcze przyjdzie pora. Teraz “Duma Katalonii” powinna myśleć o kontynuowaniu drogi obranej przez Xaviego Hernandeza.
Joanowi Laporcie i spółce w ogóle nie powinno zależeć na powrocie Argentyńczyka. To Leo Messi udowadnia, że nie potrafi żyć bez Barcelony. “Blaugrana” powoli, ale uczy się egzystencji bez swojego lidera. Oczywiście, że jeszcze daleko jej do rywalizacji o mistrzostwo Hiszpanii czy Champions League. Ale w końcu na Camp Nou wróciły takie uczucia, jak ekscytacja, entuzjazm, zapał, nadzieja - coś, czego brakowało Barcelonie już w pożegnalnym sezonie Messiego.
Naprawdę ostatnim, czego potrzebuje teraz ten zespół, jest powrót 34-letniego gwiazdora z wielką pensją, który od prawie roku bezskutecznie szuka formy.

Przeczytaj również