"Powiemy Messiemu: do widzenia". Absolutne szaleństwo! Tak Chorwaci świętowali awans do półfinału MŚ

Chorwaci oszaleli po wyeliminowaniu w ćwierćfinale mundialu Brazylii. Zagrzeb, stolica kraju, po heroicznym, piątkowym zwycięstwie nie potrafił zasnąć. Widzieliśmy to na własne oczy.
Chorwacja znów to zrobiła. Reprezentacja kraju liczącego cztery miliony mieszkańców po raz drugi z rzędu awansowała do najlepszej czwórki mundialu. W miniony piątek aktualni wicemistrzowie świata sprawili po raz kolejny niemałą sensację, pokonując faworyzowaną Brazylię po serii rzutów karnych. To, co nawet w pewnym momencie dogrywki wydawało się niemożliwe, znów nastąpiło.
***
Planując grudniowy urlop przez Bałkany, prędzej spodziewałem się 1/8 finału MŚ dla Serbów, niż ćwierćfinału dla Chorwatów. Podobnie jak wielu innych sympatyków futbolu, nie do końca wierzyłem, że podopieczni Zlatko Dalicia po raz kolejny dadzą radę. Luka Modrić i spółka w piątkowy wieczór pokazali mi jednak, jak bardzo się myliłem. Wygrali z Goliatem i doprowadzili cały kraj do prawdziwej euforii.
Oni naprawdę wierzą
O tym, że Zagrzeb w przeciwieństwie do wielu innych europejskich miast żyje mundialem, mogłem przekonać się już dzień wcześniej, od razu od momentu wyjścia z dworca. To właśnie wtedy powitała mnie wielka reklama jednego ze sponsorów kadry. Zaraz pojawiły się też motywy charakterystycznej chorwackiej kraty. Na kolejnych straganach wisiały koszulki Modricia, Gvardiola i innych reprezentantów "Vatrenich".
Atmosferę wielkiego piłkarskiego święta można było odczuć na kilkadziesiąt godzin przed spotkaniem z Brazylią. Na ulicy Ivana Tkalcicia, najbardziej imprezowej w mieście, znanej z licznych barów i pubów, wszystko już wtedy przygotowano na sto procent pod zbliżający się mecz. Wielkie ekrany pod gołym niebem, telewizory w przybarowych ogródkach, ogromne tablice z całym terminarzem mistrzostw. Chorwaccy restauratorzy i właściciele pubów tylko czekali na natarcie nawet nie setek, a tysięcy kibiców w dniu jednego z najważniejszych piłkarskich wydarzeń w historii całego kraju.
- Zobaczysz, będą tu jutro tłumy. Ludzie bardzo żyją tym mundialem, chodzą właściwie cały czas po mieście ubrani w koszulki reprezentacji. My na uczelni organizujemy z kolei grupowe oglądanie meczów, do którego wykorzystujemy przestronne sale wykładowe. Chorwaci naprawdę wierzą w to, że mogą znów dojść przynajmniej do finału - mówiła mi w czwartek moja kumpelka Zuza, która studiuje na Uniwersytecie Zagrzebskim i jest moją przewodniczką po stolicy Chorwacji.
Fani otwarci na defensywę
W dniu meczu miałem jeszcze chwilkę, by zobaczyć najważniejsze zabytki miasta. Sam Zagrzeb składa się z górnej i dolnej części, które różni zarówno historia, jak i architektura, ale choć obie są zupełnie inne, to jakże urokliwe. Stolica Chorwacji to połączenie bałkańskiego temperamentu i austriackiego porządku. Po zwiedzeniu centrum i cmentarza Mirogoj, wreszcie trafiłem też na Stadion Maksimir. O domu Dinama i reprezentacji mówi się, że sam w sobie też jest zabytkiem, tylko że w złym znaczeniu tego słowa. I rzeczywiście być może przydałoby mu się więcej niż przypudrowanie.
Było już jednak koło 15 i musieliśmy wrócić do centrum, by spokojnie zająć miejsce w którymś z barów i zdążyć tym samym na pierwszy gwizdek. W tramwajach i autobusach dzikie tłumy, wszyscy chcieli dostać się przed telewizor jeszcze przed rozpoczęciem spotkania. Na wspomnianej ulicy Tkalcicia nie było gdzie wcisnąć szpilki. W jednej z największych w okolicy stref kibica musieli puszczać mecz chyba z Internetu, bo słyszalne było kilkusekundowe opóźnienie. Usiedliśmy więc w końcu w ogródku jednego z barów i racząc się chorwackimi winem i piwem zasiedliśmy do widowiska.
Chorwaccy kibice, mimo że przecież w wielu aspektach bardzo podobni do polskich, najbardziej cieszyli się, gdy ich piłkarze przerywali kolejne akcje Brazylijczyków. Sami reprezentanci "Canarinhos" nie cieszyli się zresztą największą sympatią ani Chorwatów, ani, co zauważyłem wcześniej, również Serbów. Gdy już w dogrywce po świetnej akcji do siatki trafił Neymar, w jego stronę powędrowało kilka ostrych słów, a na ulicy… wylądowało krzesło rzucone przez jednego z moich sąsiadów. Wówczas przez moment wydawało się bowiem, że wszystko jest już stracone, że to zawodnicy Tite za kilkanaście minut będą cieszyć się z awansu do półfinału.
Jadą po złoto
Grobowa atmosfera nie trwała jednak wiecznie. Po akcji dwóch rezerwowych, a co ważniejsze, zawodników Dinama Zagrzeb, Mislava Orsicia i Bruno Petkovicia, Chorwaci wyrównali i ostatecznie wygrali z Brazylią w serii jedenastek. Tam kluczowy okazał się bramkarz Dominik Livaković, także piłkarz Dinama. Zagrzeb mógł świętować podwójnie. Po pierwsze - kolejny sukces reprezentacji. Po drugie - że oprócz gwiazd światowego formatu, niezbędni tej kadrze są również ich ludzie, ich zawodnicy. A nawet jeśli już grają w niej gracze zagranicznych zespołów, to zdecydowana większość z nich wcześniej przeszła przez szkolenie w klubie z Maksimira.
Zaraz po końcowym gwizdku na mieście zrobiło się czerwono. W powietrze poszły pierwsze race. W Zagrzebiu, znanym z trzęsień ziemi, tego dnia ewentualne wstrząsy mogły być wywołane co najwyżej poprzez szaloną radość chorwackich kibiców. Ich celebracja urozmaicona była licznymi występami artystycznymi i tradycyjnymi chorwackimi pieśniami. Wśród nich prym wiodły przede wszystkim dwa utwory: "Lijepa li si", która obecna jest na każdym meczu kadry, a także "Igraj moja Hrvatska", czyli absolutny hit z 2018 roku, będący oficjalną piosenką kadry na ostatnim mundialu i przywołujący bardzo dobre wspomnienia z nim związane.

- Jestem bardzo szczęśliwy i dumny z naszych zawodników. Spodziewaliśmy się oczywiście zwycięstwa. W trakcie samego meczu było ciężko, ale wygraliśmy. Teraz jedziemy po złoto! - wykrzyknął do mnie przez okno swojego auta Mateo, 21-letni kibic reprezentacji Chorwacji, który po Zagrzebiu przemieszczał się wypełnionym uradowanymi pasażerami samochodem ozdobionym charakterystyczną chorwacką szachownicą.
Trzeba ich szanować
Ciekawa jest geneza właśnie tej czerwono-białej kraty, obecnej właściwie w każdym zakątku Chorwacji i na jej wszystkich symbolach narodowych. Po raz pierwszy pojawiła się ona na początku XVI wieku. Legenda głosi, że król chorwacki Drzislav (w innej wersji Suronj) po tym, jak dostał się do wenecjańskiej niewoli, rozegrał mecz szachowy z dożą Pietro II Orseolo. Stawką rozgrywki była jego wolność, a dzięki triumfowi w tej potyczce udało mu się ją odzyskać i ocalić w ten sposób swój ukochany naród.
Piątkowy mecz też był trochę taką rozgrywką szachową. Choć to Brazylijczycy przeważali na boisku, Chorwaci cierpliwie czekali na swój ruch. Może to “Canarinhos” w pewnym momencie już niemal szachowali rywali, koniec końców to jednak podopieczni Dalicia okazali się lepsi i zdobyli mata. Dla tego bądź co bądź małego społeczeństwa to coś zdecydowanie więcej niż zwykła wygrana w potyczce sportowej.
- To zwycięstwo pokazuje, że jeśli ktoś nie szanuje nas jako narodu, my po prostu wówczas możemy okazać, jak bardzo jesteśmy dumni z bycia Chorwatami i jak potrafimy być odważni. Sądzę, że nikt nie powinien już w tym momencie nie doceniać Chorwacji. Dotrzemy teraz do finału z podniesionymi głowami i dużą pewnością siebie - mówi nam Marija, którą spotkaliśmy na placu Josipa Jelacicia, będącym ścisłym centrum miasta.
Pożegnać Messiego
Wicemistrzowie świata na mundialu w Katarze odprawili już z kwitkiem Belgię, Hiszpanię i Portugalię. Nie można więc mówić o jakimkolwiek przypadku. W piątek podczas hucznej celebracji, na której nie zabrakło również pokazu fajerwerków, cieszący się kibice jeszcze jednak nie wiedzieli, na kogo trafią w półfinale. Ostatecznie zagrają z Argentyną i wydaje się, że tym samym los spełnił ich oczekiwania.
- Chcielibyśmy trafić na Argentyńczyków. Jestem pewny, że ich pokonamy. Kocham Leo Messiego i jego grę, ale we wtorek około 20 będziemy mu mogli wszyscy powiedzieć "do widzenia" - mówi mi Marjan, który wraz ze swoim kolegą Tomislavem pojawił się na głównym placu miasta, by razem świętować kolejny w ostatnich latach niewyobrażalny sukces kadry.
Bez względu bowiem na to, co się wydarzy w półfinale z "Albicelestes", Chorwaci już teraz dokonali czegoś, co wydawało się przed startem mistrzostw niemożliwe. W XXI wieku na dwóch kolejnych mundialach do strefy medalowej dostawali się tylko Niemcy, Holendrzy i teraz właśnie Chorwaci (do spółki z Francuzami). Do dwóch finałów z rzędu w tym stuleciu nie awansował jednak jeszcze nikt. No ale komu miałoby się to udać, jeśli nie właśnie Modriciowi i spółce?