Power Ranking? Nie trzeba. Oto prawdziwy faworyt do wygrania Ligi Mistrzów

Power Ranking? Nie trzeba. Oto prawdziwy faworyt do wygrania Ligi Mistrzów
photo_master2000 / shutterstock.com
Mateusz - Jankowski
Mateusz JankowskiDzisiaj · 06:50
Real Madryt i Liga Mistrzów. Ta relacja wciąż rozpala do czerwoności i nie zmierza w kierunku rychłej separacji. “Królewscy” w szalonych okolicznościach wyeliminowali Atletico z Ligi Mistrzów. Znów trzeba ich rozpatrywać w kategorii faworyta do końcowego triumfu.
Zaczynamy od trzęsienia ziemi, a później napięcie tylko rośnie. Podopieczni Carlo Ancelottiego i Diego Simeone dostosowali się do stylu Alfreda Hitchcocka, rozgrywając rewanż w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Nie minęło 30 sekund, a Atletico już objęło prowadzenie na Metropolitano, doprowadzając do remisu w dwumeczu. Później “Rojiblancos” cofnęli się do obrony, ale wciąż szukali swoich okazji. Próbowali wykorzystać niezbyt dobrą grę Kyliana Mbappe, błędy Viniciusa Juniora, apatię pozostałych zawodników “Los Blancos”. Wydawało się, że kwestią czasu może być drugi cios wyprowadzony przez gospodarzy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Realowi w całym rewanżu wyszła praktycznie tylko jedna składna akcja. Szybki kontratak, po którym Mbappe wywalczył rzut karny. Fatalne pudło Viniciusa w stylu Sergio Ramosa sprawiło jednak, że znów “Atleti” nabrało wiatru w żagle. Losy rywalizacji mogły potoczyć się inaczej, gdyby Angel Correa w dwóch sytuacjach zachował chłodną głowę. Nie zrobił tego, utrzymując rywali przy życiu. Finalnie zwycięzcę musiał wyłonić konkurs jedenastek i tym razem górą byli przyjezdni z Bernabeu. “Królewscy”. Obrońcy tytułu. Jeszcze 15-krotni triumfatorzy Pucharu Europy, ale jak długo utrzyma się ten stan rzeczy? Nie powinniśmy zdziwić się, jeśli na koniec sezonu liczba na białym rękawku ponownie ulegnie zmianie. “Los Blancos” w Lidze Mistrzów są po prostu nieśmiertelni.

Walka z przeciwnościami

Real? To już przeszłość. Tym razem naprawdę grają zbyt słabo. Nic im nie idzie, muszą odpaść. Ileż razy w ostatnich latach wśród kibiców pojawiały się te lub podobne myśli? Nie inaczej było podczas dwumeczu z “Atleti”, w którym mistrzowie Hiszpanii najzwyczajniej w świecie nie zachwycili. Spośród 210 minut na wysokim poziomie rozegrali właściwie tylko 45 w pierwszym spotkaniu na Bernabeu. Rewanż zaczęli od straty gola, co nie zdarza im się zbyt często. Fatalne uderzenie Viniciusa z karnego też można nazwać zaskoczeniem, przecież dopiero po raz pierwszy pomylił się z 11 metrów w barwach “Los Blancos”. Bellingham był aktywny, ale zdarzały mu się straty. Mbappe, jak na siebie, też zagrał poniżej oczekiwań. Na Metropolitano wszedł w siedem dryblingów, z których wyszedł mu jeden. Stracił 15 piłek, nie oddał ani jednego strzału. Generalnie wszystko układało się pod odpadnięcie “Los Blancos”. A jednak.
- Ktoś może powiedzieć, że takie rozstrzygnięcie jest nielogiczne, ale to jest bardzo logiczne, jeśli spojrzymy na ostatnie lata. Kiedy Realowi gra się nie układa, rozgrywa średnie lub kiepskie spotkania, to za każdym razem coś sprzyja "Królewskim". Real i Champions League, tu działa magnetyzm, który przyciąga ten zespół do kolejnych rund - powiedział Tomasz Ćwiąkała na antenie Canal+ Sport.
- Myślałem, że Real przeszedł już Ligę Mistrzów na każdym poziomie, testując w jakich okolicznościach można wygrać mecz. No ale dziś odblokowany kolejny level - awans po karnych gdy rywal się przewrócił i dotknął dwa razy piłkę przy strzale. Niezniszczalni - wtórował Marcin Borzęcki, dziennikarz Viaplay. - Prawdziwe dzieło sztuki, taki występ Atletico. Tyle roboty, nie tylko w defensywie. Tyle pasji w każdym starcie do piłki. Tyle przebiegniętych kilometrów. Tyle pecha przy tym karnym Alvareza. Owszem, futbol jest okrutny, a na końcu zawsze wygrywa Real - dodał Michał Okoński.
Real po raz nieskończony potwierdził, że nie trzeba grać wspaniale i efektownie, aby zameldować się w kolejnej rundzie Ligi Mistrzów. Koniec końców, liczy się tylko to, czy strzelisz tego jednego gola więcej, w doliczonym czasie, w dogrywce lub w karnych. Nikogo nie obchodzi, że w poprzedniej edycji Manchester City zgniótł madrytczyków na Etihad, zmuszając ich do obrony Częstochowy. Wtedy ekipa Ancelottiego też przetrwała do serii jedenastek, wygrała ją i zakończyła całą edycję triumfem na Wembley. To jest to, co robią “Los Blancos” na arenie europejskiej. Wygrywają. Nieważne jak, nieważna dlaczego. Po prostu to robią.

A por la 16

Kiedy rok temu na Cibeles celebrowano 15. Puchar Europy, Lucas Vazquez powiedział, że dziś się bawimy, a jutro myślimy już o triumfie numer 16. To właśnie mentalność i niepohamowany głód sukcesu pozwala Realowi nieprzerwanie być najbardziej konkurencyjną i niewygodną drużyną w Lidze Mistrzów. Rywale mogą myśleć, że mają do czynienia z drużyną słabszą, teoretycznie niepoukładaną i wewnętrznie podzieloną. Po ligowych wpadkach z Osasuną czy Espanyolem w hiszpańskiej prasie bez trudu znajdziemy informacje sugerujące, że zwycięski cykl “Królewskich” dobiegł końca, Mbappe rzekomo podzielił szatnię, Vinicius zaraz odejdzie do Arabii, a Ancelotti siedzi spakowany i czeka na zwolnienie. Potem przychodzi środek tygodnia, wieczorny anturaż, z głośników rozbrzmiewa hymn Champions League. Po czym znów wygrywa jeden i ten sam zespół.
- Real to Real. Żeby wyrzucić go z Ligi Mistrzów… cóż, właściwie nie wiadomo do końca, co trzeba zrobić, żeby tego dokonać. Futbol nie mógłby być bardziej okrutny dla Atletico i bardziej lojalny wobec Realu - opisał Juan Ignacio Garcia z dziennika Marca. - Umiejętność przetrwania jest częścią legendy Realu. Mistrz może być ranny, ale nadal walczy o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Diego Simeone po raz kolejny rozbił się o szklany sufit, a dla “Los Blancos” liczyło się tylko decydujące trafienie Ruedigera na wagę awansu - wtórował AS.
Od momentu powrotu Ancelottiego na Bernabeu Real dosłownie jeden raz odpadł z Champions League. A przypomnijmy, że Włoch nieprzerwanie pracuje w Madrycie od lipca 2021 roku. W czterech ostatnich edycjach LM tylko Manchester City potrafił wyeliminować jego zespół. Dokonał tego w sezonie 2022/23, wygrywając w rewanżu 4:0 na Etihad. Tamten występ ocierał się o piłkarską perfekcję, wszystkie elementy układanki Pepa Guardioli zagrały idealnie. Bo właśnie tego trzeba, aby w ogóle myśleć o wyrzuceniu “Los Blancos” za europejską burtę. Nie wystarczy, że ktoś zagrał dobrze, świetnie, może najlepiej w całym sezonie. Trzeba być nieskazitelnym.

Nigdy nie lekceważ serca mistrza

Teraz Real zmierzy się z Arsenalem. W ewentualnym półfinale czekać będzie zwycięzca dwumeczu PSG - Aston Villa, gdzie faworytem są oczywiście podopieczni Luisa Enrique. Ale za głównego kandydata do zwycięstwa całej edycji trzeba uznać “Królewskich”. Mijają lata, zmieniają się zawodnicy, odchodzą legendy, jednak jest jedna stała. Stawianie przeciwko “Los Blancos” w Champions League to ryzyko, które zwykle się nie opłaca.
Nie jesteśmy jasnowidzami, więc nie powiemy, że Real na pewno wygra finał w Monachium. Trzeba jedynie podkreślić, że jest to naprawdę realny scenariusz. A nie byłoby to takie oczywiste choćby w rundzie jesiennej, kiedy ten sam zespół przegrywał z Milanem, Lille czy Liverpoolem. Dziś żadnej z tych ekip już nie ma w LM. “The Reds” mieli zgarnąć wszystko, a polegli z PSG we własnej świątyni. Dzień później “Królewscy” pojechali do paszczy lwa, rozegrali słabe zawody, ich największe gwiazdy zawiodły, a finalnie i tak zameldowali się w kolejnej rundzie.
Jeśli coś cyklicznie się powtarza, nie można mówić o przypadku. Kolejne triumfy “Los Blancos” są trudne do wytłumaczenia, mogą zaprzeczać prawom logiki. Aczkolwiek w sytuacjach, kiedy nie da się czegoś zrozumieć, warto po prostu to zaakceptować. Ekipa z Bernabeu jest królem Champions League. I nie zamierza tak łatwo zgodzić się na detronizację.

Przeczytaj również