Pora skruszyć beton. Narracja o polskim selekcjonerze to wyższy poziom absurdu. "Mrożek byłby dumny"
Wybór selekcjonera reprezentacji Polski powinien wiązać się z dużą odpowiedzialnością - decyduje się w końcu o losach najważniejszej drużyny w kraju i wyznacza człowieka, który zyska niebywałą wręcz rozpoznawalność i medialność. Po odejściu Czesława Michniewicza zapowiadano, że tym razem zadba się także o stworzenie podwalin długofalowego projektu, ale wypowiedzi niektórych "doradców" sugerują, że to wszystko farsa i w rzeczywistości mamy do czynienia z wkręcaniem swojego szwagra na radnego gminy Pcim.
Polski Związek Piłki Nożnej stara się kreować na instytucję wysoko profesjonalną, poważną i bezkompromisową, o czym miała świadczyć między innymi nagroda Superczempiona dla Cezarego Kuleszy. Jednocześnie trudno do powyższego szeregu epitetów podchodzić w pełni poważnie, bo ostatnie wypowiedzi prezesa sugerują, że piłkarską centralą w naszym kraju włada człowiek, który emanuje niezliczonymi pokładami humoru, ironii - jest po prostu "trollem", który zawsze znajdzie sposób, aby coś obrócić w farsę. A to i tak najmniej niepokojąca perspektywa.
Każdy wie o tym, że obecnie działania PZPN skupiają się na znalezieniu nowego selekcjonera. Selekcjonera odpowiedzialnego, perspektywicznego, dającego szansę na zadowolenie młodych zawodników, ale i starszyzny z Robertem Lewandowskim i Piotrem Zielińskim na czele. Tymczasem Cezary Kulesza w gronie potencjalnych kandydatów lekką ręką wymienił Michała Probierza, Macieja Bartoszka, Jana Urbana, Ireneusza Mamrota i Piotra Stokowca.
Jeśli to nie jest żart - obawiam się, że polska piłka stanęła nad przepaścią i zrobi krok naprzód.
Piłkarz tak, trener nie
Szkopuł w tym, że z szalonymi kandydaturami głowy PZPN zgadzają się ludzie, którzy nadal mają w polskiej piłce wiele do powiedzenia. Beton trzyma się wyjątkowo mocno i zapiera się w każdy możliwy sposób przed tym, aby doszło do rewolucji. Beton tej rewolucji nie oczekuje, boi się zmian, bo nierozerwalnie są one związane z utratą wpływów, posłuchu i siły sprawczej. W związku z tym prowadzona jest irracjonalna narracja, która profil idealnego selekcjonera rozpoczyna nie od określenia konkretnych kompetencji trenerskich, ale od tego, by szkoleniowiec był Polakiem, mieszkającym w Polsce, mówiącym po polsku, wyznającym polskie wartości patriotyczne.
- Wymieniam Urbana, bo jest na rynku wolny i nie będzie problemu z zatrudnieniem. Jest doświadczony, ma za sobą znakomitą karierę zawodniczą i świetną trenerską. A drugim wyborem jest trener Probierz, który jest na miejscu - powiedział Jerzy Engel w rozmowie na kanale "Prawda Futbolu", zaś Cezary Kulesza w "Przeglądzie Sportowym" prawił tak: - Jest Jan Urban, jest Jacek Magiera, Ireneusz Mamrot, Maciej Bartoszek, Piotr Stokowiec. Jeśli chodzi o trenerów związanych kontraktami, jest to bardziej skomplikowane, każdy ma swoje zapisy w umowach, które musimy respektować.
O ile niechęć do kombinowania przy kontraktach jest zrozumiała, o tyle wskazywanie polskich szkoleniowców, którzy w żaden sposób nie udowodnili, że zasługują na reprezentację, zakrawa po prostu o kpinę z drużyny oraz kibiców. Wymarzony kandydat poza narodowością nie ma właściwie żadnych cech szczególnych - wygląda więc na to, że o posadę może walczyć właściwe każdy, kto urodził się nad Wisłą.
Chichotem losu w tej sytuacji jest fakt, że przodownikiem narracji o polskim selekcjonerze - bo zagraniczny zrównany został z radzieckim wyobrażeniem zgniłego Zachodu - jest Jerzy Engel. Ten sam Jerzy Engel, który stał za tym, aby Emmanuel Olisadebe otrzymał polskie obywatelstwo i trafił do reprezentacji. Przy całej sympatii do "Oliego" i jego wkładu w awans na MŚ 2002, nie da się ukryć, że był to piłkarz, który do momentu ślubu z Beatą Smolińską miał z naszym krajem mniejszy związek niż na przykład Herve Renard. Wówczas jednak postępowy selekcjoner nie widział w tym niczego złego.
Kłamstwa i kłamstewka
Trzeba jednak Jerzemu Engelowi oddać, że jest on w swojej batalii bardzo zawzięty. Wyszedł przed szereg pozostałych "nestorów" i rzucił konkretną tezę. Były selekcjoner uznał, że tylko i wyłącznie polski trener będzie w stanie zapewnić reprezentacji dopływ świeżej krwi. Można więc odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z osobą, której niezwykle mocno zależy na długofalowym projekcie, na przyszłości kadry, jednak bańka pryska niezwykle szybko.
- Żaden trener zagraniczny nie poprowadzi kadry w taki sposób, aby spokojnie wprowadzać do tego zespołu młodych piłkarzy. Probierz ma doświadczenie ligowe, jest w PZPN, jest na miejscu - rzucił Engel w "Prawdzie Futbolu", przy okazji kompletnie mijając się z ostatnimi doświadczeniami reprezentacji i chyba przeceniając wizjonerskość obecnego trenera kadry młodzieżowej.
Sam Michał Probierz stwierdził niedawno, że w kadrze U21 nie ma obecnie piłkarza, który w perspektywie najbliższych miesięcy mógłby zagościć w pierwszej drużynie. Raz - znakomicie świadczy to o wierze trenera w umiejętności swoich podopiecznych, można tylko powinszować zdolności interpersonalnych. Dwa - trudno się do tych słów szczególnie mocno przywiązywać, w końcu pół roku, rok w życiu młodego zawodnika to kawał czasu, który pozwala na przebycie drogi z klubowych rezerw do pierwszego zespołu. Wystarczy tylko spojrzeć na Nicolę Zalewskiego.
Jakby tego było mało, ostatni polski selekcjoner nie ma wcale większego wkładu we wprowadzanie młodzieży niż jego zagraniczny poprzednik. Oczywiście, Czesław Michniewicz chronicznie cierpiał na brak czasu - wskoczył prosto do gry w barażach, a zaraz później musiał walczyć o utrzymanie w Lidze Narodów, a następnie na mistrzostwach świata, więc wiele się nie dało, w końcu Paulo Sousa był efektem zbiorowej halucynacji. Portugalczyk - przy całym szeregu swoich wad - dał się poznać jako trener po prostu odważny: debiutowali u niego Helik, Majecki, Buksa, Świderski, Zalewski, Slisz, Piątkowski, Augustyniak, Puchacz piłował prawą stronę defensywny Anglików, a Kozłowski wychodził w pierwszym składzie na najtrudniejszy mecz EURO 2020.
Trzymając się samych liczb - w 2020 swój pierwszy mecz zagrało 8 zawodników, rok później 12, zaś w 2022 było ich sześciu. Cóż za przypadek.
Polakiem być musi
Jerzy Engel nie jest oczywiście jedynym, który głosi swoją prawdę o reprezentacji Polski. Jego opinii wtórują między innymi Dariusz Dziekanowski, Antoni Piechniczek, dziennikarze jak Cezary Kowalski, zaś Jacek Góralski postanowił zabrać głos w sprawie całego narodu i z pełnym przekonaniem stwierdził, że każdy - KAŻDY! - w kraju chce, aby drużynę poprowadził szkoleniowiec znad Wisły. W takim wypadku nie pozostaje mi chyba nic innego, jak tylko zrzec się obywatelstwa, bo zdanie mam zgoła odmienne.
Dla mnie reprezentacja Polski i wybór selekcjonera nie jest tym samym, co wkręcanie swojej rodziny na stanowisko urzędnicze w Radzie Gminy. Takie procesy zachodzą w Polsce powiatowej, ale przenoszenie podobnych praktyk na grunt PZPN, jest po prostu niesmaczne. Trudno bowiem wytłumaczyć pojawiające się kandydatury w inny sposób, niż dbaniem o prywatne interesy, kolesiostwem i patrzeniem na czubek własnego nosa.
Możemy się bowiem śmiać z pomysłów dotyczących wszystkich Probierzów tego świata, ale jest w gruncie rzeczy coś przerażającego w tym, że wciąż medialne osoby bez zająknięcia proponują szkoleniowców nie na bazie doświadczeń, znakomitych opinii i licznych sukcesów, lecz tego, że są miłymi ludźmi, są na miejscu, no i znakomicie w ich towarzystwie spożywa się biesiadne trunki. Być może jest to spłycenie dyskursu, ale trudno mi uniknąć takich wrażeń, gdy czytam refleksje doświadczonych przecież szkoleniowców.
- Prezes Cezary Kulesza wykazałby się większą odwagą, gdyby zostawił Czesława Michniewicza lub postawił na innego polskiego trenera. Postawienie na obcokrajowca będzie pójściem na łatwiznę - przekonywał Antoni Piechniczek w "Prawdzie Futbolu".
Moim zdaniem pójściem na łatwiznę jest prawienie podobnych komunałów. Oczywiście, szanuję i w pełni doceniam wkład Antoniego Piechniczka i Jerzego Engela w rozwój polskiego futbolu, ale pamiętam o tym, że miało to miejsce kilkadziesiąt lat temu, zaś ich kolejne działania niosły ze sobą więcej szkody niż pożytku. Podobnie jest teraz, gdy debata nad przyszłością "Biało-czerwonych" zanurzyła się w oparach absurdu, który wciąga coraz więcej osób.
Mam tylko nadzieję, że ostatecznie nie pochłonie on Cezarego Kuleszy, chociaż sam prezes PZPN zdradza pewne objawy. W końcu w jednym wywiadzie przyznał, że prowadzono rozmowy z Roberto Martinezem, ale skoro nie poszło, to po jego głowie "krąży Michał Probierz". Przeskok z Belga na polskiego szkoleniowca, który w młodzieżowej reprezentacji wygrał jeden mecz (prawdopodobnie ustawiony, o czym pisaliśmy TUTAJ), to jak aplikowanie do NASA i ostateczne skończenie w Wodociągach Kieleckich, które w sposób wzorcowy usuwają awarie. Sławomir Mrożek byłby dumny.