Polski trener robi karierę za granicą. Przez Anglię i USA. "Zmienia się perspektywa" [NASZ WYWIAD]

Polski trener robi karierę za granicą. Przez Anglię i USA. "Zmienia się perspektywa" [NASZ WYWIAD]
wlansne
Polskim trenerom przyjęło się wytykać, że nie są cenieni za granicą. Tymczasem Sławomir Cisakowski pełni od początku tego sezonu kluczową rolę w zambijskim klubie City of Lusaka. To historia znacznie ciekawsza, niż podejrzewacie.
W przeszłości naszym rodakom zdarzało się oczywiście z sukcesami prowadzić nawet reprezentacje innych krajów. Wystarczy wspomnieć o Henryku Kasperczaku, który ma w swoim dorobku medale Pucharu Narodów Afryki. Na tym samym kontynencie osiadł ostatnio niedawny asystent trenera w rezerwach Legii Warszawa - Sławomir Cisakowski.
Dalsza część tekstu pod wideo
Mogący się pochwalić bogatym wykształceniem zebranym w różnych krajach szkoleniowiec objął w sierpniu posadę zarówno pierwszego trenera, jak i dyrektora sportowego klubu występującego aktualnie w drugiej klasie rozgrywkowej w Zambii. City of Lusaka F.C. ma jednak zamożnego, lokalnego właściciela oraz ambitne plany na przyszłość.
Idąc nieco na przekór, w rozmowie z 36-letnim Cisakowskim celowo poświęciliśmy mniej uwagi jego nowemu, zawodowemu wyzwaniu. Zamiast tego, skupiliśmy się na drodze, która doprowadziła tego polskiego trenera do piastowania strategicznej funkcji w ciekawym projekcie poza granicami naszego kraju. Szykujcie się na opowieść o wychodzeniu poza strefę komfortu, otwartości, ale również o tym, że niemożliwe naprawdę nie istnieje.
***
WOJCIECH FALENTA: W 2012 roku wyjechałem na studia do Anglii. Ty obrałeś w tamtym okresie ten sam kierunek. Skąd wzięła się twoja decyzja o wyjeździe za granicę?
SŁAWOMIR CISAKOWSKI: Zawsze byłem ciekawski. Moja mama wspomina, że ciągle zadawałem pytania i wiecznie mnie gdzieś “nosiło”. Pewnie też dlatego wyjechałem w młodym wieku grać w piłkę do Wrocławia [do Polaru Wrocławu - dop. red.]. Gdzieś w środku miałem pogoń za młodzieńczymi marzeniami.
Decyzja o wyjeździe, już jako trener, pojawiła się po kontaktach z trenerami z zagranicy. Pracując w Polsce, jeździłem na wszystkie konferencje szkoleniowe, na jakie się dało. Słuchając wykładów trenerów zagranicznych i polskich, zobaczyłem różnicę. Coś zaczęło we mnie kiełkować. W 2011 roku byłem asystentem na Campie Ajaxu Amsterdam we Wrocławiu. Poznałem inne szkolenie i spostrzeżenia. W tamtym czasie skończyłem kurs UEFA A oraz studia na AWF-ie. Miałem 26 lat i pomyślałem, że jak próbować, to teraz.
Od czego się zaczęło?
Zacząłem szukać kontaktów. Trafiłem na kilka tygodni na staż do trenera Bohdana Masztalera w austriackiej akademii Sankt Pölten. To była wtedy topowa akademia, z której rok w rok wychodziło po kilku zawodników do klubów austriackiej i niemieckiej Bundesligi.
A potem wylądowałeś na Wyspach.
Docelowo chciałem jechać do kraju anglojęzycznego, ponieważ znałem trochę język. Wiedziałem, że będzie mi łatwiej, niż na przykład uczyć się od początku niemieckiego. Miałem znajomych w Ipswich. Pojechałem tam, nie mając żadnych kontaktów w piłce. Dobrze, że szybko znalazłem pracę jako magazynier i miałem się z czego utrzymywać. Zacząłem chodzić i rozglądać się po Ipswich. Zobaczyłem jakichś ludzi grających w piłkę obok stadionu Ipswich Town. Podszedłem do nich i zapytałem, czy można z nimi pokopać. Okazało się, że była to drużyna na poziomie naszej A klasy. Zacząłem z nimi grać.
Zgaduję, że wkrótce pojawiła się też pierwsza propozycja trenerska.
Później, w grudniu, była impreza świąteczna. Od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać z trenerem o treningu. Powiedziałem mu, że mam UEFA A. On na to: “Sławek, ty masz wyższe kwalifikacje ode mnie. Wiesz co? Córka mi się rodzi, mam teraz mniej czasu, weź ty to prowadź”. Przyjąłem propozycję i zacząłem prowadzić tę drużynę, a on miał też kontakty w Development Centre Ipswich Town, takiej “pre-academy”. Zacząłem i tam trochę pomagać.
W Anglii nie zostałeś jednak długo.
Jak już opanowałem w miarę angielski, zacząłem szukać pracy, żeby utrzymywać się z piłki. Znalazłem ofertę pracy w Stanach Zjednoczonych i pojechałem na rozmowę kwalifikacyjną do Birmingham. Przeszedłem ją pomyślnie. Zaproponowali mi umowę. Kilka tygodni później byłem już w Los Angeles.
W Europie Stany Zjednoczone nadal nie mają reputacji kraju “czującego” piłkę nożną.
Do Stanów pojechałem na pięć miesięcy. Miałem krótki kontrakt. Myślałem, że zwiedzę Amerykę i wrócę do Europy. W końcu to tu jest wielka piłka. Ale jak zobaczyłem przez pięć miesięcy, jak wygląda piłka w Stanach, oczy mi się otworzyły.
Tak bardzo, że postanowiłeś wyemigrować ponownie.
Wróciłem do Polski w listopadzie czy grudniu. Myślałem, że może coś znajdę, ale szybko stwierdziłem, że lecę ponownie do Stanów. Pojechałem tym razem na dziewięć miesięcy. Po tamtym czasie pomyślałem, że dużo zwiedziłem, ale to nie do końca ten poziom. Znowu wróciłem zatem do Polski, ale raz jeszcze nie było ciekawych opcji. Stwierdziłem, że pojadę do Stanów po raz ostatni. Jak się nie przebiję, wracam na stałe.
I się przebiłeś. Do trzech razy sztuka.
Dostałem propozycję z filii akademii Evertonu, koło Nowego Jorku. To już była poważniejsza piłka, lepsi zawodnicy, poukładana akademia. Później popracowałem też równolegle w piłce uniwersyteckiej. Spędziłem tam kilka lat, trochę odłożyłem. Zawsze chciałem pojechać do szkoły w Hiszpanii (MBP School of Coaches w Barcelonie - dop. red.), a ona była dość droga, dlatego zostałem dłużej w Stanach. Tak się złożyło, że mogłem też tam zrobić studia za darmo. Skorzystałem z tego. Ukończyłem dwuletnie studia menedżerskie na University of Bridgeport, a następnie przeprowadziłem się do Barcelony, aby studiować w MBP School of Coaches.
W Stanach Zjednoczonych robiłeś też kursy trenerskie. Na czym polega ich przewaga?
Nauczyłem się wiele na kursach amerykańskich. Wiesz, co oni zrobili, zanim zmienili cały system kursów? Wysłali ludzi na kursy UEFA A oraz UEFA Pro po Europie. Do Chorwacji, Finlandii, Hiszpanii, Portugalii czy Belgii. Następnie sprowadzili tych ludzi z powrotem i usiedli na kilka tygodni, żeby na podstawie całej wiedzy, jaką zgromadzili, opracować najlepszy system szkolenia. Potem zebrali wszystkich instruktorów i dokładnie przeszkolili ich, jak mają nauczać nowego systemu szkolenia. Kiedy poszedłem na kurs, wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Wiesz, dlaczego Stany są tak potężnym krajem? Bo oni sprowadzają ludzi i “kradną’’ pomysły z całego świata, a później je ulepszają. Piłki nożnej też nie starali się odkryć na nowo, tylko postawili na sprawdzone metody w innych krajach, ulepszając i adaptując je do swojego środowiska.
Po kilku latach opuściłeś jednak świat za “wielką wodą”.
Nie było łatwo opuścić Stany, bo przez sześć lat poznałem fajnych ludzi i dobrze mi się tam żyło, ale przyszedł taki moment, że kończyłem studia. Kończyły mi się też kontrakty w Evertonie i na uczelni. Zastanawiałem się, co dalej. Mogłem przedłużyć umowy, byłem usatysfakcjonowany finansowo, ale czegoś mi brakowało. Potrzebowałem nowego wyzwania. Zacząłem się rozglądać za poziomem profesjonalnym w Stanach, ale niestety nie miałem na tyle kontaktów. Znałem ludzi, polecali mnie, ale nie mogłem się przebić. Jak już wcześniej wspomniałem, pojechałem do Hiszpanii, a po pobycie w Barcelonie, dostałem propozycję z grających wtedy w I lidze Wigier Suwałki, choć miałem też opcję pracy w Chinach w piłce młodzieżowej. Chciałem jednak pracować w profesjonalnej piłce seniorskiej.
Czego nauczył cię wcześniejszy czas spędzony na emigracji?
Zmienia się podejście do ludzi i postrzeganie świata. Człowiek lepiej poznaje siebie, zbiera też wiedzę i doświadczenia, które później się przydają. Zmienia się perspektywa. Pochodzę z Kudowy-Zdrój. Do Wrocławia miałem dwie godziny jazdy samochodem. Dla mnie była to kiedyś niesamowicie długa podróż. Wrocław wydawał się być bardzo daleko. Teraz po wszystkich podróżach pokonanie kilkuset czy kilku tysięcy kilometrów nie wydaje się już czymś dużym.
Kiedy po dwóch latach spędzonych w Polsce (w roli asystenta trenerów w Wigrach Suwałki, Olimpii Grudziądz oraz rezerwach Legii Warszawa - dop. red.) pojawiła się możliwość wyjazdu do odległej Zambii, nie zawahałeś się.
Gdyby to był mój pierwszy wyjazd, byłoby to dla mnie mega wyzwanie. Tymczasem, a w Zambii jeździ się po lewej stronie, po dwóch dniach spędzonych tutaj jeździłem sam autem po Lusace i czułem się jak u siebie w domu!

Kiedy wychodzisz ze strefy komfortu po raz pierwszy, jest to dla ciebie wielkie, stresujące wydarzenie. Ale jak już robisz coś wiele razy i byłeś w wielu miejscach, wyjazd w nieznane nie jest już czymś niezwykłym. Dla mnie wyjazd do Anglii (w 2012 roku - przyp. red.) był dużo większym wyzwaniem niż ten tutaj do Zambii. Wtedy to był mój pierwszy wyjazd na stałe za granicę. Nie wiedziałem, czy znajdę pracę i sobie poradzę. Bałem się, że będę musiał wrócić do Polski i nie będę wystarczająco dobry, żeby pracować w tym zawodzie. A teraz jadąc do Zambii, nawet się specjalnie nie pakowałem! Zrobiłem to kilka godzin przed lotem. Gdybym jechał do Zambii w 2012 roku, jak wtedy do Anglii, byłbym pewnie mocno zestresowany!
Jak porównałbyś poziom piłki nożnej w Zambii do tego w Polsce?
Ogólnie ciężko mi to porównać, ale klub wygląda dobrze pod względem organizacyjnym, a z poziomu sportowego tez jestem zadowolony. Nie pracowałem jeszcze na poziomie ekstraklasy, więc nie mam takiego porównania, ale niektórzy zawodnicy, z którymi obecnie pracuję, spokojnie poradziliby sobie w polskiej I lidze. Niektórzy grali w pucharach lub na poziomie reprezentacji narodowych. Mam też zawodników kadr młodzieżowych. Byli tutaj również wcześniej już trenerzy z Europy posiadający w CV pracę na poziomie reprezentacji narodowych, czy jak jeden z nich w szkockiej Premiership.
Reprezentacja też stoi na przyzwoitym poziomie. Zambia zdobyła zresztą Puchar Narodów Afryki w 2012 roku, a w 2017 sukces powtórzyła reprezentacja U20. W tym roku pierwsza reprezentacja, jak i U20 wygrały COSAFA CUP, ta druga również zakwalifikowała się do Pucharu Narodów Afryki U20 w Egipcie. Ogólnie, żeby tu pracować, sama wiedza mogłaby nie wystarczyć i bez wcześniejszych doświadczeń byłoby mi niezwykle trudno.
Jaka jest skala twojego nowego wyzwania?
Poza wynikiem sportowym mam odmłodzić drużynę i sprawić, żeby klub zaczął promować i sprzedawać zawodników. Nikt nie mówi tutaj o zarabianiu milionów, ale presja i wymagania są dość wysokie. Chodzi o to, żeby klub zarabiał sam na siebie. Jedynym sposobem jest promowanie młodych zawodników. Albo do wyższej ligi, albo do Europy, gdzie obecnie rozmawiamy z kilkoma klubami na temat potencjalnej współpracy.
Chciałbym, żeby drużyna bazowała na najbardziej utalentowanych zawodnikach do 21. roku życia Do tego kilku starszych, którzy wprowadziliby trochę doświadczenia.
Ogólnie nie staram się zrobić tutaj niczego odkrywczego. Nie przyjadę tu i nie wymyślę piłki nożnej na nowo. Chodzi o to, żeby wprowadzić pewne mechanizmy i systemy, które działały lub działają już w innych krajach i kulturach. A następnie trochę dopasować to do kultury zambijskiej.
Towarzyszy ci jakaś misja?
Nie mam jakiejś konkretnie sformułowanej misji. Łatwo jest wpaść w pułapkę spełniania oczekiwań ludzi dookoła. Z czasem nauczyłem się, że ważniejsze jest to, co przynosi nam szczęście i satysfakcję, niż to, co myślą inne osoby. Staram się w tym kierunku podążać, realizować w tym, co robię i sprawdzić, gdzie mnie to zaprowadzi.

Przeczytaj również