Polski skrzydłowy z liczbami? Znaleźli go wśród obrońców. Jeden mecz odpalił machinę [NASZ WYWIAD]
W Ekstraklasie zadebiutował dość późno, ale już za kilka miesięcy może zagrać w niej po raz 200. Jan Grzesik w ciągu kilku sezonów w elicie wyrobił sobie solidną markę. Teraz na nowej pozycji doszły do tego konkretne liczby. W rozmowie z nami tłumaczy, jak zmieniła się jego rola jako skrzydłowego, dlaczego zdecydował się pozostać w Radomiaku czy jak wiele warta jest w polskiej piłce odpowiednia mentalność.
30-letni Jan Grzesik od sezonu 2023/24 reprezentuje Radomiaka, a wcześniej grał m.in. dla Warty Poznań, ŁKS-u czy Siarki Tarnobrzeg. W tym sezonie ligowym ma na koncie pięć goli i sześć asyst. Zapraszamy na rozmowę dla Meczyki.pl.
PIOTREK PRZYBOROWSKI: Kilka tygodni temu przedłużyłeś kontrakt z Radomiakiem, choć przecież wcześniej wcale nie było to takie pewne. Co sprawiło, że po tych dwóch latach spędzonych w Radomiu zdecydowałeś się pozostać w tym klubie na dłużej?
JAN GRZESIK: Przyznam, że po pierwszym roku niekoniecznie byłem przekonany do tego, jak wyglądała ta nasza współpraca i jaki kształt miała drużyna. Ciągłe zmiany trenerskie czy roszady kadrowe nie do końca mi odpowiadały. Doszło jednak do takiego momentu, że atmosfera wokół całego klubu i naszej drużyny się oczyściła. Ten poprzedni sezon poszedł w niepamięć. Trafił tu też trener Bruno Baltazar, dzięki któremu złapałem trochę piłkarskiej świeżości. Oczywiście potem nastąpiła zmiana i zastąpił go Joao Henriques, do którego też nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń. Do tego przyszło też kilku nowych chłopaków, na których dało się zbudować ciekawy zespół.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że dalsze zmiany są w zasadzie nieuniknione. Po sezonie opuści nas Marco Burch, natomiast niepewna jest sytuacja Saada Agouzou. Nie zmienia to faktu, że Radomiak nabrał teraz kształtu, który docelowo może się podobać. To był główny czynnik, dla którego zdecydowałem się przedłużyć mój kontrakt. Chciałem też zapewnić sobie trochę spokoju po tym półtorarocznym pobycie w Radomiu. Klub wyszedł z bardzo ciekawą propozycją przedłużenia kontraktu o dwa lata i wszystko złożyło się w dobrym czasie.
Trzeba przyznać, że dotychczas miałeś zwykle świetny timing w kwestii odejść z klubu. Odszedłeś z Siarki, ona rok później spadła. Z ŁKS-u odszedłeś już po spadku, ale za to trafiłeś wtedy na świetny moment w Warcie. Z niej też jednak odszedłeś w dobrym momencie. Rozumiem, że jeśli teraz nie zdecydowałeś się na zmianę, oznacza to, że projekt Radomiaka może jeszcze iść do przodu?
W kwestii losów moich byłych klubów - poruszaliśmy tę kwestię ostatnio z moją żoną, która zasugerowała, żebym może już nie odchodził z żadnego klubu, bo później często dzieją się z tymi zespołami złe rzeczy. Ja oczywiście nikomu źle nie życzę. Tak po prostu wygląda życie piłkarskie. Jedna rzecz pcha drugą i to działa trochę na zasadzie efektu domina. Często trafiałem do nowego zespołu, w którym niekoniecznie ktoś od razu chciał na mnie stawiać, bo przecież wcześniej grałem w drużynie, która spadła z ligi. Docelowo okazuje się, że byłem w stanie wyrobić sobie solidną markę na poziomie Ekstraklasy.
Odchodząc z Siarki, szedłem do ŁKS-u, czyli - z całym szacunkiem do ekipy z Tarnobrzega - jednak klubu znacznie większego, który wtedy awansował do pierwszej ligi. Trafiłem tam w idealnym momencie. Szkoda, że potem nie wszystko wyszło nam w Ekstraklasie. Po spadku z łodzianami znów spadłem na cztery łapy. Warta Poznań okazała się dla mojej kariery takiem “gamechangerem”. Spędziłem w niej trzy lata, rozegrałem blisko sto meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej i byłem podstawowym zawodnikiem “Zielonych”.
Pobyt w Poznaniu umożliwił mi też zrobienie kolejnego kroku naprzód, kiedy przeniosłem się do Radomiaka, czego na pewno teraz nie żałuję. Wiem, że wtedy wiele osób pukało się w czoło, ale po latach wyszło jednak na moje. Złapaliśmy dobry moment w Radomiaku, a klub zaczął się rozwijać w dobrym kierunku. Do tego wszystkiego niedługo dokończony zostanie nasz stadion. Dlatego mam nadzieję, że osoby zarządzające klubem będą w dalszym ciągu kontynuowały obraną przez siebie drogę.
Jesteś piłkarzem Radomiaka od dwóch lat. W tym czasie przetrwałeś już czterech trenerów, każdy z nich miał swoje własne pomysły, również w waszej szatni ten ruch kadrowy jest dość płynny. Ty jednak wciąż prezentujesz solidną formę. Jak, mimo braku stabilizacji w zespole, potrafisz ją utrzymać?
Kurcze, uważam, że sam w tym czasie też notowałem swoje wzloty i upadki. Teraz mogę już powiedzieć, że w pierwszym sezonie w Radomiu nie odnalazłem się w nowej szatni, na co wpływ miało naprawdę dużo rzeczy. Natomiast obecny sezon jest już naprawdę solidny w moim wykonaniu, choć jako ambitny człowiek oczywiście chciałoby się jeszcze więcej. Swoją formę utrzymuję głównie dzięki takiej codziennej rutynie. Mam swoje rzeczy do zrobienia i zawsze stawiam je na pierwszym miejscu - oczywiście przy uwzględnieniu również planów mojej rodziny. Mam odpowiednie podejście i zahartowanie.
Ktoś, kto zna mnie nieco dłużej, doskonale wie, że cały ten proces obraca się głównie wokół pracy. Duże znaczenie ma także moje pozytywne nastawienie do tego wszystkiego. To też jest czynnik, który stabilizuje mnie jako zawodnika. Mam tę energię, którą jestem w stanie wykorzystać w momentach, kiedy coś nie idzie po mojej myśli. Po każdym meczu siadam i go dokładnie analizuję po to, aby w kolejnym występie w skoczyć już na ten sam lub jeszcze wyższy poziom niż ten, który prezentowałem wcześniej.
Wspomniałeś tutaj postać Bruno Baltazara. To on na początku tego sezonu przestawił cię na prawe skrzydło. Myślisz, że ten trener dał ci najwięcej w tych ostatnich latach?
Trener Baltazar stawiał na dużo treningów piłkarskich: małe, średnie i duże gierki. Na pewno jego praca dużo mi dała pod względem czucia piłki, ale uważam, że miał dużo większy w kwestiach mentalnych. Dzięki niemu stałem się bardziej pewny siebie z piłką przy nodze. Jego celem było, aby wszyscy w zespole czuli się dobrze. Być może dlatego nie miałem problemu, by zagrać na lewej obronie czy prawej pomocy. Trener dał nam sporo swobody i pozwolił nam uwierzyć w siebie.
Co do samej zmiany pozycji. Pierwszy mecz zagrałem z Koroną Kielce, ale kolejkę wcześniej w spotkaniu z Lechią na prawym skrzydle wystąpił Zie Ouatarra, który nie zaliczył wtedy zbyt dobrego meczu. Wydaje mi się, że trener nie chciał skrzywdzić ani jego, ani mnie, więc stwierdził, że w kolejnym spotkaniu zamieni nas rolami. Okazało się, że ten manewr zdał egzamin. Chcę jednak zaznaczyć, że to nie jest pierwszy raz, kiedy ktoś przestawił mnie na skrzydło. Na początku mojej przygody z Wartą trener Piotr Tworek też zaczął wystawiać mnie nieco wyżej i nawet przełożyło się to na jakieś liczby. Dlatego taki moment już przeżyłem, tyle tylko, że obecnie jestem tego dużo bardziej świadomy.
Wspominasz tutaj trenera Tworka. To szkoleniowiec znany z silnego mentalu, co pokazywała zarówno jego Warta, jak i teraz Kotwica Kołobrzeg. Ile daje w polskiej piłce właśnie ta kwestia mentalna?
Dzięki takim historiom możemy zobaczyć, że w Polsce mając odpowiednie nastawienie i zgraną ekipę, jest się w stanie rywalizować o coś więcej niż tylko utrzymanie. Pod względem indywidualnym zawodnicy nie mają raczej problemu z odpowiednim podejściem mentalnym. Ja takiego nigdy nie miałem, może poza tym pierwszym sezonem w Ekstraklasie, kiedy po kilku gorszych występach te nogi gdzieś mi się same plątały. Trafienie do dobrego zespołu, w którym każdy się ze sobą dogaduje i nie ma w nim takich negatywnych postaci pokazuje, jak dużo można osiągnąć dzięki wspólnej pracy. W Warcie zebrało się wtedy mnóstwo mocnych charakterów i chyba to było decydujące.
Jesteś znany z bycia dobrym duchem zespołu i duszą towarzystwa. Jak po odejściu z Warty odnalazłeś się w zupełnie innej, międzynarodowej szatni w Radomiaku?
W przypadku ŁKS-u, Warty czy Radomiaka, wszystkie te drużyny w momencie awansu miały mocno polskie szatnie. W takim środowisku jest się oczywiście dużo łatwiej dogadać, ale często już w Ekstraklasie do tej grupy dokooptowani są zawodnicy zagraniczni. Dla rządzących klubami czasem jest to dość złudne. Myślą, że ściągną sobie lepszych jakościowo zawodników i poprawią tym samym poziom zespołu, ale później to nie zawsze tak wygląda. Nie chcę jednak oceniać pracy innych, szczególnie że dla mnie język nie ma właściwie większego znaczenia. Dużo ważniejsze jest to, jakie osoby znajdziesz w tej szatni.
W pierwszym sezonie rzeczywiście nie czułem się w Radomiu super i miałem taki moment, kiedy robiłem wszystko, by jak najszybciej uciec z tej szatni i wypełnić moje wszystkie dodatkowe aktywności poza klubem. Nie była to jednak wtedy kwestia dotycząca narodowości kolegów z zespołu. Teraz też mamy bardzo międzynarodową szatnię, ale atmosfera jest znacznie lepsza i każdy ma ze sobą nawzajem kontakt. Okazuje się, że najważniejsze, aby odnaleźć w zespole po prostu ludzi, z którymi jesteś w stanie zbudować odpowiednią relację. I taką grupę mamy teraz w Radomiu.
Spośród zawodników aktualnie znajdujących się w kadrze Radomiaka masz aktualnie najwięcej punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Może twoi poprzedni szkoleniowcy po prostu nie dostrzegali tego twojego ofensywnego potencjału?
Myślę, że wcześniej nikt po mnie takich liczb nie oczekiwał. Wiadomo, że zawsze o wiele łatwiej jest patrzeć na zawodników pokroju Pedro Henrique, Rafała Wolskiego czy Capity. Grają znacznie bliżej bramki przeciwnika i przez to mają więcej okazji, by notować kolejne gole i asysty. Wiemy też, jakie było kiedyś podejście do pozycji prawego obrońcy. Miał to być zawodnik wybiegany, blisko linii bocznej, potrafiący dobrze dośrodkować. Takie myślenie było powszechne, więc nikt nie mógł przewidzieć, że po zmianie pozycji te moje statystyki tak wystrzelą. Dlatego nie powiedziałbym, że trenerzy nie dostrzegli tego mojego potencjału.
Wiemy, jak duże znaczenie w piłce nożnej ma szczęście. Gdybym przecież nie odpalił na prawym skrzydle w meczu z Koroną, pewnie potem zagrałby tam ktoś inny. Na tym przykładzie możemy zauważyć, jak wielkie znaczenie na postrzeganie danego piłkarza czy trenera ma czasem jeden mecz. Często taki czynnik decyduje o tym, jak widzą cię inni. Ja nadal czuję się bardziej bocznym obrońcą czy wahadłowym, a mniej skrzydłowym, aczkolwiek najlepsze liczby notuję właśnie na skrzydle. To wszystko trzeba więc gdzieś ostatecznie odpowiednio wypośrodkować.
W Ekstraklasie zadebiutowałeś w wieku 25 lat, czyli jak na dzisiejsze standardy jednak dość późno. Tymczasem jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, w przyszłym sezonie rozegrasz w niej swój 200. mecz. Czy miałeś jakiś taki moment kariery, kiedy myślałeś, że ta Ekstraklasa już ci na zawsze odjechała?
Tych momentów było wiele, kiedy nie grałem jeszcze w Ekstraklasie. Wtedy pojawiały się myśli, że już nie dam rady. Tu możemy wrócić do tego szczęścia, bo kiedy trafiłem do ŁKS-u, nikt tam nie myślał o awansie, a przecież my go wtedy zrobiliśmy i to do tego w dobrym stylu. Natomiast taki największy moment zwątpienia miałem w chwili spadku z Ekstraklasy. Miałem wtedy 25 lat i dopiero co wspiąłem się na ten poziom, ale zarazem nie wiedziałem, co czeka mnie dalej - szczególnie że w ŁKS-ie straciliśmy wtedy najwięcej goli w całym sezonie. Dlatego wtedy pomyślałem sobie “oj, stary, teraz może być ciężko”.
Odkąd zacząłem grać w Warcie, tych zwątpień było coraz mniej, a ta pewność już tylko rosła. Po tych kilku latach w Ekstraklasie mam też już inne spojrzenie na to wszystko. Ta liczba 200 meczów, które mogę osiągnąć w przyszłym sezonie, również mocno mnie mobilizuje. Przecież kiedy debiutowałem na najwyższym poziomie rozgrywkowym, marzyłem, by rozegrać na nim choćby te 50 spotkań. Z czasem zacząłem celować przynajmniej w tę setkę, ale znasz mnie i wiesz, że te moje ambicje są naprawdę wysokie. Liczę, że na tych 200. też się zresztą nie zatrzymam. Chcę po prostu zagrać tych spotkań jak najwięcej.
Skoro wspomniałeś tutaj o twoich ambicjach. Jesteś piłkarzem, który sporo analizuje. Poświęcasz też czas na indywidualne treningi, rozwijasz się też poza nim. Widać, że dbasz o tę kwestię mentalną. A w jaki sposób znajdujesz w tym wszystkim czas, by się trochę zrelaksować?
Ja to chyba wszystko ze sobą łączę (śmiech). Dla mnie przyjemnością jest pójść na siłownię, ale niekoniecznie zawsze muszę robić tam jakieś ciężkie rzeczy. Czasem idę tam odpocząć psychicznie. Dla mnie to jest inne środowisko, gdzie mogę sobie założyć słuchawki, czegoś sobie posłuchać i po prostu odciąć się od tego wszystkiego. Wieczorami stawiam natomiast na czas spędzany z rodziną - moją żoną i synkiem, do tego też sięgam po jakąś książkę czy zerkam na jakiś mecz, kiedy akurat coś ciekawego leci. To jest mój odpoczynek. Zresztą nawet kiedy w trakcie dnia bawię się z moim synem czy idę z nim na plac zabaw, też traktuję to jako formę relaksu.
Wszystko zależy od twojego podejścia. Mnie cieszą małe rzeczy. Lubię, kiedy wracam po treningu, zdrzemnę się te 20 minut i pójdę po mojego syna do przedszkola czy wypiję kawę ze swoją żoną. Zresztą nie uważam, że ja pracuję jakoś bardzo dużo. Czasy się zmieniły i teraz naprawdę wielu piłkarzy poświęca się na maksa tej pracy. Widziałem to wcześniej w Warcie, widzę to również teraz w Radomiaku. Dlatego nie chcę wyolbrzymiać swojej pracy. Wielu moich kolegów przykłada ogromną wagę do regeneracji, odnowy czy dodatkowych ćwiczeń.
Nie chcę być uznawany za jakiegoś guru. Doszedłem do momentu, kiedy sam czasem przychodzę do szatni i po prostu wypiję kawę. Mam 30 lat i słyszałem najróżniejsze historie. Są zawodnicy, którzy przychodzą do szatni, piją kawkę i potem są najlepsi na boisku. Są też tacy, którzy robią wszystko, co tylko mogą, a i tak potem prezentuję się średnio. Nic nie jest takie zero-jedynkowe. Wszystko jest dla ludzi i tak naprawdę najważniejsze, by samemu czuć się jak najlepiej. Choć sam oczywiście uważam, że warto próbować różnych metod, aby znaleźć swoją ścieżkę.
A jest coś, co byś po latach zmienił w sobie lub powiedział sobie młodemu, co może być też taką wskazówką dla wielu twoich młodych kolegów, którzy chcieliby wskoczyć na taki poziom jak ty?
Na pewno zwróciłbym ogromną uwagę na tę pewność siebie. Nie wyniosłem jej z domu i raczej musiałem ją sam budować tymi kolejnymi występami czy poprzez budowanie nowych relacji. Młodą wersję siebie przestrzegłbym też przed nadmiernym traceniem czasu. Uważam, że byłbym w stanie o wiele więcej rzeczy osiągnąć, gdybym znał pewne narzędzia, które mam do dyspozycji dzisiaj. Kiedy byłem młodszy, uważałem, że to siłownia jest kluczem do sukcesu. Tymczasem teraz wyżej postawiłbym np. analizę indywidualną. Oczywiście forma fizyczna jest ważna, ale docelowo jestem piłkarzem i to na boisku mam się czuć najlepiej.
Wszystkie te elementy są jednak ważne i po latach wiem, że powinienem je wprowadzić dużo wcześniej. Sam trochę tego czasu przegapiłem i jak wielu młodych zawodników po prostu spożytkowałem go w inny sposób. Choć uważam, że jak na swój wiek zawsze byłem dość dojrzały. Cieszę się, że wieku 25 lat zadebiutowałem w Ekstraklasie i po tych prawie sześciu sezonach wciąż w niej jestem. Mam też nadzieję, że wraz z Radomiakiem nadal będę w niej grał również w kolejnych rozgrywkach.