Polska przegrała, ale to jest największy zwycięzca. "Burzy mity, wielkie uznanie"
Taką. Właśnie taką reprezentację Polski chce się oglądać na wielkich turniejach. Biało-czerwoni rozpoczęli EURO 2024 od porażki, ale pozostawili po sobie więcej niż dobre wrażenia.
Były obawy. Przed rozpoczęciem spotkania z Holandią naprawdę trudno było przewidzieć dokładną postawę Polaków. Michał Probierz na praktycznie każdej konferencji prasowej podkreślał, że oczekuje gry odważnej i bezkompromisowej. Powiedział wprost, że jeśli jego podopieczni nie wyjdą na murawę, żeby grać w piłkę, to mogą w ogóle się na niej nie pojawiać. Wciąż z tyłu głowy mieliśmy jednak obraz Polski naznaczony przez poprzedni turniej, czyli feralny mundial w Katarze. Obraz drużyny przestraszonej, skrajnie defensywnej i schowanej za potrójną gardą. Te czasy na szczęście minęły. I to oby bezpowrotnie.
Piłka w piłce
W Hamburgu Polacy zapracowali na naprawdę sporo słów pochwały. Od pierwszej minuty oglądaliśmy drużynę, która próbuje wygrać, a nie liczy tylko na to, żeby uniknąć porażki. Oczywiście, że to mogło się zemścić, ponieważ Holendrzy stosunkowo szybko przeszli do ataku. Jedynie nieskuteczność Cody’ego Gakpo czy Memphisa Depaya sprawiła, że do przerwy utrzymał się wynik 1:1. Już pierwsze trzy kwadranse udowodniły jednak, że biało-czerwoni potrafią grać w piłkę. Dostrzeżono to nawet poza granicami naszego kraju.
Na przestrzeni 90 minut Holendrzy na pewno zasłużyli na zwycięstwo. Podopieczni Probierza mieli jednocześnie momenty, w których udowadniali, że nie boją się ofensywnej gry. Po utracie pierwszej bramki nie było cofnięcia, ale raczej szybka chęć odzyskania prowadzenia. To mogło nawet zakończyć się sukcesem, gdyby Jakub Kiwior pokonał Barta Vergruggena. Na początku drugiej połowy znów nastąpił lepszy okres, który ponownie mógł zostać spuentowany bramką obrońcy Arsenalu.
Finalnie Holendrzy wygrali, aczkolwiek ten mecz można uznać za kolejny element procesu, jaki przechodzi reprezentacja Polski. Istniało ryzyko, że odważna gra zacznie i skończy się w meczach towarzyskich. Tymczasem obejrzeliśmy kadrę, którą już zdążyliśmy poznać w ostatnich tygodniach. Były nieustanne rajdy Nicoli Zalewskiego na lewej flance. Były ciekawe zagrania Kacpra Urbańskiego. Było tworzenie zagrożenia po stałych fragmentach. W swoim stylu niestety przydarzyły się też błędy w defensywie, które musiał naprawiać Wojciech Szczęsny. To naturalne, że nie mówimy jeszcze o w pełni ukształtowanej drużynie, która nagle będzie biła się o najwyższe cele na EURO. Na pierwszy rzut oka widać jednak, że mamy do czynienia z rozwojem. Probierz nie wyrzucił wszystkich założeń do kosza, bo nadszedł turniej, naprzeciw stoi lepszy rywal, więc najlepiej ustawić autobus, skupić się na przeszkadzaniu i modlić o niski wymiar kary. On pozostał przy swoim.
- Długofalowo taka gra może nam przynieść więcej korzyści niż murowanie. Mecz mógłby zakończyć się 0:0, ale nie byłoby żadnej akcji, tak zwana "laga na Robercika" niewiele przyniosłoby nam w kontekście rozwoju zespołu, a ja ten rozwój widzę - podkreślał Tomasz Włodarczyk, redaktor naczelny Meczyki.pl.
- Były momenty. Nie wyglądaliśmy jak drużyna, która wślizgnęła się na ten turniej w ostatniej chwili, to też wydaje mi się, że jest plus. Poprzeczka nie wisiała wysoko, ale jest, na czym budować. Jeśli wszystkie mecze będą tak wyglądać, gdzieś może punkty urwiemy, to ten turniej będzie można kończyć z podniesioną głową - wtórował inny nasz dziennikarz, Dawid Dobrasz.
Strach ma wielkie oczy
Obserwując starcie z Holandią, nie sposób było wyrzucić z pamięci poprzedniego startu turnieju. Na mundialu w Katarze bezbramkowo zremisowaliśmy 0:0 z Meksykiem po meczu, który był żywą antyreklamą futbolu. Jeśli ktoś chciałby odkochać się w tej dyscyplinie, to wystarczy, że w zapętleniu oglądałby tamtą “rywalizację”. Wówczas Czesław Michniewicz tłumaczył, że przede wszystkim nie można przegrać pierwszego spotkania na imprezie tej rangi. Jego plan finalnie się sprawdził, ponieważ Polska ugrała punkt i koniec końców wyszła z grupy. Mało kto uznał jednak to za jakikolwiek sukces.
Naprawdę trudno było zauroczyć się w drużynie, która najzwyczajniej w świecie nie chciała grać w piłkę. We wspomnianym meczu z Meksykiem wypracowała ona 0,2 oczekiwanej bramki z otwartej gry. Dla porównania, konto The xG Philosophy podało, że w spotkaniu z Holandią ten wskaźnik wyniósł 1,24 dla Polski i 1,58 u rywali. Jeszcze ciekawiej prezentowały się dane z meczu z Argentyną. Tego, który przecież dał nam awans, więc teoretycznie musiał być cudowny, prawda? Niekoniecznie. Polska miała wtedy 0,31 xG, “Albicelestes” 3,83 xG. Z perspektywy czasu wiemy, że jedynie litość późniejszych mistrzów świata przepchnęła ekipę Michniewicza do 1/8 finału mundialu. Oczywiście, że znajdą się ludzie, dla których jedyną wartością w sporcie pozostaje wynik. A ten był na mistrzostwach świata i nie wiadomo jeszcze, czy będzie na EURO 2024. Ale wypadkową rezultatu jest 90-minutowa postawa. I o wiele większą przyjemność sprawia obserwacja piłkarzy chętnych do poczynań ofensywnych, a nawet brawurowych.
Trzeba zachować w tym wszystkim umiar. Nie możemy teraz zrobić z naszych reprezentantów wirtuozów, którzy czarują niczym Harlem Globetrotters w czasach świetności. Chodzi jedynie o podkreślenie pozytywnej transformacji. Zespół do bólu pragmatyczny za czasów Czesława Michniewicza i praktycznie martwy za kadencji Fernando Santosa teraz odżył. Potrafił wyjść na Holandię i oddać 12 strzałów, z czego osiem z pola karnego. Posłał tylko 37 dalekich podań, przy 47 przerzutach “Oranje”. Nie ograniczył taktyki do prostych środków, długich piłek i zabijania gry w zarodku. Co najważniejsze, biało-czerwoni próbowali czerpać radość z tego spotkania. Przypomnijmy, że dokładnie o to apelowano po mistrzostwach świata w Katarze.
- Cieszę się, że to wyglądało lepiej niż w poprzednich meczach. Luz, swodoba, więcej kreatywności. Przez to stworzyliśmy kilka sytuacji. Tak musimy grać. W meczu z Argentyną praktycznie każda zagrana piłka to była strata. Nie potrafiliśmy wyjść z własnej połowy. Dzisiaj nam się to udawało - mówił Piotr Zieliński w 2022 roku po meczu z Francją.
- Mamy na tyle zwariowanego trenera, który powiedział: musimy grać w piłkę. I wszyscy mu uwierzyli. Nigdy na dużych turniejach nie potrafiliśmy tak grać. Okazało się, że mamy charakter i potencjał. Jesteśmy bardzo niezadowoleni z wyniku, ale uważam, że momentami z tej drużyny można było być dumnym. Graliśmy z zespołem trochę lepszym od nas. Te detale i trochę tej jakości w końcówce meczu zrobiło różnice. Oczywiście, nie jesteśmy zadowoleni z wyniku, ale z tego, jak wielu tych chłopaków się zaprezentowało, jak się zaprezentowaliśmy jako drużyna, jestem zadowolony - to już słowa Wojciecha Szczęsnego na antenie TVP Sport po porażce z Holandią.
Ewidentnie czuć, że piłkarze sami chcieli zmienić swój styl gry. Przecież najlepiej wiedzą, że ich zakres umiejętności wcale nie musi ograniczać się do okopania we własnej szesnastce i wznoszeniu modłów do dyspozycji Szczęsnego. Przeciwko ekipie Koemana miał on sporo pracy, ale zdarzały się też okresy oddechu. Wtedy, gdy Zalewski urywał się na skrzydle, Zieliński kontrolował grę, Urbański dokładał akcenty ofensywne. Zawodnicy pragną grać tak, jak teraz, a nie tak, jak w Katarze. Powyższa wypowiedź golkipera najlepiej pokazuje, ile znaczy kwestia trenera i jego nastawienia.
Największy zwycięzca
Michał Probierz mógł opuszczać stadion w Hamburgu z podniesioną głową. Już po poprzednich meczach powszechnie mówiło się o tym, że burzy mity. Szybko zniknęły kąśliwe komentarze z początku kadencji o konfliktowym trenerze, o dośrodkowaniach czy o budowie kadry na starych Słowakach. Wszystkie łatki zostały sukcesywnie zerwane. Dzięki temu już przed startem EURO można było wspomnieć o dobrej atmosferze, powracającej modzie na kadrę, i odbudowie sportowo-wizerunkowej. Mecz z Holandią potwierdził, że selekcjoner prowadzi zespół we właściwym kierunku. Pozwolił mu także zyskać szersze uznanie.
Światowe media zachwyciły się wizerunkiem Probierza. I zdecydowanie jest to powód do dumy. Zawsze na pierwszym miejscu będą rzeczy konkretnie związane z boiskowymi poczynaniami. Nawet najlepiej skrojony garnitur nie przykryłby ewentualnych mankamentów czysto sportowych. Miło wiedzieć jednak, że drużyna narodowa jest reprezentowana przez osobę symbolizującą szyk i elegancję. Szczególnie, że naprzeciw stanął szkoleniowiec będący istnym przeciwieństwem tych słów.
Można deprecjonować ten aspekt, ale prezencja ma znaczenie i niejednokrotnie rezonuje na wygląd zespołu. Przypomnijmy, że w okolicach lat 2015-2016 pozytywną metamorfozę przeszli jednocześnie zarówno reprezentacja, jak i sam Adam Nawałka. Z kolei jeszcze niedawno biało-czerwoni byli chodzącym odzwierciedleniem Fernando Santosa. Senni, znudzeni, cierpiętniczy. Teraz jest inaczej.
W takich okolicznościach należy z naprawdę dużym optymizmem spoglądać w przyszłość. I to mając na uwadze, że Polska może zakończyć mistrzostwa Europy już na fazie grupowej. Nawet ewentualna porażka nie powinna skłaniać kogokolwiek do kwestionowania tego projektu. Biało-czerwoni zdążyli pokazać, że przyjechali na turniej, aby grać w piłkę, w miarę możliwości postawić się potencjalnie mocniejszym rywalom i dać radość kibicom, a także samym sobie. I naprawdę tyle wystarczy. Jeśli kadra ma przegrywać, to tak, jak z Holandią.