Polska "piłkarska pustynia". Ten klub może to zmienić. Znów zrobi sensację w pucharze?

Polska "piłkarska pustynia". Ten klub może to zmienić. Znów zrobi sensację w pucharze?
Krzysztof Tumala (Krzycha Fotki)
Piotrek - Przyborowski
Piotrek Przyborowski30 Oct · 18:00
W sezonie 2022/23 Lechia Zielona Góra sprawiła jedną z największych niespodzianek Pucharu Polski. Dotarła wtedy aż do ćwierćfinału, po drodze eliminując dwóch przedstawicieli Ekstraklasy. Teraz zielonogórzanie chcą nawiązać do tamtej przygody i pokazać, że ich region wcale nie jest futbolową pustynią.
Województwo lubuskie jest silnym ośrodkiem sportowym w Polsce. To przecież zagłębie polskiego żużla, to też tam przez ostatnie lata rozwinęła się świetna koszykówka, swoją pozycję coraz mocniej zaznacza również piłka ręczna. I o ile o innych sportach w przypadku tego regionu można wypowiadać się niemal w samych superlatywach, o tyle jeśli chodzi o futbol, jest zupełnie na odwrót. Lubuskie pozostaje jedynym województwem, który nigdy nie doczekało się swojego przedstawiciela w piłkarskiej najwyższej klasie rozgrywkowej. Być może niedługo będzie chciała to zmienić Lechia Zielona Góra.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nie nastąpi to oczywiście za rok czy dwa. Póki co “Rycerze Winnego Grodu” występują bowiem jedynie w III lidze, ale cierpliwie czekają na grę na poziomie centralnym. Ich ambicja na razie wystarcza im do zdobywania kolejnych trofeów na szczeblu wojewódzkiego Pucharu Polski. Te są bardzo cenne, bo dają później możliwość uczestnictwa w walce o grę w majowym finale na Stadionie Narodowym. Zielonogórzanie dwa sezony temu potrafili postawić się “większym” i zatrzymali się dopiero na ćwierćfinale PP. Teraz marzą o powtórzeniu tego sukcesu. I mają ku temu swoje argumenty.

Nie ma gdzie grać

Nieciecza, Niedobczyce (obecnie dzielnica Rybnika), Pniewy, Wronki, Grodzisk Wielkopolski, Radzionków, Radlin, Łęczna, Polkowice, Nowy Dwór Mazowiecki. To dziesięć najmniejszych miejscowości, które na przestrzeni ostatnich dekad gościły u siebie najwyższą klasę rozgrywkową w polskiej piłce. Ich populacja łącznie wynosi około 140 tysięcy mieszkańców. Mniej więcej tyle samo ludzi żyje też aktualnie w Zielonej Górze. Jak to więc możliwe, że to miasto wojewódzkie nie doczekało się jeszcze w swojej historii choćby jednego sezonu w Ekstraklasie?
- Powodów jest wiele. Po pierwsze, jesteśmy jednym z najmniejszych województw, w którym nie ma wielu dużych miast. Oczywiście w Ekstraklasie gra Stal Mielec, a wcześniej występowała choćby Miedź Legnica, ale generalnie w regionie brakuje dużych ośrodków, a to by nam pomogło. Po drugie, dominującym sportem w mieście od lat jest żużel, który przyciąga sponsorów, włodarzy miasta czy też kibiców. Po trzecie, w Zielonej Górze brakuje odpowiedniego stadionu piłkarskiego. My mecze w Pucharze Polski graliśmy na obiekcie lekkoatletycznym, który nie nadaje się do komfortowego oglądania futbolu - mówi w rozmowie z nami Maciej Murawski, zielonogórzanin, były reprezentant Polski, a aktualnie prezes Lechii.
Zastal to koszykarski pięciokrotny mistrz Polski, który występował swego czasu nawet w prestiżowej Eurolidze. Falubaz na arenie krajowej należy do żużlowego kanonu, po mistrzowski tytuł sięgał siedem razy. Jeśli spojrzymy na dokonania tych klubów, to rzeczywiście lubuska piłka nożna jawi się tutaj jako wręcz marginalny element sportowego ekosystemu. W rzeczywistości tak jednak do końca nie jest. Lubuskie wypuściło w świat wielu reprezentantów Polski, w ostatnich latach chociażby Tomasza Kędziorę czy Tymoteusza Puchacza. Główny problem dla rozwoju futbolu na profesjonalnym poziomie od lat stanowi jednak brak odpowiedniego stadionu stricte piłkarskiego.
- Lechia w swojej historii rozegrała wiele ciekawych meczów - czy to na drugim poziomie, czy w Pucharze Polski. Tylko że zawsze odbywały się one na stadionie lekkoatletycznym, który kompletnie nie nadaje się do oglądania futbolu. Trybuny są tam oddalone od murawy i w dodatku są stosunkowo niskie. Pamiętam, że jak byłem małym chłopcem, poszedłem na mecz z ŁKS-em w ćwierćfinale Pucharu Polski. Stadion był wtedy wypełniony po brzegi, ale bardzo źle się to oglądało. Choć Lechia wówczas wygrała, to przez wiele lat nie poszedłem już na żadne inne spotkanie. Wielu kibiców mogło postąpić wtedy podobnie. Społeczność kibicowska w naszym mieście nigdy nie miała szansy na to, by rozwinąć się w takim stopniu jak w innych ośrodkach. Teraz staramy się nadrobić ten stracony czas - opowiada Murawski.

Nie rzucają słów na wiatr

A jest co nadrabiać. Podczas gdy na przestrzeni lat w Ekstraklasie pojawiały się kluby z coraz to mniejszych ośrodków, piłka nożna w lubuskim wciąż czekała na swój moment. W historii regionu najbliżej elity był Stilon Gorzów Wielkopolski, który w latach 80. dwukrotnie kończył zmagania w II lidze (ówczesny drugi poziom rozgrywkowy) na trzecim miejscu, ale wówczas nie dawało to awansu. Lechia na tym szczeblu po raz ostatni gościła w sezonie 1998/99. Od tego czasu zmieniała nazwy, dokonywała fuzji, wreszcie przejęła schedę po UKP i piłkarskim Falubazie. Od ponad dekady w Zielonej Górze podziwiać można tylko co najwyżej trzecioligowy futbol. Z roku na rok sytuacja zmienia się jednak na lepsze.
- Piłka w naszym regionie była przez wiele lat niedofinansowana. Teraz mamy świetną bazę treningową, która pozwala nam szkolić dzieci. Oczywiście dookoła nas jest wiele świetnych akademii, które prowadzą bardzo drapieżną politykę ściągania do siebie coraz to młodszych zawodników. Nie rozumiem trenerów, którzy uważają, że im szybciej taki gracz wyjedzie, tym dla niego lepiej. To głupota, bo w Zielonej Górze mamy lepsze warunki do rozwoju młodych graczy niż większość klubów w Ekstraklasie. Jest szkoła sportowa, do tego drużyny Centralnej Ligi Juniorów U-17 i U-15. Dziecko, które będzie się szkolić w naszym mieście, ma wszystko, by robić to na wysokim poziomie - uważa Murawski.
Ci zawodnicy, którzy ostatecznie decydują się pozostać na nieco dłużej w domu, są wynagradzani poprzez stosunkowo szybką szansę debiutu w III lidze. Zresztą najlepiej widać to po strukturze pierwszego zespołu Lechii. Aktualnie w liczącej 30 zawodników kadrze tylko pięciu nie jest lubuszaninami, a tylu samo nie przeszło choćby przez rok szkolenia w klubie z Zielonej Góry. Młody i obiecujący 33-letni trener Sebastian Mordal sam dysponuje zespołem, którego średnia wieku wyjściowej jedenastki często oscyluje w okolicach 21. roku życia. W przypadku Lechii nie tylko mówi się więc o stawianiu na młodzież, ale rzeczywiście się to robi.
- Nasz pomysł opiera się na tym, by inwestować w to szkolenie młodzieży. Chcemy, by najlepsi najpierw trafili do pierwszego zespołu, a dopiero potem, gdy już będą odpowiednio ukształtowani jako zarówno piłkarze, jak i ludzie, wyjeżdżali do innych zespołów. Przecież dla nich często oznacza to pierwsze w życiu opuszczenie rodzinnych stron. Nierzadko dochodzi do sytuacji, że nie są na to jeszcze gotowi - przede wszystkim mentalnie - i potem wracają z opuszczonymi głowami. W Zielonej Górze mamy naprawdę bardzo dobrą infrastrukturę do szkolenia tych talentów. Dzieci przez osiem miesięcy w roku trenują na boiskach naturalnych, bo wychodzimy z założenia, że takie są po prostu lepsze dla ich rozwoju. W innych klubach często to nie jest normą - zauważa prezes Lechii.

Wzór prosto z Hiszpanii

Jeśli chodzi o warunki do trenowania dla dzieci i młodzieży, Lechia nie ma prawa się niczego wstydzić. Oczywiście sporym problemem wciąż pozostaje agresywna polityka transferowa innych akademii większych klubów z regionu zachodniej Polski, których propozycje nadal często okazują się atrakcyjniejsze dla młodych piłkarzy niż pozostanie w Zielonej Górze. To momentami trochę przeszkadza w dalszym rozwoju tego projektu, którego celem nie jest wprowadzenie zielonogórskiego futbolu na salony za wszelką cenę, lecz dokonanie tego w harmonijny i zaplanowany sposób.
- Pewnie, że chcielibyśmy awansować na wyższy poziom i taki jest cel klubu, ale nie chcemy tego dokonać dzięki masowym transferom. Staramy się budować zespół na zawodnikach z naszego regionu. Bardzo podoba mi się przykład Realu Sociedad, w którego składzie aż 60 procent zawodników pierwszego zespołu stanowią wychowankowie. Dążymy do tego, by w Lechii było podobnie - bez względu na ligę, w której będzie występować. Mamy dobre zaplecze: czwartoligowe rezerwy, w których występują zawodnicy z roczników 2006. i 2007., wspomniane już drużyny CLJ U-15 i U-17. Do tego dysponujemy bardzo rozbudowaną strukturę młodzieżową. Niewiele klubów w III lidze może się z nami pod tym względem równać - ocenia Murawski.
Lechia Zielona Góra 2024 3
Krzysztof Tumala (Krzycha Fotki)
Ale wiele klubów z III ligi w ostatnim czasie na pewno mogło się równać z przedstawicielami wyższych szczebli w Pucharze Polski. Do 1/16 finału w sumie awansowało w obecnym sezonie aż osiem zespołów z czwartego poziomu rozgrywkowego: MKS Kluczbork, Avia Świdnik, Sandecja Nowy Sącz, Wigry Suwałki, Siarka Tarnobrzeg, Lech II Poznań, Unia Skierniewice i oczywiście Lechia. Spośród nich aż połowa pokonała w I rundzie rywali z lepszej ligi. Największe niespodzianki sprawiła Sandecja i Unia, które pokonały kolejno Cracovię i Motor. Tego typu sensacje nie są jednak w Polsce żadną nowością.
- W III lidze nie możemy już mówić o amatorstwie. Na tym poziomie występują drużyny, które są naprawdę profesjonalnie prowadzone i zespołom z wyższych lig często nie jest łatwo w takich starciach. Drużyny z Ekstraklasy czy jej zaplecza często też rotują w takich spotkaniach. Trenerzy chcą dać szansę zawodnikom, którzy mają mało minut i często brakuje im tego zgrania czy rytmu meczowego. Z drugiej strony zespoły z niższych lig chcą się w takich pojedynkach pokazać z jak najlepszej strony. Trzecioligowiec na takim meczu nie może nic stracić, może tylko zyskać. Piłkarze są tego świadomi, wiedzą, że to świetne okno wystawowe - podkreśla Murawski.

Liczą na zwariowany scenariusz

Spośród wszystkich trzecioligowych pucharowiczów, którzy zagrają na etapie 1/16 finału, o znaczeniu i magii tych rozgrywek najwięcej wiedzą piłkarze właśnie Lechii. Dwa sezony temu zielonogórzanie najpierw odprawili z kwitkiem pierwszoligowe wówczas Podbeskidzie Bielsko-Biała (2:1 po dogrywce), a następnie wyeliminowali jeszcze dwóch ekstraklasowiczów - Jagiellonię Białystok (3:1) oraz Radomiaka Radom (0:0, 3:1 w serii rzutów karnych). Wszystko w Zielonej Górze. Zatrzymać nie dała się tu dopiero wiosną 2023 roku Legia Warszawa (0:3), choć nie zmienia to faktu, że w stolicy województwa lubuskiego doszło wtedy do wielkiego święta futbolu.
- Organizacja meczu z Legią to było trudne zadanie. Bardzo pomogło nam wtedy miasto, musieliśmy odtworzyć wszystkie funkcje, które powinien spełniać taki stadion. Policja praktycznie do samego końca mówiła, że może nie wpuścić wszystkich kibiców i wówczas ten mecz zostałby rozegrany może przy 200 fanach. Na koniec wszystko się na szczęście udało, poza oczywiście wynikiem. Legia wróciła wtedy ze zgrupowania w Dubaju, była w rytmie meczowym, bo zagrała już trzy mecze ligowe. Tymczasem dla nas to był pierwszy raz, kiedy wyszliśmy w tamtym roku na boisko trawiaste. Pewnie inaczej byśmy wyglądali, gdybyśmy ten mecz rozegrali przed, a nie po zimie. W takiej sytuacji nie mieliśmy większych szans - wspomina Murawski.
Kibice Lechii teraz bardzo chcieliby, by ich drużyna znów wylądowała przynajmniej w ćwierćfinale. Aby tak się stało, najpierw trzeba będzie pokonać Widzew Łódź. Drużyna trenera Daniela Myśliwca będzie kolejną w ostatnich latach wielką marką, która zawita do Zielonej Góry. W lubuskiej stolicy po cichu liczą na to, że wcale nie ostatnią w tym sezonie oraz że już w perspektywie kilku lat do ich miasta takie firmy będą przyjeżdżać nieco częściej. W klubie wszyscy zdają sobie sprawę jednak z możliwości i choć ambitnie podchodzą do przyszłości, to jednocześnie twardo stąpają po ziemi.
- Mecze pucharowe zawsze są zwariowane i mają nietypowe scenariusze. Często dochodzi do niespodzianek i my oczywiście na taką też liczymy. Przed dwoma laty udało nam się pokonać aż trzy drużyny z wyższej ligi. Teraz dużo zależy od tego, jak do tego spotkania podejdzie Widzew. Puchar jest dla nas świętem, ale jako Lechia nastawiamy się przede wszystkim na to, by szkolić i pozyskiwać młodych chłopców z Zielonej Góry i okolic. W tej chwili naszym największym wyzwaniem jest brak odpowiedniego stadionu, który pozwoliłby nam występować w wyższej lidze. Ten problem uwypukla się też przy okazji meczów pucharowych. Żyjemy jednak w prawie 150-tysięcznym mieście, więc na pewno jest tu potencjał na coś więcej niż tylko III ligę i tego sięgają też nasze ambicje - podsumowuje nasz rozmówca.
Mecz Lechii Zielona Góra z Widzewem zaplanowano na czwartek 31 października o 13:00.
Lechia Zielona Góra 2024 2
Krzysztof Tumala (Krzycha Fotki)

Przeczytaj również