Polak zakończył karierę, gdy miał 30 lat. Wszedł do mocnej ligi z buta, później "zniknął"
Turcja od zawsze przyciągała polskich piłkarzy. Jeszcze w latach 80. wylądował tam Janusz Kupcewicz, a niedługo później Roman Kosecki, Jarosław Araszkiewicz i Roman Dąbrowski. Do tej pory w najwyższej lidze w Turcji zagrało 55 Polaków. Niewielu jednak miało takie wejście, co Mirosław Szymkowiak. Niewielu również zniknęło tak prędko.
W ostatnich dniach polskie środowisko piłkarskie żyło potencjalnym transferem Nicoli Zalewskiego. Reprezentant Polski mógł wylądować w Galatasaray, ale... nie chciał. Transakcja wysypała się na ostatniej prostej. Tym samym jedynym kadrowiczem w barwach ekipy ze Stambułu pozostaje Roman Kosecki. Napastnik spędził tam owocne miesiące, a dopiero później rozpoczął hiszpańską przygodę, która stanowi najbardziej znany etap jego zagranicznej kariery.
Galatasaray można zatem określić jako "niedoreprezentowane", jeśli chodzi o Polaków. Więcej biało-czerwonych grało w Besiktasie (Jarosław Bako, Roman Dąbrowski, Adam Zejer) i Fenerbahce (Czesław Jakołcewicz, Piotr Soczyński, Sebastian Szymański), nie mówiąc już o Trabzonsporze. Ten pozostaje magnesem - do "Bordo-Mavililer" przeszli Paweł i Piotr Brożkowie, Jacek Cyzio, Arkadiusz Głowacki, Adrian Mierzejewski, Tymoteusz Puchacz i wreszcie Mirosław Szymkowiak. To właśnie "Szymek" trafił w Trabzonie do piłkarskiego nieba i niedługo później boleśnie ze szczytu spadł.
Błyskawica
Na przełomie XX i XXI wieku Mirosław Szymkowiak był jednym z najlepszych pomocników w Ekstraklasie. Reprezentant Polski błyszczał już w Widzewie Łódź, ale to po transferze do Wisły Kraków odnosił największe sukcesy. Trafił na złoty okres w historii obu klubów, gdzie grał pierwsze skrzypce. W ciągu dziewięciu lat zdobył aż sześć tytułów mistrzowskich, do tego doszły jeszcze dwa Puchary Polski oraz debiut w reprezentacji.
W styczniu 2005 roku do Wisły zgłosił się Trabzonspor. Turcy szukali wówczas wzmocnień na polskim rynku, a Kraków upodobali sobie w sposób szczególny. Poza "Szymkiem" myśleli też o Macieju Żurawskim. Napastnika "Biała Gwiazda" sprzedawać jednak nie chciała, zażądała zaporowych trzech milionów euro, co skutecznie odstraszyło zagranicznych kupców. W wypadku dawnego gwiazdora Widzewa było jednak inaczej. Ostatecznie, jak przekazała Gazeta Wyborcza, uzgodniono transfer w wysokości 800 tysięcy euro. Kibice ekipy spod Wawelu oczekiwali znacznie większych pieniędzy.
Niemniej, pierwsza i ostatnia transakcja w karierze 29-latka została dopięta. W Trabzonie miał zarabiać ponad milion euro na sezon w ramach trzyipółletniego kontraktu. Fortuna.
- Nowe otoczenie, obcy język – to wszystko będzie przeszkodą na początku, ale myślę, że szybko się zaaklimatyzuję i wkomponuję w nowe otoczenie. Wierzę, że wywalczę sobie miejsce w pierwszym składzie - zapowiadał główny zainteresowany w rozmowie z serwisem wislaportal.
Szybko okazało się, że miał rację.
Doświadczony pomocnik w nowy zespół wszedł genialnie. Do końca sezonu 2004/05 wystąpił w 16 ligowych meczach, zdobył aż dziewięć bramek i zanotował pięć asyst, to był jego indywidualny rekord. Bezpośrednio przyczynił się do zdobycia dziesięciu punktów, a "Bordo-Mavililer" zajęli drugie miejsce w tabeli. Lepsze okazało się tylko Fenerbahce.
Szymkowiak w Turcji zrobił taką furorę, że błyskawicznie pojawiły się opcje kolejnych transferów. Formalną ofertę wysłało Galatasaray, ale największe poruszenie wywoływały spekulacje dotyczące Juventusu. Turyńczycy zastanawiali się nad następcą Pavla Nedveda, a reprezentant Polski jawił się jako jeden z kandydatów.
- Szymkowiak w Juventusie? Brzmi niewiarygodnie, ale łatwo mogę sobie wyobrazić taką sytuację. "Szymek" robi furorę w lidze tureckiej, jest w świetnej formie. Potrafię wymienić nazwiska stu piłkarzy Serie A gorszych od niego. (...) Wyłożenie 2-3 milionów euro na Szymkowiaka nie byłoby żadnym problemem dla "Juve" - ocenił sam Zbigniew Boniek, cytowany przez wislaportal.
Ostatecznie jednak nie było ani Galatasaray, ani Juventusu. "Szymek" postawił na dalszą karierę w Trabzonie, gdzie był już uwielbiany przez kibiców. Decyzja o kontynuowaniu współpracy tylko poprawiła jego ocenę. Wydawało się wtedy, że wszystko układa się wręcz idealnie.
- W pierwszym półroczu w Turcji strzeliłem dziewięć bramek i ludzie dosłownie nosili mnie na rękach. Szedłem sobie dłuższą chwilę główną ulicą, gdy nagle zorientowałem się, że za mną krok w krok idzie ze 150 osób. Tłum nagle zaczął skandować - "Simsik, Simsik!" - to słowo w ich języku oznacza "błyskawicę". Podrzucali mnie na rękach, ciskali mną we wszystkie strony. A tu z kieszeni mi się drobne posypały, wypadła mi komórka. Kompletne szaleństwo - przyznał Szymkowiak w Przeglądzie Sportowym.
Ewakuacja
Niestety, brutalna weryfikacja założeń czekała tuż za rogiem. W kolejnym sezonie Trabzonspor wygłupił się w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Już w drugiej rundzie lepszy okazał się Anorthosis Famagusta. Cypryjczycy wygrali pierwsze spotkanie 3:1, wobec czego porażka 0:1 w rewanżu nie zrobiła na nich większego wrażenia. Mirosław Szymkowiak zdołał w tym dwumeczu zanotować asystę, obsłużył Fatiha Tekke, ale reszta jego kolegów była daleka od swojej najwyższej dyspozycji. Idylla została przerwana.
Kontynuacją problemów stała się kolejna poważna kontuzja w karierze reprezentanta Polski. Pomocnik nigdy nie był okazem zdrowia, co odcisnęło swoje piętno na późniejszym etapie kariery. Już we wrześniu 2005 roku Szymkowiak zupełnie pogruchotał staw skokowy. Pauzował zaledwie dwie miesiące, ale jego absencja odbiła się na wynikach "Bordo-Mavililer". Z wychowankiem Olimpii Poznań udało się punktować ze średnią 2,2, a bez niego 0,62.
Zaraz po powrocie "Szymek" znowu wskoczył na niesamowity poziom. Już w pierwszym meczu zanotował dwie asysty, a Trabzonspor w końcu wygrał. Niemniej turecki klub nie zrealizował swojego planu w żadnym aspekcie. Nie było awansu do Ligi Mistrzów, krajowego Pucharu, ani finiszu w czołowej trójce. To doprowadziło do kadrowej rewolucji. Przed startem rozgrywek 2006/07 z zespołem pożegnało się aż 13 piłkarzy. Część z nich - Tolga Seyhan, Karel D'Haene czy Michael Petkovic - odgrywała do tej pory bardzo ważną lub kluczową rolę.
- Co pół roku odchodzi od nas pięciu piłkarzy i tyle samo jest sprowadzanych. Nic dziwnego, że gramy coraz gorzej. Nasza gra polega na kopaniu piłki z obrony do ataku. Czasami muszę uchylać się, by nie dostać piłką w głowę. Zdarza się, że pół godziny nie dostaję piłki - wściekał się zawodnik.
Finalnie zmiany na ławce trenerskiej odbiły się na Szymkowiaku. Polak coraz rzadziej grał w pierwszym składzie, nie mógł też złapać odpowiedniej formy. Wreszcie, w grudniu 2006 roku, podjął szokującą decyzję. Z dnia na dzień zakończył piłkarską karierę. Umowa z Trabzonsporem miała obowiązywać jeszcze przez kilka miesięcy, ale doświadczony piłkarz nie zamierzał jej wypełniać. Postanowienie okazało się nieodwołalne.
- To przemyślana decyzja, a nie żadna gra. Ta decyzja dojrzewała w Mirku już od mundialu. (...) Rozmawiałem z tureckimi działaczami i niczego nie wskórałem. Nie chcieli go puścić. Myślałem, że jeśli ich przekonam, Mirek nie skończy kariery - powiedział Grzegorz Bednarz, agent kadrowicza.
W grze o usługi "Szymka" było kilka klubów, ale nikt nie potrafił się dogadać z Trabzonsporem. Galatasaray rzekomo wykładało milion euro, swoje proponowała Korona Kielce, z oczywistych względów mówiono też o Wiśle Kraków. Nie wyszło. Szymkowiak odwiesił buty na kołku, gdy miał zaledwie 30 lat.
"Czuję się inwalidą"
Decyzja reprezentanta spowodowała konsternację nie tylko w Polsce, ale też w Turcji. Włodarze "Bordo-Mavililer" nie zamierzali odpuszczać, nagłe zerwanie obowiązującej umowy nie wchodziło według nich w grę. Sprawą musiała zająć się FIFA i dopiero w sierpniu 2007 roku Mirosław Szymkowiak formalnie został wolnym zawodnikiem. Aktywny nie był jednak od miesięcy.
Uwolnienie się z tureckiego klubu nie wpłynęło na zmianę zdania. Chociaż ofert z Ekstraklasy nie brakowało, to 31-latek na boisko nie zamierzał wracać. Powód był prosty: "Szymek" bał się o swoje zdrowie. Robocopa przypominał nie tylko pod względem woli walki i determinacji na placu boju, ale też liczby stalowych elementów zamontowanych w ciele.
- Turcy nie dowierzali, ale ja już we wrześniu 2006 r. powiedziałem im, że mam dosyć i w grudniu zakończyłem karierę. Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę - od ośmiu lat nie wziąłem żadnego zastrzyku. Co najwyżej tabletkę przeciwbólową, by zagrać w oldbojach. A w trakcie kariery? Nagminnie brałem codziennie po 3-4 tabletki, które rujnowały mój żołądek i jelita. Ktoś kto nie bierze takich rzeczy, nie zrozumie o czym mówię - przyznał w Przeglądzie Sportowym w 2014 roku. - Czuję się inwalidą. Mam cztery śruby w kolanach, jedną w kostce. Z barku śrubę mi wyjęto, ale za to w brzuchu mam dwie tytanowe siatki - dodał dla Sport.pl.
W takich warunkach kontynuowanie profesjonalnej kariery było absurdalnym pomysłem. Tym samym Szymkowiak w historii zapisał się jako piłkarz świetny, ale niedosyt pozostał. Gdyby miał nieco więcej szczęścia, gdyby wcześniej wyjechał z Polski, a kontuzje go oszczędzały, pewnie zrobiłby jeszcze większą karierę. W Turcji Polska długo nie miała gwiazdy porównywalnego kalibru.