Polak nie chciał iść do Liverpoolu. A potem został legendą w Anglii. "Nic nie muszę" [NASZ WYWIAD]
Dlaczego nie dołączył do Liverpoolu? Co obiecywali mu Amerykanie? Czym zdenerwował Marka Koźmińskiego? Jak zabezpieczył się na przyszłość? Który moment z kariery pamięta najlepiej? Na te i inne pytania odpowiedział nam Bartosz Białkowski - Polak, który został legendą w Anglii.
Chociaż Bartosz Białkowski nigdy nie zagrał w Premier League, to w Anglii jest postacią kultową. Polak to piąty bramkarz w historii Championship, jeśli chodzi o liczbę czystych kont. Na Wyspach spędził 18 lat, reprezentował Ipswich Town, Millwall, ale też Notts County i Southampton. Pod koniec sierpnia Białkowski podjął decyzję o zakończeniu kariery. Z tej okazji przeprowadziliśmy z nim przekrojowy wywiad. Zapraszamy do lektury.
JAN PIEKUTOWSKI: Jaka była twoja pierwsza myśl po zakończeniu kariery? Ulga? A może zastanawianie się, co dalej?
BARTOSZ BIAŁKOWSKI: Z tą myślą oswajałem się już od dłuższego czasu. Rok temu z rodziną podjęliśmy decyzję, że chcemy się przeprowadzić do Hiszpanii i tutaj zacząć zacząć nowe życie. Żona z dzieciakami przeprowadziła się już w październiku 2023. Ja miałem dojechać po zakończeniu sezonu.
Czyli przeważyły względy rodzinne? Czy też już byłeś zmęczony po prostu graniem w piłkę?
Jedno i drugie. Wydaje mi się, że wystąpiło u mnie takie wypalenie i brak motywacji. Nie chciałem też po prostu za dużo tego przeciągać, naciągać kolejne kluby na kontrakty. Ze zdrowiem było okej.
Ale, z tego co zauważyłem, nastąpiła pewna zmiana. Jeszcze w 2022 roku w Foot Trucku mówiłeś, że zamierzasz związać się z Anglią na dłużej.
Tak, myśleliśmy na początku, że rzeczywiście tak będzie. Poczekamy, aż dzieciaki skończą szkołę i naszą przyszłość będziemy wiązać z Anglią. Natomiast wpadliśmy na szalony pomysł, żeby przenieść całe nasze życie tutaj, do Hiszpanii.
Co prawda na początku ja naciskałem na powrót do Polski, natomiast żona i dzieci nie chciały wracać, wolały Anglię. Natomiast ja powiedziałem, że nie, że wykluczone. No i poszliśmy na taki kompromis, że mieszkamy w Hiszpanii.
Bardzo przyjemny kompromis. Ale czy on oznacza zupełne odejście od piłki?
Tak, tak, tak. Od piłki na ten moment odchodzę całkowicie. A w międzyczasie może coś innego się urodzi. Mocnych planów nie mamy.
Po 18 latach grania w Anglii jesteś zabezpieczony finansowo.
Poczyniliśmy pewne inwestycje, nic nie musimy. Presji żadnej nie mamy. Pomysły są, ale póki co w głowie.
Co zrobiliście, że udało się stworzyć taką poduszkę finansową? Spora grupa piłkarzy ma z tym jednak problem.
Nic odkrywczego. Zainwestowaliśmy w rynek nieruchomości.
Wracając do początków twojej kariery - wyjechałeś do Anglii mając niespełna 19 lat. Co było największym zaskoczeniem na początku?
Podpisując kontrakt w Southampton nie mogłem uwierzyć w to, gdzie się znalazłem. Wtedy ich ośrodek treningowy robił na mnie ogromne, ogromne wrażenie. Wyjechałem z Polski, grałem na początku w Olimpii Elbląg, później w Górniku Zabrze, gdzie nawet w Górniku nie mieliśmy swojej bazy treningowej, a przecież był to klub z Ekstraklasy. W Anglii otworzyłem oczy i przekonałem się, jak piłka powinna wyglądać.
Przeskok był oczywisty, ale ty nie wydawałeś się przytłoczony. Szybko zadebiutowałeś, a w pierwszych pięciu meczach miałeś trzy czyste konta. Później zniknąłeś. Pamiętasz, dlaczego tak się stało?
Trzeba się cofnąć do momentu odejścia z Górnika. Najpierw trafiłem na staż do Hearts, gdzie poznałem George'a Burleya i trenera bramkarzy Malcolma Webstera.
Z którymi szybko spotkałeś się w Anglii.
Dokładnie. Miałem z nimi rozmowę, poradzili mi, żebym nie podpisywał umowy z Hearts, bo oni zaraz wylądują w Southampton. Tak też się stało, wzięli mnie ze sobą. Po tygodniu zadebiutowałem w pierwszym zespole. Graliśmy wtedy z Crystal Palace u siebie i tak troszeczkę nogi mi się ugięły, ale wychodząc na boisko wszystko ze mnie zeszło. Pamiętam, że po drugiej stronie stał Gabor Kiraly. Dla mnie spore przeżycie, bo sam będąc chłopcem grałem w dresach.
Nie miałeś ochoty wymienić się spodenkami w takim wypadku?
On chyba niechętnie rozdawał te swoje (śmiech). Natomiast rzeczywiście to było niesamowite przeżycie. Grałem do momentu kontuzji w meczu z Newcastle. Poszło mi kolano.
Czyli była szansa na dużo więcej.
Zdecydowanie. Fajnie się prezentowałem, miałem niespełna 19 lat. Grałem w zespole celującym w awans do Premier League. Klub we mnie wierzył, co poczułem już po zerwaniu więzadeł, kiedy dał mi nową umowę. I to na lepszych warunkach. Niespotykana sytuacja, a było ich więcej, bo w tym czasie zgłosił się po mnie Liverpool.
Wiesz, ile za ciebie wyłożył?
Nie, takiej informacji nigdy nie dostałem. Trener bramkarzy powiedział mi tylko, że wpłynęła oferta z Liverpoolu. Southampton mnie jednak puścić nie chciało, odpowiedzieli, że nie jestem na sprzedaż. Ja też odchodzić nie chciałem. W tak młodym wieku byłbym trzecim, może czwartym wyborem w Liverpoolu, miałem karierę przed sobą, chciałem regularnie grać. Czy to był błąd? Może tak, ale ja nie żałuję. Czasu się nie cofnie.
Zależy jak na to spojrzeć, bo koniec końców zostałeś piątym bramkarzem pod względem czystych kont w całej historii Championship. No i z Southampton też ostatecznie odszedłeś, bo w 2009 roku pierwszy raz związałeś się z Ipswich Town. To chyba klub, do którego jesteś najbardziej przywiązany. Wracałeś wielokrotnie.
Myślę, że tak. Właściwie to nie. Ja to wiem, bo spędziliśmy tam mega chwile, mega lata. Już po mojej przeprowadzce do Millwall cały czas mieszkaliśmy w Ipswich. Fajne, małe miasto.
Śledzisz ich mecze?
Oczywiście. Śledziłem też w trakcie kariery. Jeżeli tylko mogłem to jeździłem na mecze czy nawet na ośrodek treningowy, bo mój syn też tam gdzieś tam próbował grać w piłkę.
Poszedł w twoje ślady?
Tak, bramkarz.
Wracając do Ipswich - dałbyś sobie radę w obecnym zespole na poziomie Premier League? Nie mówię teraz, ale w optymalnej formie.
Nie, nie.
Dlaczego?
Oni preferują teraz inną piłkę. Rozgrywanie od bramki to nie jest moja mocna strona.
Z tymi nogami chyba nie jest tak źle, przecież jedna z twoich najbardziej pamiętnych akcji to podbijanie piłki nad Brazylijczykiem jeszcze w meczu reprezentacji młodzieżowej.
Tak, ja chyba wtedy swój rekord pobiłem. Ze trzy było (śmiech). Ja naprawdę bym się w Ipswich nie odnalazł. Za moich czasów w klubie faktycznie była taka sytuacja, że greenkeeper powiedział nam, że lepszej murawy nie potrzebujemy, bo i tak gramy górą wszystko (śmiech).
Ale generalnie czujesz chyba, że w pewnym momencie byłeś bramkarzem na poziomie Premier League?
W pewnym momencie tak. Szkoda, że się nie udało, bo miałem naprawdę mocny moment, a klub walczył o awans, ale odpadliśmy. Później wpadła oferta z Crystal Palace, ale też nie przeszedłem. Czy żałuję? Żałuję braku gry w Premier League, tylko tego. Natomiast narzekać nie będę. Tyle lat utrzymałem się w Championship, to naprawdę wymagająca liga, a ja dałem radę.
A nie sądzisz, że to Championship, które w Polsce nie było raczej transmitowane, zamknęło ci drogę do reprezentacji?
Nie miałem łatwej walki o skład. Zawsze mieliśmy świetnych bramkarzy. Jurek Dudek, Artur Boruc, Tomek Kuszczak, później Wojtek, Łukasz. Hierarchia była jasno ustalona, dostanie się do reprezentacji graniczyło z cudem. Dlatego jestem dumny z tego, że ten jeden mecz mam. Cieszę się, że mi się udało chociaż zagrać te 45 minut i pojechać na mistrzostwa świata. Wnukom będę miał co opowiadać.
Pewnie kilka niezłych historii udałoby się też wyłuskać z czasu spędzonego w Millwall.
Moja żona była przerażona kibicami (śmiech). Przyszła na mecz z dziećmi i większość czasu musiała zakrywać im uszy. Specyficzni ludzie, bardzo delikatnie mówiąc. Natomiast ja zawsze miałem z nimi świetny kontakt i też postawą na boisku zasłużyłem sobie na ten ich szacunek. Tam trzeba było być, poczuć tę atmosferę.
The Den to pewnie najlepszy stadion pod względem atmosfery.
Chyba tak. Jest głośno, jest intensywnie. Przynajmniej do pewnego momentu, bo jak drużynie przestaje żreć, to zaczyna się piekło. Uruchamiają się. Najważniejsze jednak, żeby pokazywać zaangażowanie. Wtedy są w stanie wybaczyć porażkę.
Pozostając w temacie kibiców, to ty też jesteś fanem, ale Legii Warszawa. Miałeś możliwość pójścia na Łazienkowską?
W zasadzie to ja byłem jej piłkarzem. Byłem w Olimpii Elbląg, pojechałem do Warszawy, podpisałem kontrakt. Miałem do końca rundy grać w Olimpii, a po sezonie trafić do Legii. Już po tym odezwał się do mnie Jarek Kołakowski, mój menadżer. Stwierdziliśmy, że Legia nie ma sensu, bo tam był taki bramkarz, Artur Boruc. Skontaktowaliśmy się z Legią, problemu nie robiła, umowę rozwiązaliśmy. Ostatecznie wylądowałem w Górniku, gdzie miałem zagwarantowaną grę. Górnik tracił procenty od kolejnego transferu w każdym meczu, w którym nie wystąpiłem.
Później kwestia transferu do stołecznych już nie wracał?
Raz czy dwa przedstawiciele Legii byli na moim meczu. Pierwszy raz jeszcze wtedy, gdy grałem dla Notts County. Później dostałem też telefon, czy byłbym zainteresowany przejściem do Legii. Powiedziałem, że tak, ale na tym się skończyło.
Ciekawe jest to, jak mijałeś się z Arturem Borucem. Najpierw Legia, później Southampton, później znowu Legia… Czułeś się lepszym bramkarzem? Kiedykolwiek.
Nie, nie, nigdy. Artur mi imponował, byłem fanem. Nawet się do tego poziomu nie zbliżyłem.
A kto powinien zająć miejsce Wojtka Szczęsnego w reprezentacji?
Krótkoterminowo dobrym rozwiązaniem może być “Skorup”. Świetnie się prezentował w tych meczach, w których grał. Ale na dłuższą metę? Moim zdaniem Kamil Grabara. Tylko tutaj jest ten tajemniczy problem braku powołań.
Ty, jak już wspomnieliśmy, w kadrze zagrałeś raz. To jest coś, co siedzi ci w głowie?
Zdecydowanie. Jakbym teraz zamknął oczy i miał przywołać jeden moment z kariery, to będzie to telefon od Adama Nawałki. Jak odebrałem, to nie mogłem uwierzyć. Nie byłem w stanie nic z siebie wydobyć. Nogi się ugięły, ale marzenie udało się spełnić. Trener Nawałka to generalnie świetny człowiek, też bardzo rodzinny. Chciał się chociaż na moment spotkać z moimi dziećmi i żoną.
Ja w reprezentacji nigdy nie zagram, więc zapytam ciebie. Jakie to jest uczucie, kiedy się się debiutuje w kadrze? Co się czuje?
Dumę, wielką, wielką dumę. Walczyłem o tą reprezentację bardzo mocno. Marzyłem o niej nawet w trzeciej lidze. Z debiutu w zasadzie to nie pamiętam za wiele, bo to były emocje nie do opisania. Gdy usłyszałem hymn, to łzy napłynęły do oczu.
Kadra się udała. Blisko 20 lat w Anglii się udało. Rodzina jest, Hiszpania jest. Żałujesz czegokolwiek? Poza brakiem występu w Premier League.
Premier League na pierwszym miejscu. A druga… zasiedziałem się w Southampton. Byłem młodym chłopakiem. Wróciłem po kontuzji. Myślałem, że zaraz odzyskam miejsce w bramce, ale tak się nie stało, bo w międzyczasie klub ściągnął Kelvina Davisa, który został legendą klubu. Ja tych szans na grę miałem bardzo mało. Mogłem odejść do innych klubów. Ale odrzucałem wszystko, po prostu się zasiedziałem, olałem pewne sprawy, zapuściłem się fizycznie. Przytyłem dużo, pamiętam ten moment, kiedy na wadze ukazało się 100 kilo.
Wiedziałem, że nieważne, co będę robił na treningach, i tak nie będę grał w meczu. Nadszedł taki moment, że dzień przed meczem pierwszy bramkarz doznał kontuzji, a ja miałem wystąpić. I byłem nieprzygotowany. Kompletnie zawaliłem ten mecz. Ogromnego babola dałem. Prezentowałem się katastrofalnie i i w tamtym momencie stwierdziłem, że nieważne co się będzie działo, mam się prowadzić profesjonalnie. Nawet teraz jest mi wstyd, gdy o tym mówię.
Pomógł psycholog?
Tak. To był Polak mieszkający w Anglii. Wyciągnął mnie, byłem w dołku. Przez wakacje schudłem 10 kilo i wróciłem. Znalazłem nowy klub i zmieniłem swoje życie piłkarskie o 180 stopni. Wtedy to się zaczęło kleić. Paradoksalnie to niepowodzenie było też trampoliną do późniejszych sukcesów.
W trakcie kariery mierzyłeś się z tysiącami piłkarzy. Który cię najbardziej irytował? Albo sprawiał, że miałeś dość jeszcze przed pierwszym gwizdkiem.
Ivan Toney.
Okej, w powietrzu nie do zajechania.
Wiesz, tu bardziej chodzi o moje próby obrony rzutów karnych wykonywanych przez niego. Nie dało się. Po prostu się nie dało. Na treningach prosiłem kolegów, żeby w takim stylu wykonywali “jedenastki”, ale to efektu nie przynosiło.
A najlepszy piłkarz z drużyny? Poza Garethem Balem, bo to za łatwe.
Ricky Lambert. Mega, mega napadzior.
I też super kariera.
Tak, trafił do swojego ukochanego Liverpoolu, zadebiutował też w reprezentacji. My już od początku wiedzieliśmy, że to będzie zawodnik, który dużo osiągnie. Gdy przyszedł, zastanawialiśmy się, jakim cudem on jeszcze nie grał w Championship, a miał przecież 26 lat. Naprawdę kapitalna, ułożona lewa, prawa noga, rzuty wolne, silny w powietrzu, kapitalnie zastawka, rzuty karne. Miał naprawdę wszystko.
A z tych, którzy stanęli po drugiej stronie?
Było kilku wybitnych. Ale chyba Wayne Rooney. Graliśmy z Manchesterem United na Old Trafford. Przy okazji fajna sprawa dla mnie jako fana Manchesteru. Sam Rooney imponował przeglądem pola. Nie zmieniło mu się to z wiekiem, bo w Derby County też robił wielkie wrażenie.
Widziałeś ten rzut wolny z meczu z legendami Celtiku? Niebywałe.
Tak (śmiech). Wygląd już nie ten, ale umiejętności kosmiczne.
O całą jedenastkę nie będę cię pytał, ale gdybyś miał wybrać swoją wymarzoną linię defensywy złożoną z piłkarzy, z którymi grałeś, to na kogo byś postawił?
Bale jako lewy obrońca. Na środku Shaun Hutchinson z Millwall. Lider na boisku i poza nim. Świetnie czytał grę. Reszta pozycji… mogę postawić na reprezentację?
Tak.
W takim razie musi być Kamil Glik. A na prawą Łukasz Piszczek.
Na koniec wypada zapytać o trenerów. Z którym pracowało ci się najlepiej?
Mick McCarthy. Preferował prosty futbol, co też mi odpowiadało (śmiech). Przede wszystkim miał jednak odpowiednie podejście do zarządzania też materiałem ludzkim. Pamiętamy, jak ogłosił, że odchodzi z Ipswich. Pojawiły się łzy, nie tylko u piłkarzy, ale też u wszystkich pracowników. Było nam bardzo smutno, bo był to przesympatyczny człowiek. Chociaż mógł wydawać się niedostępny.
Sprawiał wrażenie twardego, surowego gościa.
Też tak uznałem i myślałem, że będzie ciężko. Natomiast okazał się mega człowiekiem i do teraz utrzymujemy kontakt. Wcześniej mieszkaliśmy w podobnym miejscu pod Londynem, spotykaliśmy się.
Czyli rozumiem, że to jest ten trener, który może liczyć na zaproszenie do Hiszpanii na wakacje?
Prawie wszyscy mogą. Z większością dobrze żyłem. Za skórę zalazł mi chyba tylko Paul Hurst, który wskoczył do Ipswich na kilka miesięcy. Potrafił odstawić mnie od składu bez słowa, po przegranym meczu zarzucał starszym zawodnikom - w tym mnie - że zależy nam tylko na kasie. Udawał też, że jest zawsze dostępny, a w biurze siedział z nogami na blacie. Szybko stracił szatnię.
Podobny każdy aktor żałuje roli, którą odrzucił. A jak jest z tobą?
Nie wiem, jak na to spojrzeć, ale chyba nie. Chociaż, gdy byłem w Górniku, dostałem ofertę z Interu Mediolan. Chcieli mnie wypożyczyć i wysłać na wypożyczenie powrotne do Zabrza. Tylko moim marzeniem zawsze była gra na Wyspach. Podpisałem kontrakt z dużą amerykańską firmą menadżerską, która naobiecywała mi kontraktów w Anglii. A ja podpisując kontrakt z Interem, musiałem podpisać też kontrakt z włoskim menedżerem. Więc to się wysypało.
Co obiecali Amerykanie?
Roztaczali wizję gry w Manchesterze United, Arsenalu. Wspaniałe obietnice.
Oferty faktycznie były?
Wirtualne. Koniec końców odchodziłem z Górnika Zabrze, pokłócony z prezesem Markiem Koźmińskim. Siedziałem w domu dwa miesiące, jeździłem na testy, między innymi do Rangers. Wszędzie słyszałem, że kontrakt właściwie już gotowy, a jakoś nigdy konkretów nie było. Ostatecznie Amerykanie zaproponowali mi… juniorów Sturm Graz. Wtedy powiedziałem, że tak to nie może wyglądać. Jednego dnia miałem Inter, drugiego juniorów Sturmu?! Rozwiązaliśmy umowę i wróciłem do Jarka Kołakowskiego. A potem trafiłem na Wyspy.