Podbijał Europę, dziś gra w... szóstej lidze. 42-latek nie ma dość. "Co to był za piłkarz"
Niemal dokładnie 20 lat temu sięgał po tytuł króla strzelców mistrzostw Europy, a niedługo później wygrywał też Ligę Mistrzów. Dziś mocno zapomniany już Milan Baros ma 42 lata, ale nie traci pasji do futbolu. Gra w szóstej lidze czeskiej i od czasu do czasu karci jeszcze bramkarzy rywali.
Pierwsze piłkarskie kroki Baros stawiał w niewielkim klubie FK Vigantice. Tym samym, który reprezentuje dziś. Historia zatoczyła więc koło, ale zanim czeski napastnik zaliczył wielki powrót do rodzimej drużyny, napisał kawał historii w reprezentacji kraju i kilku znanych klubach.
Mogła być Wisła, był Liverpool
Pierwszą szansę w seniorskiej piłce Baros dostał jako gracz Banika Ostrawa. Debiutował jeszcze w sezonie 1998/99, ale na dobre zaczął grać w kolejnej kampanii i szybko stał się ważnym ogniwem zespołu. W ciągu trzech lat zdobył 23 bramki, czym zwrócił na siebie uwagę wielkiego Liverpoolu. “The Reds” zobaczyli w 20-letnim wówczas napastniku na tyle duży potencjał, że postanowili wyłożyć na stół 7 mln euro. Jak na standardy tamtych czasów - naprawdę sporo. Cenę bez wątpienia podbił fakt, że Baros, mimo młodego wieku, był już po pierwszych występach w reprezentacji, do której wszedł zresztą z buta. W dwóch pierwszych meczach strzelił dwa gole.
Co ciekawe, w 1999 roku, zanim jeszcze Baros na dobre się rozkręcił, trafił na testy do… Wisły Kraków. Klub ze stolicy Małopolski, wtedy dysponujący naprawdę silną kadrą, ostatecznie nie zdecydował się jednak na zakontraktowanie utalentowanego nastolatka. Ten wrócił więc do Ostrawy, solidnie się ograł, no i w końcu zakotwiczył w Liverpoolu.
Chociaż od momentu transferu na Anfield minęły już prawie 23 lata, Baros nadal pozostaje zdecydowanie najdrożej sprzedanym piłkarzem w historii Banika. Początki w mieście Beatlesów nie były natomiast dla Czecha łatwe. Trafiał on do drużyny w środku sezonu, a do jego zakończenia doczekał się zaledwie jednego występu. Zagrał kilkanaście minut w meczu Ligi Mistrzów przeciwko Barcelonie. I to by było na tyle.
- Wszystko było inne. Styl życia, jedzenie, tempo gry – wszystko. Byłem jeszcze nastolatkiem i byłem naiwny, bo myślałem, że łatwo będzie przyjechać do Anglii i grać tak dobrze, jak w domu - mówił potem o swoich początkach w Liverpoolu.
Baros się jednak nie poddał. Zakasał rękawy, ciężko pracował, a bardziej regularne szanse przyszły po kilku miesiącach. Ówczesny szkoleniowiec Liverpoolu, Gerard Houllier, w końcu zaufał czeskiemu napastnikowi, a ten coraz częściej odwdzięczał się dobrą grą i zdobytymi bramkami. W sezonie 2002/03 uzbierał ich 12. Zaliczył też pięć asyst.
Trudny sezon i kapitalne EURO
Kolejny rok był już zdecydowanie mniej udany. Baros przez uraz kostki wypadł na kilka miesięcy, a kiedy już był do dyspozycji szkoleniowca, dostawał swoje szanse głównie jako zmiennik. W 18 meczach sezonu strzelił tylko dwa gole i nic nie zwiastowało tego, że podczas rozgrywanego w 2004 roku EURO były gracz Banika tak odpali z formą.
Chociaż świat usłyszał o Barosu już po transferze do Liverpoolu, to dopiero wyczyny z mistrzostw Europy przyniosły mu naprawdę potężną sławę. Czesi spisywali się wówczas znakomicie. Dotarli aż do półfinału, gdzie wyeliminowali ich jednak późniejsi mistrzowie - Grecy. To jedyny mecz tamtego turnieju, w którym Baros nie trafił do siatki. We wcześniejszych czterech spotkaniach strzelił aż pięć goli i zaliczył dwie asysty. Karcił kolejno Łotwę, Holandię, Niemcy i Danię. W efekcie został królem strzelców imprezy.
Czeski napastnik uważa, że być może pomogła mu… wcześniej odniesiona kontuzja, przez którą nie grał zbyt wiele w trakcie sezonu i na mistrzostwa Europy mógł jechać ze sporą świeżością.
- Nawet teraz, gdy oglądasz najważniejsze turnieje, widzisz, że wielu czołowych graczy jest zmęczonych, ponieważ rozegrali ponad 60 meczów w sezonie. Nie rozegrałem zbyt wielu meczów dla Liverpoolu i byłem bardzo podekscytowany EURO - tłumaczył.
Liga Mistrzów na deser
Media po turnieju łączyły go m.in. z Barceloną i Realem Madryt, ale on zdecydował się na pozostanie w Liverpoolu. I to był strzał w dziesiątkę. W kolejnym sezonie “The Reds” wygrali bowiem Ligę Mistrzów, a Baros miał w tym swój udział. Strzelał gole w grupie i w meczu 1/8 finału z Bayerem Leverkusen, a w wielkim finale świetnie odgrywał do Stevena Gerrarda, który był faulowany na rzut karny. Gdy wcześniej do siatki trafił Vladimir Smicer, Baros zaś sprytnie się uchylił.
- Ilekroć rozmawiam z Vladim, zawsze go uspokajam i mówię, że to jest mój gol! Mówię mu: „Po prostu mnie musnęło, bardzo delikatny dotyk, ale to się liczy!” Oczywiście tylko żartuję - śmiał się potem Baros.
Liverpool, jak pewnie wszyscy doskonale pamiętają, po dramatycznym meczu ostatecznie pokonał Milan, a Baros niemal dokładnie rok po wywalczeniu tytułu króla strzelców mistrzostw Europy mógł cieszyć się z triumfu w Lidze Mistrzów.
Tamten wieczór w Stambule był bezcenną kropką nad “i” w historii Barosa i Liverpoolu. Co prawda Czech rozpoczął jeszcze na Anfield kolejny sezon, dwa razy wyszedł jako zmiennik, ale potem przeniósł się do Aston Villi za niecałe 9 mln euro. Tam spędził półtora sezonu i w pierwszych miesiącach miał jeszcze swoje przebłyski. Kampanię 2005/06 kończył z dorobkiem 12 goli. Niedługo później parol zagiął na niego Olympique Lyon.
Przeciętny we Francji, świetny w Turcji
Akurat taki kierunek nie był przypadkowy. Drużynę prowadził bowiem wówczas… Gerard Houllier. Ten sam trener, z którym Baros spędził kilka lat w Liverpoolu, zanim jeszcze na Anfield wylądował Rafa Benitez. Czech nie podbił jednak Francji. W 33 meczach strzelił tylko siedem goli, Houllier odszedł po kilku miesiącach, a wychowanek FK Vigantice próbował odbudować się na wypożyczeniu do Portsmouth. Absolutnie bez efektu. W 16 meczach nie zdobył choćby jednej bramki.
Na odpowiednie tory Baros wrócił dopiero w Turcji. Lyon sprzedał go do Galatasaray, a Czech pokazał, że to jeszcze nie jego ostatnie słowo. W pierwszym sezonie po przenosinach do Stambułu strzelił aż 26 goli. 20 z nich wpakował w samej lidze, co dało mu, pierwszy i ostatni raz w klubowej karierze, tytuł króla strzelców rozgrywek. Kibice go pokochali, a on został w “Galacie” na łącznie cztery i pół roku. Gdy odchodził, mógł pochwalić się solidnym dorobkiem 61 goli i 16 asyst w 116 rozegranych meczach. Na finiszu pomógł jeszcze drużynie w zdobyciu mistrzostwa Turcji.
Kolejne lata kariery Baros spędził już w Czechach, z przerwą na krótki epizod w innym tureckim klubie - Antalyasporze. Tam zaliczył 16 występów i cztery razy trafiał do siatki. Grał też dla Banika Ostrawa, Mlady Bolesław i Slovana Liberec. W 2020 roku poinformował o zakończeniu piłkarskiej kariery, ale… nie zawiesił butów na kołku. Owszem, przestał grać zawodowo, natomiast do dziś można oglądać go w koszulce rodzimego FK Vigantice, którego barwy Baros reprezentuje w… szóstej lidze czeskiej.
Dziś 42-letni zawodnik nie traci werwy i wciąż potrafi uprzykrzać życie rywalom. Nie gra już bardzo regularnie, ale zdarza mu się pomóc kolegom. W obecnym sezonie, który jest na finiszu, strzelił trzy gole.
Barosa do Jiracka i… Polska odpada
Baros już na zawsze pozostanie legendą czeskiego futbolu, bo i w reprezentacji nie ograniczył się jedynie do kapitalnego występu na EURO 2004. Łącznie w narodowych barwach zagrał 93 razy i strzelił 41 goli. Pojechał na kilka dużych turniejów. Nie tylko wspomnianą już imprezę w Portugalii, ale też EURO 2008 i 2012, a także mundial 2006. Podczas mistrzostw Europy rozgrywanych w Polsce dał się nawet we znaki biało-czerwonym. To on asystował przy golu Petra Jiracka, który wyrzucił naszą kadrę za burtę.
W najbliższych tygodniach Baros z pewnością będzie zaś kibicował swoim rodakom, którzy w grupie eliminacyjnej do EURO 2024 okazali się m.in. lepsi od Polski i bez większych problemów wywalczyli przepustkę na turniej. Teraz w fazie grupowej zagrają z Portugalią, Turcją i Gruzją.