Po 48 latach wrócili do elity, teraz jako beniaminek są liderem. Co łączy ich z rewelacją Premier League?
Przed wojną byli belgijskim hegemonem. 11 razy sięgali po tytuł najlepszej drużyny w kraju. Wykręcili do dziś niepobity tam rekord 60 spotkań bez porażki z rzędu. Później ich losy nie toczyły się już tak dobrze, jednak w tym sezonie, po 48 latach rozłąki, powrócili do najwyższej klasy rozgrywkowej. I są w niej liderem. Przybliżamy historię Royale Union Saint Gilloise.
Saint Gilles. Region Stołeczny Brukseli. To tu w 1897 roku rozpoczęła się historia klubu, który niedługo później zdominował belgijskie podwórko piłkarskie. Od 1904 do 1913 roku “Les Unionistes” sięgnęli po siedem tytułów mistrzowskich. Kolejne dołożyli w rozgrywkach 1922/23, 1932/33, 1933/34 i 1934/35. I choć do dziś tego dorobku już nie powiększyli, jako 11-krotny mistrz Belgii wciąż są trzecim najbardziej utytułowanym klubem w tym kraju.
W swojej historii, choć już znacznie odległej, zespół pokazywał się także w Europie. Brał udział w Pucharze Miast Targowych, gdzie rywalizował z Juventusem, Romą, Birmingham czy Olympique Marsylia. Lata chwały przeminęły jednak dobre kilkadziesiąt lat temu. Klub z Saint Gilles popadł w stagnację, plącząc się zazwyczaj po niższych szczeblach rozgrywkowych w Belgii. Ostatni raz w elicie pokazał się na przestrzeni sezonu 1972/1973.
Wybawienie
Moment przełomowy przyszedł w 2018 roku. Większość akcji klubu przejął wówczas Tony Bloom, na co dzień właściciel angielskiego Brighton & Hove Albion. Powrót na salony potrwał od tamtego momentu trzy lata. Co jednak istotne, celu nie osiągnięto poprzez wielkie inwestycje. Nie ściągano piłkarzy za grube miliony. Potwierdzeniem niech będzie fakt, że najdrożej sprowadzony w historii zawodnik kosztował Royale Union zaledwie 530 tysięcy euro.
- Ilość pracy, jaką wykonujemy przy rekrutacji graczy, jest niesamowita. Spędzamy godziny, godziny i godziny oglądając graczy i tworząc raporty. Wkładamy w to całą tę pracę, ponieważ chcemy sprowadzić dobrych piłkarzy i dobrych ludzi - mówi Chris O’Loughlin - dyrektor sportowy Royale Union.
Mrówcza praca przy poszukiwaniu odpowiednich wzmocnień szybko dała efekty. Klub po trzech sezonach od zmiany właścicielskiej zapewnił sobie awans do belgijskiej elity. Po 48 latach przerwy.
- Postaramy się zrobić to krok po kroku i nie naciskać przycisku przewijania do przodu. Nie pomijać żadnych kroków - mówił O’Loughlin chwilę przed awansem do pierwszej ligi.
Wymarzony start
Śledząc jednak bieżący sezon Eerste klaase A można odnieść wrażenie, że w Saint Gilles faktycznie ktoś niepostrzeżenie nacisnął jakiś przycisk. Beniaminek po 11 kolejkach jest bowiem liderem. Zdobył 22 punkty. Tyle samo, co nieźle radzący sobie w Lidze Mistrzów - Club Brugge.
Wynik to o tyle sensacyjny, że w ekipie z Saint Gilles trudno szukać gwiazd. Nawet rodzimych. Po awansie nie było tam wielkiej rewolucji. Klub nie wydał na transfery choćby jednego euro. Sprowadzał tylko piłkarzy bez kwoty odstępnego. Skorzystał też z pomocy Brighton, wypożyczając Kaoru Mitomę, 24-letniego Japończyka, strzelca hat-tricka w ostatnim meczu przeciwko Seraing.
Choć oba kluby mają tego samego właściciela i czasami faktycznie robią między sobą pewne transakcje, wcale nie są one normą. Mitoma to dopiero trzeci taki przypadek.
- Mamy swoją całkowicie odrębną wizję, filozofię, strategię, cele rekrutacyjne i ambicje. Jesteśmy dwoma oddzielnymi klubami, nie jesteśmy klubem siostrzanym ani klubem satelitarnym. Jesteśmy Union Saint-Gilloise, trzecią drużyną w historii z tytułami w belgijskiej pierwszej lidze piłkarskiej - tak o powiązaniach z “Mewami” mówi O’Loughlin.
Cała kadra “Les Unionistes” wyceniana jest dziś na nieco ponad 20 mln euro, co pod tym względem plasuje klub na 15. miejscu w całej ligowej stawce (na 18 drużyn). Dla porównania - sam Charles De Ketelaere, gwiazdor wicelidera z Brugge, wart jest więcej, bo 25 mln euro.
“Koloseum” i derby z Anderlechtem
Royale Union ma wierną grupę fanatycznych kibiców, którzy zasiadają na bardzo klimatycznym Stade Joseph Marien, mogącym pomieścić 8 tysięcy osób.
- Stadion wygląda jak coś z czasów rzymskich, trochę jak amfiteatr - mówi Christian Burgess, środkowy obrońca zespołu.
Dla fanatyków najważniejszym, choć teraz dość nowym wydarzeniem, są derby z Anderlechtem. W 2018 roku oba zespoły spotkały się w Pucharze Belgii. Doszło wówczas do sensacji. Drugoligowa drużyna z Saint Gilles wygrała 3:1. Rewanż przyszedł w lutym tego roku. Znów w Pucharze. Tym razem Anderlecht się zemścił, zwyciężając aż 5:0.
Trzecie starcie derbowe nie mogło przyjść w lepszym momencie. Terminarz ułożył się tak, że Royale Union pierwszy mecz po awansie do elity rozegrał właśnie z Anderlechtem. Na jego stadionie. Wynik? 3:1 dla beniaminka. Bohaterem został Denis Undav, zdobywca dwóch bramek. 25-latek to zresztą jedna z największych gwiazd zespołu, bo tak trzeba chyba nazwać piłkarza, który w poprzednim sezonie strzelił na zapleczu Ekstraklasy 17 goli, a w tym ma już 7 trafień i 6 asyst. Na ostatnie dziewięć meczów, tylko w jednym nie był w stanie trafić do siatki lub zaliczyć decydującego podania.
Statystyki Deniza Undava aktualne na dzień 12 października (przed ostatnim meczem, w którym zaliczył asystę):
Mocno wspomaga go Dante Vanzeir, kolejny napastnik, autor 8 bramek i 4 asyst w tym sezonie ligi belgijskiej. To on, według portalu “Transfermarkt”, jest najbardziej wartościowym zawodnikiem Unionu (3 mln euro). Klub w 2020 roku wyciągnął go bez kwoty odstępnego z Genku, gdzie były młodzieżowy reprezentant Belgii nie miał większych szans na grę.
***
Już sam fakt zasiadania na fotelu lidera, i to nie po jednej czy dwóch, a jedenastu kolejkach, może napawać dumą kibiców z Stade Joseph Marien. Trudno oczekiwać, że taki stan rzeczy potrwa do końca rozgrywek. Potencjał kadrowy wielu belgijskich klubów jest bowiem znacznie bardziej pokaźny. Wydaje się jednak, że belgijski beniaminek zmierza w odpowiednim kierunku.
Tony Bloom może napić się dziś szampana. Jego Brighton sensacyjnie zajmuje w Premier League świetne czwarte miejsce. Royal Union przewodzi stawce w Belgii. Facet chyba musi znać się na tym biznesie. Jego kluby wyciskają z siebie maksa.