Płaczący Cristiano Ronaldo, "zaskakujący" remis, bramkarz bez rękawic. Z czego pamiętamy Euro 2004?
Panujący koronawirus zabrał nam tegoroczne mistrzostwa Europy. Podobno odda dopiero za rok, więc nie pozostaje nic innego, tylko powspominać trochę poprzednie rywalizacje o miano najlepszej reprezentacji na Starym Kontynencie. Dziś Euro 2004. Turniej pełen niespodzianek, emocji, pięknych bramek, łez szczęścia i rozpaczy. Żeby jednak nie zamieniać się w Wikipedię, wybraliśmy tylko te momenty, które najbardziej wryły się w pamięć.
Kolejność oczywiście całkowicie przypadkowa. Jeśli Wy zapamiętaliście portugalskie Euro z czegoś innego, dajcie znać w komentarzach. Działo się bowiem wtedy naprawdę sporo!
Dzielna Łotwa
Dziś reprezentacja Łotwy to najniższa europejska półka. Niech świadczy o tym chociażby bilans z ostatnich eliminacji do Euro 2020. Na koniec udało się sensacyjnie wygrać z Austrią, ale wcześniej było dziewięć porażek w dziewięciu meczach. Bilans bramek - 3:28.
Jednak kilkanaście lat temu rewelacyjni Łotysze dostali się na Euro, w grupie eliminacyjnej odprawiając z kwitkiem m.in. Polskę, później wygrywając też w barażach z Turcją. Sam występ na turnieju w Portugalii miał być prawdziwą wisienką na torcie, jednak dzielni podopieczni Aleksandra Starkovsa nie chcieli pełnić tam tylko roli statystów. Wstydu na pewno nie przynieśli. Zremisowali z Niemcami (0:0), a Czechom dali się przechytrzyć dopiero kilka minut przed końcem meczu (1:2). Tylko w starciu z Holandią nie mieli większych szans (0:3), ale “Oranje” byli wtedy w naprawdę dużym gazie.
“Niespodziewany" remis
W ostatniej kolejce grupy C spotkały się dwie skandynawskie ekipy - Dania i Szwecja. Obie miały wówczas po cztery punkty, trzecie Włochy zgromadziły z kolei dwa oczka. Remis 2:2 (lub wyższy) mógł sprawić, że to Duńczycy i Szwedzi na pewno awansowaliby do ćwierćfinału. No i można już się domyślić, jakim wynikiem mecz się zakończył.
W 89. minucie Mattias Jonson wyrównał stan rywalizacji na 2:2, co wyeliminowało z gry Italię, która akurat rzutem na taśmę pokonała Bułgarię. Sytuacja wzbudziła spory niesmak. Nie brakowało głosów, że dwie skandynawskie reprezentacje - kolokwialnie ujmując - ustawiły spotkanie. Głośno swoją wściekłość wyrażał chociażby Gianluigi Buffon, jednak nikomu w tym przypadku nigdy nie udowodniono żadnego przekrętu.
Czechy vs Holandia
Co to był za mecz! Co prawda obie drużyny pokazywały naprawdę ciekawy futbol przez cały turniej (zwłaszcza Czesi), ale gdy nasi południowi sąsiedzi stanęli w szranki z Holendrami, to zobaczyliśmy taki pokaz ofensywnego futbolu z obu stron, że oczy trzeba było przecierać ze zdumienia. “Oranje” szybko objęli prowadzenie za sprawą Boumy, a niedługo później na 2:0 podwyższył Van Nistelrooy. Po meczu? Nic bardziej mylnego.
Szybko kontakt Czechom dał Koller, natomiast w ostatnich 20 minutach ciosy zadali jeszcze Baros i Smicer. Faktem stał się piękny come back. Trzy punkty sprawiły, że podopieczni Karela Brücknera wygrali grupę z kompletem punktów. Holandia awansowała natomiast z drugiego miejsca.
“Zizou” Time
Pamiętacie grupowy mecz Francji z Anglią? Piłkarze znad Sekwany potwierdzili tego dnia, że nieważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz. W 38. minucie wynik spotkania strzałem głową otworzył Frank Lampard, wykorzystując perfekcyjne dośrodkowanie Davida Beckhama. 0:1 na tablicy świetlnej widniało aż do doliczonego czasu gry. Wtedy sprawy w swoje ręce - a może bardziej nogi - wziął Zinedine Zidane.
Obecny szkoleniowiec Realu Madryt najpierw fantastycznie przymierzył z rzutu wolnego, a dwie minuty później pewnie wykorzystał rzut karny podyktowany za faul Davida Jamesa na Thierrym Henrym. Warto wspomnieć, że golkiper Anglików został w tej sytuacji “wrzucony na konia” przez Stevena Gerrarda. Co chciał wtedy zrobić “Stevie”? Zostawiamy to do Waszej oceny.
Ricardo bez rękawic, Beckham w trybuny
I znów “Lwy Albionu” w roli głównej. Po raz kolejny jednak jako przegrani. Portugalia i Anglia zmierzyły się na etapie ćwierćfinału, a samo spotkanie bez wątpienia można uznać za jedno z najlepszych, jakie mieliśmy okazję oglądać na tamtym turnieju. Szybko na 1:0 trafił Michael Owen, a gospodarze musieli ruszyć do ataku. Swego dopięli dopiero w 83. minucie. Helder Postiga dostał świetne dośrodkowanie z lewej strony, dołożył głowę i było 1:1. Dogrywka.
W niej nie było czekania na karne. Nikt nie chciał tracić czasu. W 110. minucie przepięknie z dystansu przymierzył Rui Costa, doprowadzając Estadio da Luz do prawdziwej euforii. Jak się zaraz okazało, nieco zbyt wczesnej, bo pięć minut później Anglików do tlenu podłączył jeszcze Frank Lampard, który najlepiej odnalazł się w tłocznym polu karnym.
No i rzuty karne. Zaczął Beckham i… uderzył najgorzej jak mógł. Bardziej jakby grał w rugby, nie piłkę nożną. Niedługo później pomylił się jednak Rui Costa, dzięki czemu goście wrócili do gry. Walka nerwów trwała aż do siódmej serii. Wtedy broniący… bez rękawic Ricardo wyczuł intencje Dariusa Vassella. Po dramatycznej rywalizacji Portugalia awansowała do półfinału.
Początek wielkiej kariery
Na portugalskim Euro swoje pierwsze kroki w wielkim futbolowym świecie stawiał też Cristiano Ronaldo. Pierwsze dwa spotkania zaczynał jeszcze co prawda na ławce, wchodząc na murawę dopiero w drugiej części gry, ale później stał się podstawowym elementem układanki Luiza Felipe Scolariego.
19-letni wówczas Ronaldo dwa razy podczas Euro 2004 wpisał się na listę strzelców. Najpierw jako joker strzelił honorowego gola w grupowym starciu z Grecją, a na etapie półfinału otworzył wynik, gdy Portugalia walczyła z Holandią. Bardziej zapamiętamy go jednak z rzęsistych łez, jakie wylewał po przegranym finale. Wtedy jeszcze nie CR7, a CR 17.
Kto by wówczas pomyślał, że jesteśmy świadkami narodzin takiej legendy.
Skuteczna do bólu Grecja
No i na pewno pierwsze skojarzenie z rozgrywanym szesnaście lat temu Euro. Gdyby ktoś przed rozpoczęciem rywalizacji powiedział, że mistrzem zostanie Grecja, zostałby pewnie wzięty za wariata. A tak faktycznie było. Podopieczni Otto Rehhagela nie grali wtedy najprzyjemniejszego dla oka futbolu, ale byli do bólu skuteczni. Na otwarcie sensacyjnie pokonali gospodarzy, zaraz potem zremisowali z Hiszpanią, a grupę zakończyli niespodziewaną porażką z Rosją. Mimo wszystko udało im się awansować.
A w fazie pucharowej… trzy razy po 1:0. Niesamowity pragmatyzm. Najpierw z torbami puszczona Francja po golu niezawodnego Charisteasa, później Delas odesłał z kwitkiem rewelacyjnych Czechów, a w finale… któżby inny - Charisteas. Drugie zwycięstwo nad Portugalią. Tym razem mające jednak dużo większe znaczenie. O wiele bardziej sensacyjne.
Do dziś to chyba największy piłkarski szok XXI wieku, porównywalny może jedynie z mistrzostwem Leicester. Nikopolidis, Karagounis, Charisteas, Zagorakis. Nagle cała Europa poznała piłkarzy, którzy do tej pory raczej nie byli na świeczniku. Ostatni z wymienionych zajął nawet piąte miejsce w plebiscycie Złotej Piłki za rok 2004.
Milan Baros
Chociaż turniej miał wielu bohaterów, najwięcej po jego zakończeniu mówiło się chyba o rewelacyjnym Milanie Barosu, który został zresztą z pięcioma trafieniami królem strzelców. Ówczesny napastnik Liverpoolu miał wtedy formę życia, dzięki czemu na jakiś czas stał się jednym z popularniejszych piłkarzy na Starym Kontynencie.
Baros trafiał do siatki w każdym z czterech pierwszych meczów swojego zespołu, a na etapie ćwierćfinału ustrzelił nawet dwupak przeciwko Duńczykom. Powstrzymali go dopiero późniejsi triumfatorzy.
***
Był to niewątpliwie turniej magiczny. Znakomite mecze, rodzący się bohaterowie, nieoczekiwane zwroty akcji, sensacje, gęsto wylewane łzy. Pędząca po zielonych stołach “Roteiro”, niesamowity stadion w Bradze, ulokowany przy stromym, skalistym zboczu. Fajnie to wszystko powspominać.
Dominik Budziński