Pique buduje lokalnego giganta w Andorze. Marzy o stworzeniu zespołu na miarę Ligi Mistrzów
Więcej niż klub dla Gerarda Pique? Nie tylko FC Barcelona, ale i FC Andorra. Doświadczony piłkarz od ponad dwóch lat zarządza klubem z urokliwego, małego państwa nieopodal Hiszpanii. I dąży do tego, by jego mieszkańcy mogli niedługo usłyszeć na żywo hymn Ligi Mistrzów.
FC Andorra, klub, który za rok będzie obchodził 80-lecie istnienia, nie ma na koncie wielu znaczących sukcesów. Te największe odnosił w połowie lat 90., gdy w sezonie 1993/1994 wywalczył Puchar Katalonii, a dwa lata później dotarł do 1/8 finału Pucharu Króla, ale na tym etapie poległ z Celtą Vigo. Wiele wskazuje jednak na to, że złoty okres dopiero przed nim. Szczególnie, że od pewnego czasu klubem zarządza sam Gerard Pique. Gwiazdor Barcelony, znany z licznych działalności pozaboiskowych, chce stworzyć z andorskiego zespołu lokalnego potentata i, jak sam zapowiedział w jednym z wywiadów, jego marzeniem jest wysłuchanie na tamtejszym stadionie hymnu Ligi Mistrzów.
Zapłata za awans
Pique za pośrednictwem należącej do niego firmy Kosmos kupił FC Andorrę w grudniu 2018 roku. Klub grał wówczas w Primera Catalana, czyli na piątym poziomie rozgrywkowym. Z nowym właścicielem “Els Tricolors” od razu awansowali do Tercera Division i na tym wcale nie zamierzali poprzestać. Choć w ubiegłym sezonie na boisku nie udało im się awansować do Segunda Division B, dokonali tego przy zielonym stoliku. W tym przypadku obyło się to jednak bez większego skandalu. Po wpłacie nieco ponad 450 tysięcy euro na konto hiszpańskiej federacji, FC Andorra wskoczyła po prostu na miejsce bankruta z Reus.
- W tym roku klub przeszedł ogromne zmiany. Znacząco podniósł się jego poziom sportowy. Obecnie jesteśmy jednym z najbardziej profesjonalnych przedstawicieli Segunda B - mówił pod koniec ubiegłego roku w rozmowie z “Forbesem” Jaume Nogués, dyrektor sportowy FC Andorry.
Trenerem stary znajomy
Awans przyczynił się do kolejnych zmian w zespole. Od momentu przejęcia klubu przez Pique, przez jego ławkę trenerską przewinęło się kilku szkoleniowców w przeszłości związanych jako piłkarze z “Dumą Katalonii”, na czele z takimi postaciami jak Gabri czy Albert Jorquera.
Na początku tego roku nowym szkoleniowcem drużyny został natomiast Eder Sarabia. To były asystent Quique Setiena, który z Pique zna się doskonale z czasów jego dość krótkiej, bo trwającej ledwie osiem miesięcy, acz burzliwej pracy na Camp Nou. Za kadencji Kantabryjczyka w “Dumie Katalonii” zapanował wielki chaos, z którego klub nie umie się podnieść tak naprawdę aż do dzisiaj. Idealnym zwieńczeniem tamtego okresu “Blaugrany” była jej porażka aż 2:8 z Bayernem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów w Lizbonie.
Pomysł kiełkował od dłuższego czasu
Tamten sztab “Blaugrany” oskarżany był przez media i kibiców o brak dobrego kontaktu z drużyną. Prasa wyłapywała co jakiś czas kolejne przekleństwa i wyzwiska lecące z ust pełnego wigoru asystenta Setiena. Wielu uważa, że to właśnie zniszczone relacje z zespołem były jednym z powodów tak słabych wyników Barcelony w poprzednim sezonie. Sam Sarabia nie do końca zgadza się jednak z tymi opiniami:
- Było nawet spotkanie, podczas którego Antoine [Griezmann] podszedł i zaczął się śmiać, mówiąc: “Eder, spokojnie, spokojnie!”. To chyba jednak o czymś świadczy. Cała ta atmosfera wokół nas była mocno wyolbrzymiona i rozdmuchana. Relacje z niektórymi zawodników były naprawdę świetne, czego najlepszym dowodem jest to, że Gerard mnie tutaj ściągnął - przyznał ostatnio na łamach “Guardiana” szkoleniowiec “Trójkolorowych”.
Dla 40-latka praca w Andorze jest debiutem w roli pierwszego szkoleniowca. Pomysł o jego zatrudnieniu kiełkował w głowie Pique już od dłuższego czasu. Według relacji samego Baska Gerard miał mu o tym wspomnieć dzień po feralnym spotkaniu na Estadio da Luz.
Więcej niż klub
“Mes que un club” jest maksymą utożsamianą z FC Barceloną, ale spokojnie mogłaby się ona odnosić również do andorskiej ekipy Pique. Grający w niebiesko-żółto-czerwonych, czyli narodowych barwach zespół, po wejściu Andory w struktury UEFA i FIFA, postanowił pozostać w hiszpańskim systemie ligowym i może stać czymś w rodzaju AS Monaco.
- Dla mnie to klub rodzinny, pokorny i ambitny. Sama Andora natomiast jest miejscem spokojnym i bezpiecznym, idealnym, aby cieszyć się rodziną i piłką nożną - przyznał swego czasu na łamach dziennika “AS” Miguel Palanca, znany w Polsce z występów w Koronie Kielce, który dla FC Andorry występował w sezonie 2019/2020.
Owe barwy przyciągają zresztą coraz większe grono kibiców. Klubowe gadżety sprzedawane były już Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii, Austrii, Francji, Meksyku czy Szwajcarii. Biznes, choć więc również staje się powoli ważnym aspektem działalności klubu, nie jest jednak wcale najważniejszą jego częścią.
- To nie tylko biznes, ale także pasja dla futbolu i wiele emocji. Wszyscy uważamy, że rozwój Andorry w obu tych aspektach jest dla nas bardzo ważny - mówi w rozmowie z “Forbesem” Ferran Vilaseca, prezydent klubu.
Nie jest (jeszcze) aż tak kolorowo
To jednak nie tak, że droga klubu na szczyt choćby regionalnego futbolu jest usłana różami. Budżet wynoszący nieco poniżej dwóch milionów euro to nie najwyższy w ligowej stawce na poziomie Segunda B, klub ma zaledwie 400 członków, a także wciąż musi borykać się z problemami infrastrukturalnymi. Aktualnie drużyna Sarabii rozgrywa mecze domowe na malutkim, pojemnym na 500 widzów, a do tego położonym na wysokości niemal 1300 metrów nad poziomem morza Prada de Moles. W razie awansu do Segunda Division klub postara się o zgodę na grę na nowoczesnym Estadi Nacional, gdzie już w listopadzie wystąpi reprezentacja Polski.
Awans odroczony
Na razie jednak zmiana obiektu nie będzie potrzebna. W półfinale przypominających labirynt baraży o awans na zaplecze Primera Division, FC Andorra musiała bowiem uznać wyższość dowodzonych przez Xabiego Alonso rezerw Realu Sociedad, które wygrały w minioną sobotę po dogrywce 2:1.
Wydaje się jednak, że brak sukcesu w obecnym sezonie nie zniechęci Pique do dalszej inwestycji w klub, tak samo jak pewne problemy nie odwiodły go od pomysłu reformy tenisowego Pucharu Davisa. Jedno jest więc pewne - dla kibiców FC Andorry najbliższe lata będą co najmniej ciekawe.
***