Oni są najbardziej winni kryzysu w reprezentacji Polski. "Trudno znaleźć jakieś usprawiedliwienie"

Oni są najbardziej winni kryzysu w reprezentacji Polski. "Trudno znaleźć jakieś usprawiedliwienie"
Poetra.RH
Polska piłka reprezentacyjna pogrążyła się w głębokim kryzysie i niewiele wskazuje na to, że w najbliższej przyszłości zza bardzo ciemnych obecnie chmur wyjdzie jeszcze słońce. Zasadne pozostaje natomiast pytanie: kto zawinił? Kogo można obarczyć największą odpowiedzialnością za taki marazm? Poszukujemy odpowiedzi.
Trwające eliminacje do przyszłorocznych mistrzostw Europy miały być dla polskiej reprezentacji spacerkiem. Po raz kolejny biało-czerwonym sprzyjały kulki podczas losowania, bo grupa z Czechami, Mołdawią, Albanią i Wyspami Owczymi jawiła się jako wręcz wymarzona. Przed startem zmagań szanse naszej kadry na awans z grupy szacowano na - uwaga - 96%!
Dalsza część tekstu pod wideo
Wszyscy mówili jednym głosem - awans to obowiązek, nadchodzi idealna okazja do zbudowania czegoś bardziej trwałego, odświeżenia reprezentacji, sprawdzenia nowych twarzy, pożegnania z niektórymi piłkarzami. Dziś, kilka miesięcy później, wszystkie te założenia można wyrzucić do kosza na śmieci. Awans bardzo mocno się oddalił, a reprezentacja nie rozwija się na absolutnie żadnej płaszczyźnie. Wręcz przeciwnie. Z tygodnia na tydzień jest tylko gorzej.
Możemy tu chyba napisać o odpowiedzialności zbiorowej takiego stanu rzeczy, bo swoje za uszami mają niemal wszyscy związani z kadrą.

Cezary Kulesza

Zacznijmy od najwyższego szczebla, czyli prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, który co prawda notował całkiem niezły początek kadencji, ale w ostatnich miesiącach całkowicie się pogubił. Co rusz notuje wizerunkowe wpadki, które może bezpośrednio nie wpływają na fatalną grę reprezentacji, ale skumulowane bez wątpienia uderzają w kadrę rykoszetem i sprawiają, że atmosfera wokół kadry mocno gęstnieje.
To w końcu także Kulesza przed startem eliminacji zdecydował się na zatrudnienie w roli selekcjonera Fernando Santosa, a ten wybór, jak pokazała przyszłość, był całkowicie chybiony. O ile Portugalczyk bronił się swoim CV, to jego nominacja budziła jedną sporą wątpliwość.
Jaką? Doskonale pamiętamy przecież, jak mocno obrywało się poprzednikowi Santosa, Czesławowi Michniewiczowi, który preferował mocno defensywny, nieprzyjemny dla oka styl gry. I nawet mimo tego, że bronił się osiąganymi wynikami, to takim pomysłem na reprezentację zniechęcał i kibiców, i samych piłkarzy. Co natomiast zrobił Kulesza? Zatrudnił Santosa, znanego z… preferowania bardzo defensywnego stylu gry. Pisaliśmy o tym już chwilę po jego nominacji.
- Dla reprezentacji Polski to na pewno wielkie nazwisko. Można mieć jednak pewne obawy, czy po jednym selekcjonerze preferującym mocno defensywny styl gry, zatrudnienie kolejnego miłośnika takiej filozofii będzie dobrym pomysłem.

Fernando Santos

I tu płynnie możemy przejść do kolejnego winnego. Tego, który powinien chyba znaleźć się na samym szczycie listy. O ile bowiem Kuleszę można jeszcze częściowo rozgrzeszyć, bo przecież nie zatrudniał pierwszego lepszego trenera, tylko mimo wszystko uznanego szkoleniowca z sukcesami na koncie, to już dla dotychczasowych poczynań Santosa w roli selekcjonera biało-czerwonych trudno znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie.
Nie bronią go wyniki, nie broni go styl, nie bronią go decyzje kadrowe, nie broni go zaangażowanie w pracę. Owszem, trudno było oczekiwać, że kadra pod wodzą Santosa będzie grała pięknie i ofensywnie, o czym już zdążyliśmy wspomnieć, ale można było liczyć przynajmniej na rezultaty. W końcu za Jerzego Brzęczka czy Czesława Michniewicza też nie graliśmy zbyt ładnie, a wynik zazwyczaj się zgadzał. Podobnie było, gdy Santos prowadził w przeszłości Grecję czy Portugalię.
Tymczasem kadra Santosa przegrała już z Mołdawią, Albanią i Czechami, a szanse na bezpośredni awans z grupy eliminacyjnej do EURO 2024, bez konieczności gry w barażach, to już nie 96%, a tylko 21% (więcej TUTAJ). Żeby tego było mało, reprezentacja, która miała wykorzystać w teorii “łatwe” eliminacje na przebudowę zespołu, pożar próbuje gasić… Grzegorzem Krychowiakiem czy będącym w ostatnich tygodniach pod formą Kamilem Grosickim. Ręce opadają, z całym szacunkiem do tych piłkarzy.
Wspomniany Krychowiak na pierwsze zgrupowanie Santosa w ogóle nie został zaproszony, a teraz nagle wyszedł w pierwszym składzie na oba wrześniowe mecze i zaprezentował się fatalnie. Portugalski szkoleniowiec wysłał natomiast na trybuny Bartosza Slisza, perspektywicznego pomocnika, który z bardzo dobrej strony pokazuje się w barwach Legii Warszawa.
Inny gracz stołecznego klubu, Paweł Wszołek, początkowo nie dostał powołania, bo selekcjoner stwierdził, że “nie potrzebuje kolejnego prawego obrońcy”, choć przecież 31-latek to bardzo ofensywnie nastawiony wahadłowy, a w przeszłości głównie skrzydłowy. Słowa Santosa zabrzmiały dość absurdalnie i jasno zasugerowały, że selekcjoner chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, jakim piłkarzem jest wspomniany Wszołek. A już niedługo później ten sam zawodnik został awaryjnie dowołany i nagle nie tylko wskoczył do kadry, ale od razu dostał ponad 45 minut w meczu z Wyspami Owczymi.
Pomieszanie z poplątaniem. Różne ustawienia, różne personalia, niespodziewane i absurdalne zmiany decyzji. Santos ewidentnie nie ma planu na tę reprezentację, a ona nie idzie w jakimkolwiek kierunku. Jest tylko walka tu i teraz o ratowanie sytuacji, której jednak już raczej nie da się uratować.

Piłkarze

Winimy prezesa, winimy selekcjonera, ale nie można zapominać o piłkarzach, którzy także ponoszą bardzo dużą odpowiedzialność za obecną sytuację. Na murawie wyglądają bowiem jak dzieci we mgle, często nie potrafią wykonać prawidłowo najprostszego zagrania, a do tego brakuje im tego mitycznego charakteru, o którym ostatnio zrobiło się bardzo głośno. W drużynie nie widać nikogo, kto w trudnym momencie wziąłby odpowiedzialność na swoje barki. Czy to w trakcie meczu, gdy trzeba podkręcić tempo i powalczyć o wynik, czy po spotkaniu, kiedy w wywiadach słyszymy te same banały już enty raz.
Irytować może też fakt, że piłkarzom ewidentnie nie pasuje każdy kolejny selekcjoner. Nie mówią o tym może wprost, ale gdzieś między wierszami da się odczytać, co mają na myśli. Kiedyś mniej lub bardziej dyskretnie uderzali w Jerzego Brzęczka czy Czesława Michniewicza, teraz też ewidentnie nie mogą znaleźć wspólnego języka z Fernando Santosem i już mówią o konieczności otworzenia "nowego rozdziału".
W reprezentacji Polski bez wątpienia nie brakuje piłkarzy wysokiej klasy, ale kiedy przyjeżdżają oni na kadrę, można odnieść wrażenie, że tracą ogromnie dużo na swojej jakości. Są zlepkiem indywidualności, często na murawie bardzo przestraszonych i bezradnych, nie zaś zgranym zespołem.

Przeczytaj również