Piłkarz z kraju morderstw i porwań. Stracił brata, bo trafił do Premier League. Wstrząsająca historia
Wilson Palacios to dobrze znany piłkarz Premier League. Jego spełnienie marzeń o grze w Anglii wiąże się jednak z olbrzymią tragedią rodzinną. Gdy lokalny gang dowiedział się, że podpisał kontrakt, to porwał jego 14-letniego brata. A później go bezwzględnie zabił. W Hondurasie to normalka. Poszło do statystyk...
Najlepszy okres w karierze Wilsona Palaciosa zbiegł się z tragicznymi rodzinnymi wydarzeniami. Gdy zaczął grać w Premier League, to przez prawie półtora roku nie wiedział, czy jego brat żyje.
Telefon od mamy
- Twój brat nie żyje - usłyszał w słuchawce. Nocował w hotelu. W Anglii dochodziła godzina 1:00 w nocy. Tottenham przygotowywał się do meczu wyjazdowego z Evertonem. Normalny człowiek (albo po prostu ktoś nieprzyzwyczajony do takiej skali przestępstw) złapałby błyskawicznie samolot, żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Co zrobił Wilson Palacios? Wrócił do pokoju, spokojnie spakował rzeczy i czekał na poranne śniadanie całego zespołu. Siedział na dole przez kilka godzin. Nie chciał powiadamiać poczciwego Harry'ego Redknappa ani tym bardziej kolegów z drużyny, bo pewnie po kolei by się pobudzili po takiej sensacyjnej i tragicznej wiadomości. W końcu tego dnia mieli zagrać na Goodison Park. Po co ich martwić? Usiadł w korytarzu i po prostu czekał, mając świadomość, że jego brat nie żyje.
Kiedy Redknapp wstał na śniadanie, to zastał w holu siedzącego Palaciosa. Był oszołomiony. Zatkało go. Honduranin grzecznie zapytał, czy trener w takiej sytuacji wyraża zgodę na jego powrót do kraju. Redknapp oczywiście się zgodził, nie było innego wyjścia. Po jakimś czasie opisywał, że to "najcudowniejszy chłopak, jakiego kiedykolwiek chciałabyś spotkać".
Pomocnik nie zagrał z Evertonem ani z Manchesterem City i Liverpoolem. Sezon 2008/09 dla niego się skończył. Gdy wrócił, to silniejszy. Znów był podstawowym zawodnikiem, a Tottenham awansował do Ligi Mistrzów, wyprzedzając Manchester City Roberto Manciniego. To najlepszy okres w jego karierze. Nie poddał się. Najlepszym dowodem na jakość niech będzie fakt, że dziennik "Mundo Deportivo" widział go jako następcę Yayi Toure w Barcelonie. Iworyjczyk przeszedł akurat do budującego potęgę Manchesteru City.
Palacios zagrał sezon życia. Otrzymał nagrodę, mógł czuć się doceniony. Nie rzucił futbolu w cholerę, choć był bardzo blisko: - Po tym wszystkim nie chciałem dalej grać w piłkę nożną, ale moi przyjaciele i rodzina pomogli mi przez to przejść. Poza tym Edwin chciał, żebym kontynuował grę, bo sam kochał piłkę nożną. Chciał być najlepszym piłkarzem w rodzinie. Grał na tej samej pozycji co ja, był bardzo dobry, grał nawet w jednej z krajowych młodzieżówek.
Porwanie przez... kontrakt z Premier League
Wszystko zaczęło się latem 2007 roku. Wilson Palacios wyjechał na testy do Anglii. W rodzinie nikt o tym nie mówił, bo jeszcze jakiś lokalny gang by się dowiedział i byłoby przechlapane... zatem cichutko. I tak już się bali, mając taką piłkarską familię. Palacios senior prowadził w rodzinnym mieście młodzieżowy klub piłkarski, w którym grało wszystkich pięciu jego synów kochających piłkę nożną. Wiedzieli w jakim kraju żyją. Doszło do absurdu - to o Wilsonie plotkowano, że został porwany. Ojciec musiał zamieszanie odkręcać. To stało się paliwem dla gangu 18th Street.
Palacios pojawił się na Wyspach. Arsene Wenger uznał, że taki piłkarz nie jest mu potrzebny w Arsenalu, ale zadzwonił do znajomego, Steve'a Bruce'a, i powiedział mu: słuchaj, mam takiego walczaka, jakich lubisz. Może ci się przydać.
Skoro taki boss poleca, to grzech odmówić. Francuz zrobił mu taką reklamę, że Bruce sprawdził go w sparingu, a potem wypożyczył do Birmingham City.
Przed chwilą Wilson grał w Club Deportivo Olimpia, a tu powitała go Premier League. Na dzień dobry Liverpool i Manchester United. Jakaś totalna abstrakcja. I wtedy - boom, piorunem uderzył w niego gang. Zrujnował wszystkie pozytywne wibracje. Skoro teraz widzimy, że gra w lidze angielskiej, to pewnie ma mnóstwo kasy i się nią podzieli, prawda? Zdążył zagrać raptem kilka spotkań i musiał wracać do kraju. Dowiedział się, że kilku gości z bronią w ręku wparowało do domu rodzinnego. Związali rodziców i porwali mu 14-letniego brata - Edwina. Nigdy później go nie zobaczył na żywo. Czasami tylko usłyszał. Gdy ten jeszcze żył… - Związali nas i wycelowali w nas z broni, a potem zabrali Edwina z jego pokoju. I zniknęli - opisywała później szczegóły matka porwanego.
21 stycznia 2009 roku Wilson przeniósł się do Tottenhamu za 12 milionów funtów. Z jednej strony było to marzenie, a z drugiej... jeszcze większy strach dla rodziny. Strach, że porywacze będą żądali jeszcze więcej, że znowu coś zrobią, odezwą się po długim milczeniu, będą zatruwali życie rodzinie piłkarskiej gwiazdy. Tottenham był trzecim angielskim klubem Wilsona, po Birmingham i Wigan. Od porwania minęło prawie półtora roku, a matka Orfilia Suazo prosiła o pomoc nawet premiera Wielkiej Brytanii Gordona Browna i płakała w w telewizji: - Błagam, pieniądze za Wilsona dostał były klub, a on otrzymuje tylko pensję. Proszę, jeśli ktoś coś wie o moim synu, to pomóżcie. Nie mogę już dłużej znieść tego bólu.
9 maja dostał wspomniany telefon. Zareagował tak chłodno, bo podejrzewał, że brat może nie żyć. Tliła się w nim tylko jakaś malutka nadzieja. Pokładał ją w Bogu i ogromnej wierze, o której na każdym kroku powtarzał. Wszędzie, gdzie tylko się dało. Dawała mu moc. Gdy wiedział, że brat umarł, to cieszył się, że tam na górze, ma wreszcie spokój w ramionach Boga. Oprawcy w 2007 roku zażądali 125 tys. funtów. Kwotę szybko dostali, ale i tak Wilson nigdy więcej brata nie zobaczył. Najwidoczniej uznali, że skoro tak szybko wyłudzili kasę, to mogą i więcej. Czekał, czekał i czekał. Pojawiały się plotki o uwolnieniu, już miało być dobrze, ale to był fake news. Nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast skupić się na karierze w Premier League, miał głowę zajętą tragedią. Czuł się winny, że brat został porwany przez niego. Bo gdyby nadal grał w kraju za mniejszą kasę...
Państwo morderstw
Gdzie nie wyjeżdżać na wakacje? Do Hondurasu, czyli ojczyzny Wilsona Palaciosa. Odpalając sobie jakikolwiek ranking najniebezpieczniejszych miejsc na świecie, zawsze gdzieś tam w czubie znajdziemy Honduras. Według badań Biura Narodów Zjednoczonych ds. narkotyków i przestępczości (UNODC) sprzed dekady, liczba zabójstw na 100 tysięcy mieszkańców wyniosła tam 90,4. To prawie dwa razy więcej niż w znajdującej się wówczas na drugim miejscu Wenezueli (53,7). Policjant jest tam niewiele wart, bo panuje okropna korupcja. Średnio dba o bezpieczeństwo. Robi tylko za sztukę, ponieważ boi się o własne życie. Statystyka mówi o codziennie zamordowanych średnio 20 osobach. Honduras kojarzy się z niewyobrażalną wręcz skalą przemocy, degeneracji, przestępstw, morderstw, biedą, korupcją, gangami, narkotykami i porwaniami.
Rodzina Palaciosa uciekła z domu po tej akcji. Zamieszkali w specjalnej kryjówce, tajnym miejscu pod stałą, uzbrojoną ochroną. Wilson słał pieniądze na życie. Zresztą to nie jedyne głośne porwanie, które dotknęło słynnego piłkarza z tego kraju. Mniej więcej rok po śmierci brata, Palacios w "Daily Mail" przypomniał też historię z 2002 roku: - Teraz jesteśmy na tyle świadomi, że być może moja rodzina bardziej dba o swoje życie. Z pewnością to rzecz, która siedzi w twoim umyśle. To wielki problem w Hondurasie. Na pewno wiecie o Davidzie Suazo, który gra we Włoszech. Na szczęście odnaleźli jego brata. Stało się dokładnie to samo, ale znaleźli go po trzech tygodniach.
David Suazo był gwiazdą Cagliari, a później spędził kilka sezonów w Interze, gdzie wygrał potrójną koronę pod wodzą Jose Mourinho.
Zaś o śmierci Edwina Rene wszyscy dowiedzieli się po zeznaniu dwóch przywódców gangu z 18th Street. Wskazali miejsce, gdzie zakopali ciało. Znaleziono tam najpierw nylonową torbę z plamami krwi i jedną czarną skarpetkę. Później trafiono na szczątki. Było jasne, że należą do Edwina. Potwierdził to szef policji krajowej. Szkielet znajdował się dwa metry pod ziemią. Dwaj bracia, Jerry i Milton, potwierdzili, że buty i ciuchy, jakie znaleziono, miał na sobie w dniu porwania.
Pamięć o zmarłym bracie
Już po śmierci Edwina, w 2010 roku, Honduras po 28 latach dostał się na mundial. W składzie znalazło się trzech braci Palacios: ten najsłynniejszy i opisywany powyżej, czyli Wilson (rocznik 1984), ale też Johnny (rocznik 1986), legenda najbardziej utytułowanej w kraju Olimpii. One club man, który spędził w jednym klubie całą piłkarską karierę. Był jeszcze Jerry Palacios (rocznik 1982). On, w przeciwieństwie do Johnny'ego, zmieniał kluby jak rękawiczki. Na mundialu akurat był piłkarzem chińskiego Hangzhou Greentown FC, znanego dziś pod nazwą Zhejiang Professional FC. Zabrakło tylko najstarszego, Miltona (rocznik 1980), który w reprezentacji przestał grać w 2006 roku. Wiele nie brakło i mielibyśmy aż czterech braci w 23-osobowym składzie Hondurasu na mistrzostwach świata.
Honduras i tak zapisał się w historii. Wilson, Johnny i Jerry to pierwsza trójka braci reprezentujących jeden naród w Pucharze Świata. Johnny jednak nie zagrał w żadnym meczu. Był najmniej doświadczony. To wymowne, że z jednej strony Wilson Palacios nienawidził swojego kraju, ale z drugiej tak bardzo go kochał i szykując się na mundial, oczy aż świeciły mu się od narodowej atmosfery. Opowiadał pięknie o dawaniu radości wszystkim tym biednym ludziom. Później poświęcił się walce z gangami. Grając już w Stoke City powiedział, że nie mógł tak zostawić tej sprawy. Był zdeterminowany, żeby oddać coś światu, skoro ma taką możliwość. Zaangażował się w projekt kawy Cenco: Coffee vs Gangs. Gwarantował on naukę i wsparcie dla 20 dzieciaków, by ci uczyli się, że gang narkotykowy i rozboje to nie jest jedyna forma zarobku i "pracy". Chodziło o wsparcie edukacyjne i możliwość nauki, pokazanie im pracy handlowej w oparciu o produkty znanej firmy.
Gdy Wilsonowi w 2011 roku urodził się syn, to nazwał go Edwin, na cześć zamordowanego brata. Założył też fundację: - Poprzez fundację, którą założyłem ku jego pamięci, sam staram się zapewnić młodym ludziom lepszy start w życiu. To zainspirowało mnie do poznania projektu Kenco i wspierania go.
Prawie dołączył do Barcelony, rozmawiał nawet z ojcem Bojana Krkicia, który mówił o poważnym zainteresowaniu właśnie nim i Javierem Mascherano. Pamiętamy kogo wybrała “Barca”. Kibicowsko kochał Real Madryt, ale w sercu do dzisiaj ma Tottenham, któremu jest ogromnie wdzięczny za pomoc na życiowym zakręcie. Gdy wchodził do drużyny, to również pomógł drużynie wydobyć się z odległego miejsca w tabeli. Już w swoim trzecim meczu - derbowym z Arsenalem - został przez media uznany MVP spotkania, harując jak wół w środku pola. Nigdy jednak nie mógł się w pełni skupić na piłce.