"Piłkarz-duch" w Realu Madryt. Najmniej potrzebny gracz, strach go wystawiać

"Piłkarz-duch" w Realu Madryt. Najmniej potrzebny gracz, strach go wystawiać
SOPA Images / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz JankowskiWczoraj · 09:00
Od dziesięciu lat jest związany z Realem Madryt, a część kibiców może nawet nie wiedzieć, że wciąż znajduje się w kadrze “Los Blancos”. Długa, zdecydowanie zbyt długa przygoda Jesusa Vallejo na Santiago Bernabeu dobiega końca.
Defensywa Realu Madryt przecieka, od kilku tygodni przypomina raczej wysłużone sito niż ceglany mur. “Królewscy” od lutego nie zachowali czystego konta, w czterech ostatnich meczach stracili 11 bramek. Dzieje się tak, ponieważ m.in. obsada personalna środka obrony budzi sporo zastrzeżeń. Eder Militao znów leczy zerwanie więzadła. David Alaba wrócił do gry po identycznym urazie, który odbił się na jego dyspozycji sportowej. Antonio Ruediger od wielu miesięcy gra z dyskomfortem kolana. Najpewniejszym punktem formacji pozostaje Raul Asencio, który rozgrywa pierwszy sezon w seniorskiej piłce. Aurelien Tchouameni musi czasem łatać dziury w defensywie, chociaż wtedy brakuje go w linii pomocy. A przecież się nie rozdwoi. Krótko mówiąc, jest źle.
Dalsza część tekstu pod wideo
Teoretycznie Carlo Ancelotti ma do dyspozycji jeszcze jedną opcję w bloku obronnym. Taką, o której mogli zapomnieć nawet najstarsi madryccy górale. W zespole wciąż figuruje bowiem Jesus Vallejo. Ten sam, który trafił na Bernabeu w 2015 roku. Pod względem stażu można go nazwać weteranem. Liczba zdobytych trofeów predestynowałaby go nawet do miana legendy. Wszyscy jednak wiedzą, że tak naprawdę 28-latek stał się najmniej potrzebnym elementem kadry mistrzów Hiszpanii.

Od futsalu do Realu

Kariera Jesusa Vallejo rozpoczęła się w Saragossie, gdzie przyszedł na świat. Pierwsze kontakty z piłką zanotował na arenie futsalowej. Grając na hali, występował jako skrzydłowy, uwielbiał dryblować i kolekcjonować gole, czym przykuł uwagę skautów Realu Zaragoza. W wieku dziesięciu lat trafił do akademii zasłużonego klubu, gdzie szybko zmieniono mu pozycję. Trenerzy dostrzegli, że dzieciak dysponuje znakomitymi warunkami fizycznymi, więc warto sprawdzić go na środku obrony.
Vallejo odnalazł się na nowej pozycji i konsekwentnie pracował na szansę w pierwszym zespole. Ta nadeszła, kiedy Hiszpan miał zaledwie 17 lat. Już po 21 rozegranych meczach otrzymał zaś możliwość bycia kapitanem zespołu. Tę samą funkcję pełnił w reprezentacji U-19, z którą w 2015 roku sięgnął po mistrzostwo Europy. Na arenie klubowej dyrygował paroma zawodnikami, którzy nie są kompletnie anonimowi. Barwy Zaragozy reprezentowali wówczas m.in. Yassine Bounou (obecnie Al-Hilal) Leandro Cabrera (Espanyol), Inigo Ruiz de Galarreta (Athletic), Diego Rico (Getafe) czy dobrze znany z polskich boisk Vullnet Basha. Opaska widniała jednak na ramieniu kompletnego młokosa.
- Vallejo będzie naszym kapitanem ze względu na charakter, osobowość i umiejętności. Chociaż chcemy oczywiście, aby każdy zawodnik brał na siebie ciężar odpowiedzialności - zaznaczał Ranko Popović, były trener Zaragozy, dla Heraldo.es.
Przed startem sezonu 2015/16 Vallejo mógł przebierać w ofertach. Wybrał najbardziej kuszącą, która nadeszła ze stolicy Hiszpanii. Real Madryt pozyskał go za 5 mln euro. Na środku obrony “Los Blancos” występowali wtedy Sergio Ramos, Pepe, Raphael Varane i Nacho, więc wychowanek Zaragozy pozostał na wypożyczeniu w macierzystym klubie. W międzyczasie rozpoczął studia w Narodowym Instytucie Wychowania Fizycznego. Brylował na boisku, jednak zostawił sobie furtkę na wypadek niepowodzenia w karierze piłkarskiej. Wróżono mu naprawdę owocną przyszłość.
- Vallejo jest znakomicie zapowiadającym się obrońcą. W młodym wieku wykazuje dojrzałość i cechy przywódcze. Potrafi doskonale czytać grę, przewidywać zamiary rywali. W przeciwieństwie do Ramosa i Pepe, pod względem stylu gry jest bardziej proaktywny niż reaktywny. Jego umiejętności gry w powietrzu są na wysokim poziomie. Wyróżniają go również zdolności w zakresie rozegrania piłki. Pojawiają się głosy, że z takim wyprowadzeniem mógłby być nawet defensywnym pomocnikiem w stylu Javiera Mascherano - opisał w 2015 roku portal Managing Madrid.

Lekcja cierpliwości

W sezonie 2016/17 Vallejo po raz pierwszy sprawdził się poza ojczyzną. Real postanowił wypożyczyć go do Eintrachtu, gdzie młody stoper w szybkim tempie stał się filarem i ostoją zespołu. We Frankfurcie rozegrał 27 meczów, przy okazji notując jedną bramkę i jedną asystę. W Bundeslidze grał bardzo pewnie, wygrywał ponad dwa pojedynki główkowe na mecz, zaliczał po cztery udane interwencje defensywne. Był pierwszą instancją, jeśli chodzi o rozprowadzanie akcji. Oczarował trenera i kolegów z zespołu.
- Nigdy nie widziałem takiego gracza, jak Jesus Vallejo. Ten dzieciak jest skandalicznie dobry - rzucił Niko Kovac, ówczesny opiekun Eintrachtu, przywoływany przez ESPN. - Jesus jest w tej chwili naszym najlepszym zawodnikiem. Bardzo ułatwia mi pracę - wtórował Lukas Hradecky.
- Noszenie koszulki Realu to połączenie dumy i odpowiedzialności. Będąc w pociągu, dostałem telefon z informacją, że będę częścią pierwszej drużyny. Później Zinedine Zidane powiedział mi, żebym zachował spokój, chłodną głowę i cieszył się chwilą. Staram się to robić. Czerpię pełnymi garściami z możliwości wspólnych treningów u boku takich obrońców, jak Sergio Ramos, Pepe czy Varane - stwierdził w 2017 roku dla Real Madrid TV.
Po dwóch latach Vallejo doczekał się oficjalnego debiutu dla “Królewskich”. Był to słodko-gorzki występ. Real wygrał z Fuenlabradą 2:0, ale defensor zakończył mecz z czerwoną kartką.
- Takie rzeczy się zdarzają. Jesus rozegrał fantastyczne zawody, wspieram go i jestem zadowolony z jego postępów - ocenił "Zizou" po czerwonej kartce młodego podopiecznego.
Zidane publicznie więc wziął piłkarza w obronę, jednak czuć było, że nie darzy go zbyt dużym zaufaniem. Wychowanek Zaragozy był jedynym piłkarzem “Los Blancos”, którego nie uwzględniono w gronie powołanych na Klubowe Mistrzostwa Świata. W lidze zagrał dopiero, kiedy Barcelona była już praktycznie pewna mistrzostwa.

Sukcesywny zjazd

Po dwóch latach grzania ławki włodarze Realu postanowili odesłać Jesusa na kolejne wypożyczenie. W sezonie 2019/20 miał bronić barw Wolverhampton. Na Molineux udało mu się jednak rozegrać tylko siedem spotkań. Nuno Espirito Santo stworzył wówczas bardzo zgraną formację obronną, której przewodzili Conor Coady czy Romain Saiss. Vallejo nie umiał zaś wykorzystać pojedynczych szans, wyglądało to tak, jakby gra w Anglii toczyła się dla niego w zbyt szybkim tempie.
- Jesus to młody i uzdolniony zawodnik. Sprowadziliśmy go, mając spore oczekiwania, ale po prostu nie wyszło. Miał momenty, w których grał dobrze, były też takie, kiedy prezentował się źle. Czas, żeby znalazł inny klub, w którym będzie mógł się rozwijać - podsumował wówczas Espirito Santo dla dziennika Marca.
Rozgrywki 2020/21 stanowią tak naprawdę ostatni udany epizod w tej karierze. Wtedy wypożyczono go do Granady, która niespodziewanie brała udział w pucharach. Obrońca mógł sprawdzić się w Lidze Europy na tle takich marek, jak Napoli czy Manchester United. Na przestrzeni całego sezonu zebrał 37 występów, był pewnym punktem zespołu, cieszył się sporym zaufaniem. Wydawało się, że powinien kontynuować grę na Estadio Nuevo Los Carmenes, jednak jego celem nieustannie było odniesienie sukcesu w Realu. Bezskutecznie.
- Chcę zostać w Madrycie. Wiem, że mogę zapracować na szansę na grę. Najważniejsze jest to, aby być dobrze przygotowanym i stanowić konkurencję. Niezależnie od tego, czy gram więcej czy mniej, wiem, że trener mi ufa - podkreślał na antenie Cope.

Ikoniczne zdjęcie, babole i niedoszły rozwód

W latach 2021-2023 stoper ponownie wrócił do stolicy Hiszpanii. W tym okresie rozegrał raptem 430 minut. Pięć z nich zapadło w pamięć większości kibiców Realu. Mowa o pamiętnym półfinale Ligi Mistrzów, kiedy “Los Blancos” w samej końcówce doprowadzili do dogrywki z Manchesterem City. Intensywności dwumeczu nie wytrzymał Militao, który w 115. minucie opuścił murawę z kontuzją. Dosłownie jedyną opcją defensywną było wpuszczenie Vallejo. Niespodziewanie nie pękł on na robocie, wyróżnił się paroma udanymi interwencjami. Madrytczycy w heroicznych okolicznościach wydarli awans, a świat obiegło ujęcie rozbitych piłkarzy Guardioli, wokół których dumnie kroczył niedoszły futsalista z Saragossy.
- Mój występ z City nie był niezwykły, grałem prosto i solidnie. Wiem, że jedno ujęcie stało się popularne, ale ja nie skupiam się na tym. Chcę być nadal gotowy do tego, aby pomóc drużynie - skromnie przyznał po wygraniu tamtej edycji Ligi Mistrzów.
Karierę Vallejo można podzielić na dwuletnie okresy grzania ławki w Realu przedzielone kolejnymi wypożyczeniami. Problem polega na tym, że z roku na rok dyspozycja sportowa tego zawodnika jest coraz gorsza. W poprzednich rozgrywkach okazał się zbyt słaby na regularną grę w Granadzie. Na przestrzeni całego sezonu spędził na murawie tylko 106 minut. W tym czasie popełnił dwa błędy prowadzące do utraty goli. Z Atletico dosłownie asystował przy trafieniu Moraty, co możecie zobaczyć poniżej od [0:32]:
W międzyczasie rozpoczął potyczkę z hiszpańskimi mediami. W pewnym momencie sugerowano, że nie gra w Granadzie, ponieważ doskwiera mu przewlekły uraz mięśnia dwugłowego uda. Piłkarz publicznie obalił te pogłoski, co akurat niekoniecznie działało na jego korzyść. Skoro nie był kontuzjowany, a nie grał, to najwidoczniej po prostu odstawał umiejętnościami. Później żądni sensacji dziennikarze ogłosili, że Hiszpan rozstał się ze swoją żoną. Ta informacja również została zdementowana. O formie sportowej nie pisano, bo właściwie nie było o czym. I tak to się powoli kręciło.

Wejście smoka, numer Zidane’a i rychłe odejście

- Dziękuję Jesusowi za możliwość noszenia "piątki". Zapytałem go, czy nie ma nic przeciwko, abym przejął ten numer i od razu się zgodził. Jestem mu bardzo wdzięczny - powiedział Jude Bellingham na powitalnej konferencji w Madrycie.
Ostatnim udanym zagraniem Vallejo w Realu można nazwać zrzeczenie się numeru 5. Przejął go Anglik, który tym samym rozpoczął proces pójścia w ślady Zinedine’a Zidane’a. Z kolei Hiszpan cieszy się ostatnimi chwilami w klubie swojego życia. W sierpniu ubiegłego roku Jorge Felix Diaz informował, że włodarze zaproponowali mu przedwczesne rozwiązanie umowy. Wprost usłyszał, że nie znajduje się w planach klubu. Jesusowi to jednak nie przeszkodziło i postanowił pozostać w Madrycie na ostatni rok kontraktu.
Trudno się spodziewać, by pożegnano go z wielkimi fanfarami. W tym sezonie rozegrał bowiem dosłownie jeden mecz, w którym mógł poważnie nabruździć. We wrześniu wszedł na boisko przy prowadzeniu 3:0 z Deportivo Alaves. Rywale w ciągu dwóch minut strzelili dwa gole, w końcówce uwierzyli, że mogą wyrwać jeden punkt. “Los Blancos” z trudem dowieźli zwycięstwo, a Ancelotti zrozumiał, że wystawianie 28-latka to po prostu proszenie się o kłopoty.
- Sytuacja Vallejo? Trenuje, dobrze się czuje, ale jego kontrakt wygasa, więc wolimy dać więcej szans młodszym piłkarzom - wytłumaczył w lutym Ancelotti, cytowany przez La Razon.
Media zgodnie podają, że 30 czerwca dziesięcioletnia kariera Vallejo w Realu Madryt dobiegnie końca. Czy można to uznać za stracony czas? W pewnym sensie tak, biorąc pod uwagę potencjał, jaki drzemał w tym zawodniku. Za czasów gry w Saragossie przedstawiano go jako nową perłę hiszpańskiej piłki. W roli kapitana prowadził “La Roję” do mistrzostw Europy U-19 i U-21, a także do olimpijskiego srebra. Po tamtych sukcesach pozostały już tylko wspomnienia. Od dłuższego czasu jest praktycznie piłkarzem-duchem. Pojawia się na murawie raz na kilka miesięcy i raczej przeszkadza niż pomaga. Poza wspomnianym już występem z City, który oczywiście urósł do wielkiej rangi, balansując na granicy podziwu i szydery.
Należy pogratulować Vallejo umiejętności przetrwania w największym klubie świata. Z Realem oficjalnie zdobył 13 trofeów, średnio jedno co 171 rozegranych minut. Z jednej strony lata spędzone na ławce z pewnością wpłynęły destrukcyjnie na rozwój tego gracza. Z drugiej jednak, może on spojrzeć na prywatną gablotę, która pęka w szwach od medali. Nosił numer po “Zizou”. W pojedynczych meczach tworzył duet stoperów z Sergio Ramosem. Wygrał Ligę Mistrzów więcej razy niż Manchester City i PSG razem wzięte. Maksimum efektów i minimum wysiłku. Może tak wygląda prawdziwy przepis na sukces.

Przeczytaj również