Piłkarz-duch, który nabrał cztery kluby. Niesamowita historia Bernio Verhagena
Ukraść tożsamość, zgłosić się do profesjonalnego klubu i podpisać z nim kontrakt? - Niemożliwe. Bez szans. Nie dziś. Może w czasach, gdy jeszcze totalnie nie wchłonął nas internet - powiecie. A związać się z czterema zespołami? Na trzech kontynentach? I to w ciągu dziewięciu miesięcy? Historia z kategorii nieprawdopodobnych, gdyby nie wydarzyła się naprawdę w 2019 roku. Jej główny bohater być może nadal wkręcałby naiwnych prezesów, ale łańcuszek przerwała jedna zła decyzja. Wizyta w redakcji i spotkanie z dziennikarzem, który ruszył domino. Przez to dziś Bernio Verhagen, piłkarz-duch, o swojej „karierze” opowiada w więzieniu.
To scenariusz niemal jak z filmu „Złap mnie, jeśli potrafisz”, w którym Leonardo di Caprio wciela się w rolę Franka Abagnale'a. Frank żyje w wymyślonym przez siebie świecie. Dzięki wielkiemu sprytowi, inteligencji i talentowi fałszerskiemu perfekcyjnie udaje przedstawicieli różnych profesji - pilota, lekarza czy bankiera. Człowiek-kameleon. Gra bardzo wiarygodnie, przez co nabiera mnóstwo ludzi napotkanych na swojej drodze. Świetnie się przy tym bawi do momentu, gdy zaczyna interesować się nim FBI. Być może Verhagen inspirował się tą opowieścią. Tyle, że zamiast marzenia o chwyceniu za stery odrzutowca, postanowił zostać piłkarzem.
Jego historia ma nawet ładny początek i mogłaby być podobna do losów Georginio Wijnalduma. Bernio, również syn emigrantów z Surinamu, wychowywał się w Tilburgu, mieście położonym blisko granicy z Belgią. Mieszkał w jej biednej, północnej dzielnicy, Verdiplein. Kopanie piłki przed blokiem było jedną z niewielu normalnych rozrywek. Futbol wypełniał większość wolnego czasu i w końcu zaprowadził go na treningi do akademii Willem II. Tu urywają się jednak podobieństwa z karierą zdobywcy Pucharu Europy i świeżo upieczonego mistrza Anglii.
Odnaleziony w dżungli Transfermarktu
Sam van Raalte, dziennikarz holenderskiego magazynu VICE, na co dzień pisze o kulturze i sztukach walki. Prowadzi podcast. Ma również nietypowe hobby - wynajdywanie dziwacznych transferów holenderskich piłkarzy, którzy z jakiegoś powodu wylądowali w egzotycznych ligach.
Jest czerwiec 2019 roku. - Dzień, który nie różnił się niczym o wielu poprzednich. W wolnej chwili przeczesywałem Transfermarkt, jedną z największych baz piłkarskich na świecie, w poszukiwaniu Holendrów, którzy grają na peryferiach poważnego futbolu. Im gorsze rozgrywki, tym lepiej. Interesuje mnie, w jaki sposób się tam znaleźli. Co skłoniło ich do transferu na totalne peryferia - tłumaczy van Raalte w The Athletic.
Po chwili researchu jedno nazwisko i kierunek przyciągnęło jego uwagę. FC Dinamo-Auto, malutki klub w Mołdawii, i 25-letni skrzydłowy. Bernio Verhagen. Sukces! Wszystko zdawało się pasować do klucza obranego przez dziennikarza. Drużyna miała siedzibę w Tyraspolu, stolicy samozwańczej republiki Naddniestrza. Pytania same układały się w głowie...
- Jakim cudem amator wylądował w Mołdawii skoro według Transfermarkt nie rozegrał ani jednego meczu w poważnym klubie w Holandii? Zaciekawił mnie ten przypadek. Wysłałem mu wiadomość przez media społecznościowe. Odpowiedział. Kilka dni później pojawił się w naszej redakcji w Amsterdamie - tłumaczy van Raalte.
Styl typowego piłkarza. Bluza Balenciagi, dżinsy i białe trampki Gucci. Uśmiechnięty od ucha do ucha chętnie rzucał anegdotami. W blisko godzinnym podcaście mówił o biedzie ludzi żyjących w Tyraspolu. O tym, że jego koledzy nigdy nie widzieli czarnoskórego pod prysznicem i byli zdumieni wielkością jego penisa. Wreszcie o tym, dlaczego w FC Dinamo-Auto nie powiodło mu się. Źle wypadł na pierwszych treningach, został odstawiony, a na dodatek pokłócił się z agentem. Klasyka.
- Byłem zadowolony z rozmowy. Chłopak miał mnóstwo ciekawych historii. Kilka dni później wypuściłem podcast i myślałem, że na tym zakończy się moja relacja z Bernio Verhagenem - opowiada dziennikarz.
Ale na jego skrzynce e-mailowej wkrótce pojawiły się dwie wiadomości. Jedna od byłego kolegi z amatorskiej drużyny, który dziwił się, że Verhagen, tak słaby zawodnik, znalazł gdziekolwiek zatrudnienie. Druga poważniejsza: „Verhagen to oszust”.
Trzy miesiące. Trzy kluby. Trzy kontynenty.
Van Raaltowi zapaliła się lampka ostrzegawcza. Ponownie skontaktował się ze swoim niedawnym rozmówcą, aby powiedzieć mu o wiadomościach. Ten nie był już wesołym chłopakiem z audycji. Zareagował agresywnie. Domagał się nazwisk. Gdy dziennikarz odmówił, rozłączył się. Od tej chwili sprawy potoczyły się bardzo szybko w kierunku, którego van Raalte nigdy by się nie spodziewał.
- Na jednym z ostatnich zdjęć na swoim instagramowym profilu Verhagen pozuje z koszulką Cape Town City FC. Ściska dłoń prezesa Johna Comitisa - znanego biznesmena i właściciela klubu. Jest 26 lipca 2019 roku. „Czas na kolejny rozdział” - podpisał fotografię.
- Mniej niż miesiąc później, 22 sierpnia, chilijskie Audax Italiano, ogłasza nowy transfer. - Dzięki swoim międzynarodowym kontaktom pozyskaliśmy szybkiego skrzydłowego, który zostanie z nami do grudnia - mówił prasie prezydent klubu, Lorenzo Antillo.
- Pędzimy do 5 listopada. Dyrektor sportowy Viborg FF, Jesper Fredberg, chwali się w mediach: „Nasz nowy zawodnik prezentuje wyjątkowe umiejętności. Został polecony przez ludzi, z którymi współpracujemy. Naszym zadaniem będzie teraz wykorzystać jego potencjał”.
W każdej z wymienionych drużyn zameldował się nie kto inny jak Bernio Verhagen. Trzy miesiące, trzy kluby, trzy kontynenty. „Spookvoetballer”. Po holendersku "piłkarz-duch" - krążący od miejsca do miejsca. Ekspresowa podróż rodząca proste pytanie: Jak to w ogóle możliwe?
Dziś kluby, przez które przewinął się duch, oprócz transferowej wpadki dzieli wspólne uczucie. Wstyd. Ludzie z Viborg FF twierdzą, że padli ofiarami wielkiego oszustwa z wykorzystaniem fałszywej tożsamości, co po 19 dniach od podpisania umowy i chwalenia zawodnika w prasie zmusiło Fredberga do odprowadzenia go na policyjny komisariat.
Agent z obietnicą transferu do Chin
Van Raalte miał Verhagena na swoim radarze od momentu telefonicznej sprzeczki. Przez Transfermarkt śledził, jak w błyskawicznym tempie pęczniało jego CV. Wszędzie ta sama historia. Nowy klub. Zero rozegranych meczów i szybka przeprowadzka. Dziennikarz przecierał oczy ze zdumienia. Gdy piłkarz wylądował w Danii, zdecydował się ponowić kontakt. Znów było nieprzyjemnie: - Chciał, żebym zostawił go w spokoju.
Stało się odwrotnie. Van Raalte zaczął drążyć temat cofając się do początków „kariery” Verhagena. Akademia Willem II, epizod w Den Dungen, testy w Naestved. Każdy z rozmówców potwierdzał jeden fakt. Facet nie potrafił grać w piłkę. Był szybki, ale to wszystko. Van Raalte publikował kolejne informacje na temat swojego bohatera, a do śledztwa przyłączyli się duńscy koledzy. W układance wreszcie zaczęły pojawiać się brakujące puzzle. Szczególnie jeden kluczowy element. Nazwisko: „Mo Sinouh”.
Sinouh jest menedżerem w Stellar Group - znanej agencji, której klientami są m.in. Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak. Gdy Vasili Berbis, agent piłkarski z RPA, otrzymał przez WhatsApp wiadomość od tak poważnego gracza na rynku, potraktował ją poważnie. Sinouh z jego wiadomości zaoferował ciekawy deal. Chciał umieścić w Afryce swojego zawodnika, Bernio Verhagena, który co prawda ma już przygotowany lukratywny kontrakt w Chinach, ale potrzebuje klubu na pół roku, aby przeczekać do okienka transferowego.
Barbis nie kalkulował - to świetna okazja na zbudowanie kontaktów i niezły zarobek. Przedstawił propozycję właścicielowi Cape Town. Wystarczyła krótka kompilacja zagrań i kontrakt leżał na stole. Był tylko jeden problem. Mo Sinouh z WhatsAppa nie był Mo Sinouhem ze Stellar Group. Zanim Berbis się zorientował, po przypadkowej interwencji prawdziwego agenta, było już za późno. Klub ogłosił transfer. Fotka, ta z instagramowego konta Verhagena, poszła w świat.
Verhagen twierdzi, ze też padł ofiarą oszustwa. Myślał, że sam rozmawia z prawdziwym Mo Sinouhem. Nikt mu nie wierzy, a Berbis jest przekonany, że to Bernio, zmieniając numery telefonów, wysyłał wiadomości do agentów. To on, od początku do końca, był „Mo Sinouhem”. Twórcą i tworzywem w wymyślonej przez siebie gierce. Podobnego zdania jest Van Raalte.
Mechanizm działania powtórzył się w Audax Italiano. Według duńskiej gazety „BT”, która przyłączyła się do śledztwa, tym razem pośrednikiem był Gaston Gonzalez Pezola. Agent dodatkowo zachęcony do współpracy listem rzekomo wysłanym przez Ajax Amsterdam, w którym klub wyrażał chęć przetestowania reprezentowanych przez niego zawodników. Całą operację miał ułatwić „Mo Sinouh”. Oczywiście za drobną przysługę. Umieszenie swojego klienta w Chile. Na kilka miesięcy. Przecież za chwilę miał wyjechać za dużymi pieniędzmi do Chin.
„BT” opisała na swoich łamach te dwie historie, gdy Viborg FF zaprezentował już Verhagena. Dzień później klub wydał oświadczenie, w którym tłumaczył, jak metoda "na znanego agenta” podziałała również na nich. Zgadzało się wszystko: „Mo Sinouh”, duży transfer do Chin, krótki kontrakt bez wielkiego ryzyka i możliwość współpracy z czołową agencją na rynku.
Jakim cudem im też nie zapaliła się czerwona lampka? To pytanie zadawali kibice Viborg, którzy mieli z szefów klubu niezłe używanie. Wyprodukowali nawet figurkę-podobiznę piłkarza.
Duńczycy starali się wyjaśniać, że mieli swoje podejrzenia, gdy zobaczyli Verhagena podczas treningu, ale uspokoił ich list z chińskiego klubu potwierdzający transfer, który miał odbyć się za kilka miesięcy. Firmowy papier, klubowa pieczątka Hebei Elite FC i podpis prezesa uśpiły czujność.
Wszyscy oszukani starają się dystansować od sprawy. Tylko Viborg FF otwarcie przyznaje, że wydał 22 tysiące koron, ok. 13 tysięcy złotych, na podróż, hotel i kieszonkowe dla zawodnika. Reszta utrzymuje, że Verhagen nie zarobił ani grosza, a najważniejsze co stracili to duma. - Czułem się, jakbym występował w „Truman Show”. Filmie, w którym nie chcę być - mówił na łamach „BT” prawdziwy Mo Sinouh.
Agent był jednym z najbardziej pokrzywdzonych. Miał pecha, że oszust wybrał akurat jego i narobił sporych szkód wizerunkowych.
Odsiadka kończy wojaże
Sprawa została skierowana do sądu. W międzyczasie Duńscy śledczy zaczęli odkrywać poważniejsze występki Verhagena. Oszustwa, zastraszanie, kradzieże, a nawet podejrzenie o gwałt. W toku postępowania zaczęła się rysować prawdziwa sylwetka Holendra, jako niezrównoważonego, sprawnego manipulatora. - Oskarżony kłamie. I jest w tym bardzo dobry - głosiła podczas rozprawy prokurator Katrine Melgaard.
Proces ruszył w grudniu ubiegłego roku. Choć ta historia już jest wystarczająco nieprawdopodobna, miała jeszcze jeden dramatyczny zwrot. Po jednej z rozpraw, na której przedłużono Verhagenowi areszt, ten zdołał uciec. Próbował zwieść policję pisząc na instagramie, że wybiera się do Szwecji. Dwanaście godzin później znaleziono go ukrywającego się w piwnicy w Holtesbro, miasteczku na zachód od Viborg.
Verhagen był sprytny, ale popełniał błędy. W podrobionym liście wysłanym z Ajaksu Amsterdam do Audax Italiano podpisał się dyrektor sportowy - „Mark Overmars”, choć jego imię pisze się przez „c”. Z kolei dokumenty otrzymane z Chin były wysłane z e-maila ze szwajcarskiej domeny „.ch”. Mimo tych niestaranności piłkarz-duch nabierał kolejne kluby, co nie najlepiej świadczy o ich profesjonalizmie. W Viborg wspominają o jeszcze jednej cennej sprawności Verhagena. Był bardzo zabawny i sympatyczny. Szybko zjednywał sobie ludzi i skutecznie czarował otoczenie.
- Ma wielkie ego. Szukał atencji, dlatego zgodził się na wywiad. No cóż, został zauważony, ale chyba nie o to chodziło. Wywiad był błędem, choć myślę, że prędzej czy później i tak wpadłby na swoich machlojkach. Śledzę sprawę od ponad roku i zdaje się, że ta historia powoli dobiega końca - mówi Van Raalte.
Kilka tygodni temu Verhagen został skazany na piętnaście miesięcy więzienia. Z dziesięciu zarzutów udowodniono mu dziewięć - oprócz gwałtu. To wszystko sprawy poza jego piłkarską „działalnością”. W sierpniu rozpocznie się proces o oszustwo i fałszerstwo, o które oskarża go Viborg FF. Szybko odkryto, że podobny numer próbował wykręcić innemu duńskiemu klubowi – Lyngby Boldklub.
Choć Verhagen czuje się niewinny, można z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że już nikogo nie oszuka. Jego wojaże dobiegły końca. Holender działał spektakularnie, ale nie był pierwszym piłkarzem-duchem i pewnie nie ostatnim. Ciekawe, ilu podobnych będzie krążyć po świecie w najbliższym oknie transferowym.