Piłkarskie potęgi biorą "krwawe pieniądze". Szokująca promocja i współpraca. "To szarga ich imię"
Arsenal, Bayern czy PSG promują Rwandę. Kraj współodpowiedzialny za trzy tysiące ofiar i grabież surowców w Demokratycznej Republice Konga. Czerwone lampki mogły zapalić się już dawno - bo kontrowersji wokół tego małego afrykańskiego państwa od dłuższego czasu było sporo. Świat polityki na razie nie reaguje jednak zdecydowanie, a to rzutuje również na środowiska sportowe. Apele o to, by wielkie piłkarskie firmy przestały przyjmować “krwawe pieniądze”, przynajmniej na razie, pozostają bez odzewu. I zapewne szybko się to nie zmieni.
Nazwy trzech wielkich europejskie klubów: Arsenalu, Bayernu Monachium i Paris Saint-Germain, są ostatnio wymieniane przy okazji informacji o konflikcie zbrojnym w Afryce. Wszystko przez promowaną przez nie akcję Visit Rwanda. Rebelianci wspierani przez rząd jej prezydenta, Paula Kagame, przejęli kontrolę nad ziemiami sąsiedniej Demokratycznej Republiki Kongo. Śmierć tysięcy ludzi, grabież surowców naturalnych i pojawiające się już wcześniej zarzuty stawiane Kagame nie doczekały się jednak stanowczej reakcji ze strony partnerów jego kraju. Obok apelów do bogatych państw, współpracujących z Rwandą, wybrzmiewają też nawoływania, by zaprzestać legitymizowania jej poprzez sport. Kolejny raz przekonujemy się, że nie da się go oddzielić od polityki. I choć noszenie emblematów kojarzonych z krajem wspierającym międzynarodową agresję budzi oburzenie wśród części kibiców, to, jak się dowiadujemy, właśnie z uwagi na politykę przynajmniej na razie trudno spodziewać się jakichkolwiek zmian pod tym względem.
Mały kraj, wielcy partnerzy
Rwanda to jeden z najmniejszych krajów Afryki. Pod koniec XX wieku jej mieszkańcy doświadczyli potężnego konfliktu międzyplemiennego i ludobójstwa na ogromną skalę dokonanego przez członków ludu Hutu na ludziach pochodzenia Tutsi, które odcisnęły na nim wielkie piętno. Ich efekty sprawiły, że stała się jednym z najbiedniejszych krajów świata, ale ostatnie lata mijają pod znakiem rozwoju. Niemniej, niemal połowa Rwandyjczyków wciąż żyje w ubóstwie, a położenie geograficzne i słaby rozwój rolnictwa sprawiają, że produkcja żywności nie wystarcza, aby zaspokoić potrzeby mieszkańców, co zmusza do jej importu. Afrykański kraj do dziś na wielu polach wspomagany jest przez międzynarodowych partnerów.
To państwo idzie jednak do przodu. W ostatnich latach zacieśniało współpracę z Unią Europejską czy Wielką Brytanią. Czerpie duże korzyści ze sprzedaży zasobów kopalnych: cyny, tantalu, wolframu oraz złota. Drugi z tych pierwiastków odgrywa bardzo ważną rolę w przemyśle elektronicznym, bo stanowi kluczowy element właściwie każdego urządzenia elektronicznego. Rwanda odpowiada za niespełna 10% jego światowej produkcji. I to właśnie stąd niewielki kraj czerpie większość swoich przychodów.
Zarobione środki są inwestowane nie tylko na rodzimym podwórku, ale i poza nim, m.in. w akcje promocyjne i podnoszenie prestiżu państwa. Jedna z dróg do osiągnięcia tego celu to organizacja wydarzeń sportowych. W tym roku mają się tam odbyć pierwsze na afrykańskiej ziemi mistrzostwa świata w kolarstwie szosowym. Prezydent Paul Kagame ogłosił też, że chce zorganizować w swoim kraju wyścig Formuły 1. Plany są ambitne, ale w tym wszystkim chodzi właśnie o zbudowanie nowego wizerunku Rwandy: kraju rozwiniętego, przyjaznego i gotowego, żeby godnie przyjąć gości oraz inwestorów.
Jednym z flagowych projektów o podobnym założeniu jest istniejąca od 2018 roku Visit Rwanda - akcja promocyjna, w ramach której nawiązano współpracę z wielkimi klubami piłkarskimi: Arsenalem, Bayernem i PSG. Obecność na największych futbolowych scenach, emblematy na koszulkach czy banerach reklamowych, materiały w mediach społecznościowych lub organizacja różnorakich eventów mają umożliwić trafienie do jak największej liczby potencjalnych inwestorów i turystów.
- Oficjalnie chodzi o to, żeby zwiększyć ruch turystyczny i rozpoznawalność państwa. Umowy z Bayernem, Arsenalem czy PSG to nie była tylko kwestia logo na koszulkach. Piłkarzy ściągano na kilkudniowe tournee, a ci wrzucali relacje na swoje konta w portalach społecznościowych, nadając “ludzką” twarz całej akcji. Przyciągnięcie turystów to z kolei wiadomo - zasilenie budżetu państwa generowanymi przez nich wpływami - tłumaczy nam Michał Banasiak z Polskiego Instytutu Dyplomacji Sportowej.

“Coś więcej niż sportswashing”
Kontrowersje pojawiały się już, gdy kluby te podpisywały swoje umowy z Visit Rwanda. Kiedy w 2018 roku współpracę ogłosił Arsenal, z którym otwarcie sympatyzuje Kagame, odezwały się wątpliwości, czy pośrednie wspieranie akurat tego państwa można akceptować. W stosunku do jego władz od dłuższego czasu stawiano bowiem zarzuty o łamanie praw człowieka i zasad demokracji. Zastanawiano się również, czy Rwanda powinna wydawać państwowe pieniądze na takie akcje, gdy bardziej zamożne kraje wspierają ją finansowo w sprawach absolutnie fundamentalnych dla jej rozwoju.
- Żeby wiedzieć, czy to się spłaca, potrzebny jest transparentny dostęp do rzetelnych danych finansowych dotyczących sektora turystycznego, ale to niemożliwe do policzenia, gdyż nie mamy możliwości, aby wyodrębnić to, w jakim stopniu wzrost ruchu turystycznego w jakimkolwiek kraju ma bezpośredni związek z akcjami promocyjnymi w świecie sportu. Tak naprawdę każdy mógłby to obliczyć po swojemu i przedstawić własne statystyki - tłumaczy Banasiak.
Kolejne wątpliwości pojawiły się w 2022 roku, gdy Wielka Brytania podpisała porozumienie, zakładające, że nielegalni imigranci złapani na terenie Zjednoczonego Królestwa, mieli być wysyłani właśnie do Rwandy.
Po półtora roku Sąd Najwyższy stwierdził, że taka umowa jest bezprawna, co ponownie postawiło cały afrykański kraj w złym świetle.
- Sąd uznał, że istnieją uzasadnione obawy, żeby sądzić, że osoby deportowane do Rwandy spotykają się z łamaniem ich praw człowieka w afrykańskim kraju. Wtedy, z tego co pamiętam, pojawiły się pierwsze większe kontrowersje związane z tym sponsoringiem i pierwsze nawoływania do tego, żeby Arsenal rozważył jego zerwanie. Klub wówczas zabrał głos i wypowiedział się w temacie - wspomina Jakub Olborski z portalu Angielskie Espresso, prywatnie fan “Kanonierów”.
Arsenal ogłosił, że nie zamierza zrywać umowy sponsorskiej, bo promuje państwo, a nie jego władze. Podobne stanowisko zajmował też zawsze Bayern.
- Tak, przyjmujemy pieniądze od Rwandy, ale dajemy też coś od siebie. Mówimy o tym otwarcie, wysyłamy tam trenerów, budujemy razem akademie piłkarskie itd. Chcemy być częścią rozwoju Rwandy i przewodzić Afryce jako kontynentowi szans - tłumaczył jego dyrektor generalny, Jan-Christian Dressen, cytowany przez DW.
W skrócie: niewielkie państwo płaci sportowym gigantom, by podnieść swój prestiż. W teorii brzmi sensownie, choć można zastanowić się, czy środków przeznaczonych na wspomniane kontrakty nie można spożytkować na bieżące, bardziej palące potrzeby. Powszechnie dostrzegany jest fakt, że współpraca z powszechnie znanymi markami ze świata sportu pomaga w budowaniu wiarygodnego wizerunku. Takie praktyki nazywa się często “sportswashingiem”, choć Michał Banasiak uważa, że używanie tego określenia akurat w tym przypadku stanowi znaczne uproszczenie.
- Ostatnio bardzo często opisujemy nim niemal każdą umowę dotyczącą firmy, projektu z takich krajów, jak Rwanda, Katar czy Arabia Saudyjska lub też samych tych państw z istotnymi podmiotami sportowymi - zwraca uwagę. - Według mnie mowa o czymś znacznie szerszym. Tu chodzi o budowanie pozycji na scenie politycznej i uwiarygadnianie w roli partnera gospodarczego. Pewnie Kagame byłby dla europejskich przywódców równie wiarygodny bez tych projektów, bo przecież ma pokaźne zasoby surowców, które może przehandlować. Ma też pokaźny lewar w postaci polityki w mocno “zapalnym” regionie Afryki, gdzie w pewnym stopniu kontroluje sytuację.
- Sport jednak dobrze sprzedaje się ludziom, a również i europejscy politycy mogą to wykorzystać w stosunku do swoich obywateli - stwierdzić: “przecież widzicie, że to państwo wspierające sport, widzicie jego nazwę przy największych wydarzeniach” i łatwiej wytłumaczyć ich posunięcia. No i mamy też kontekst osobistej zachcianki prezydenta Kagame - zadeklarowanego kibica Arsenalu, mogącego wspierać drużynę, z którą sympatyzuje. “Sportswashing” to w mojej opinii zbyt proste określenie, trzeba na to spojrzeć w sposób bardziej złożony.
To jednak tylko część wątpliwości. W tle są również agresja zbrojna, łamanie praw człowieka, brudne międzynarodowe interesy i cierpienie tysięcy ludzi. Oraz zarzut, że wspomniane kluby przyjmują “krwawe pieniądze”.
Wojna “cudzymi rękami”
Rwanda jest nie tylko krajem próbującym wejść na wyższy poziom, ale też państwem, wokół którego pojawia się wiele wątpliwości etycznych. Po pierwsze - od wielu lat organizacje zajmujące się prawami człowieka zwracają uwagę na problemy z ich przestrzeganiem tamże. Cenzura mediów, podejrzenie o aresztowania i morderstwa o charakterze politycznym - to wydarzenia charakteryzujące trwające już niemal 25 lat rządy Kagame, wygrywającego wybory z poparciem bliskim 100% w co najmniej kontrowersyjnych okolicznościach.
- Mówiąc eufemistycznie, rządzi dość twardą ręką. Eksperci zwracają uwagę, że scena polityczna w Rwandzie odbiega daleko od standardów demokratycznych, o które staramy się dbać w naszej części świata. Wielu jego przeciwników politycznych musiało uciekać z kraju - tłumaczy nam Banasiak.
Zarzuty sięgają jednak również spraw międzynarodowych. Wspomniane wcześniej zacieśnienie współpracy z Unią Europejską dotyczy m.in. sprzedaży na Stary Kontynent surowców mineralnych. Poza wspomnianymi wcześniej cyną, tantalem czy wolframem, również kobaltu - ważnego składnika baterii dla urządzeń elektronicznych czy samochodów elektrycznych. Mówiąc krótko: surowca kluczowego dla wielu gałęzi przemysłu czy nawet całej ludzkości. No i tu pojawia się problem. W oficjalnym oświadczeniu Parlamentu Europejskiego z 27 listopada 2024 roku, powołującego się na raport Departamentu Stanów Zjednoczonych, możemy się dowiedzieć, że Rwanda eksportuje więcej surowców, niż ich wydobywa. I jest to efekt wspierania organizacji zbrojnej, atakującej sąsiadującą z nią Demokratyczną Republikę Kongo.
- Eksport minerałów z Rwandy przekroczył wartość miliarda dolarów rocznie. To około dwukrotny wzrost w ciągu dwóch lat. Nie wiemy dokładnie ile, ale spora jego część pochodzi z DRK - wyjaśniał w rozmowie z Reutersem Jason Stearns, były śledczy ONZ.
Rwanda finansuje i dozbraja Ruch 23 marca (M23), który działa na terenie DR Kongo od ponad dekady - oficjalnie w celu ochrony tamtejszych Tutsi przed Hutu, przez co cieszy się poparciem części tamtejszego społeczeństwa. Choć w międzyczasie podpisano już kilka traktatów pokojowych, to rebelianci regularnie dają o sobie znać na nowo. Kagame i jego rząd zaprzeczają ich wspieraniu, lecz raporty ONZ stoją w sprzeczności z ich twierdzeniami. W pewnym sensie prowadzą oni wojnę “cudzymi rękami”.
Działalność M23 skupia się głównie we wschodniej części państwa, graniczącej z Rwandą i, co jeszcze bardziej istotne, bogatej w złoża kobaltu, ale też i wspomnianych wcześniej innych cennych surowców kopalnych. W 2022 roku rebelianci rozpoczęli powstanie w prowincji Północnego Kivu, zajmując istotne miasta górnicze i przejmując kontrolę nad częścią złóż. Ich zasoby mają być przemycane do Rwandy i Ugandy, a potem sprzedawane przez te państwa. Tym samym mowa o bogaceniu się na wojnie i ludzkim cierpieniu.
- W 2023 roku Zjednoczone Emiraty Arabskie poinformowały, że import złota z Rwandy osiągnął wartość 885 milionów dolarów. To o 75% więcej niż średnia z poprzednich pięciu lat. Zgodnie z analizami danych handlowych ONZ dokonanymi Reutersa, Rwanda nie jest znaczącym producentem złota - zwraca uwagę Reuters.
W styczniu M23 zaczęło przesuwać się w głąb państwa. Zajęło największe miasta regionu, Gomę i Bukavę. Rwanda, zgodnie z doniesieniami ekspertów ONZ, miała wesprzeć rebeliantów nawet czterema tysiącami żołnierzy, wysłanych na zajęte przez nich tereny. M23, dzięki kontroli nad nimi, tylko zwiększa swoje wpływy i dostęp do drogocennych złóż, których surowce potem sprzedaje Rwanda. Kluczowi gracze na światowej scenie politycznej jak na razie nawołują jedynie do zawieszenia broni, nie nakładając sankcji na “ukrytego” agresora. A ten wciąż czerpie korzyści z dostarczania im surowców.
- Cel, według M23, to obalenie rządu w Kinszasie, ale potwierdzony cel stanowi również grabież surowców naturalnych we wschodnim DRK i dostarczanie ich do Rwandy, sprzedającej je później na rynkach międzynarodowych jako rwandyjskie minerały - tłumaczyła w emitowanym na antenie Sky News programie The World with Yalda Hakim minister spraw zagranicznych DR Kongo, Therese Kayikwamba Wagner.
“Reklamują kraj, który finansuje wojnę”
Wszelkie programy rządowe, jak np. Visit Rwanda, są pośrednio finansowane przez “krwawe pieniądze”, czerpane dzięki działaniom zbrojnym M23 na terenie DR Kongo. Na początku lutego informowano, że tylko w ciągu tygodnia walk w okolicach Gomy zginęło ponad 700 osób. Na wschodzie jednego z największych afrykańskich krajów rozgrywają się prawdziwe ludzkie dramaty.
- To de facto obca okupacja naszego terytorium. Sabotowana jest kluczowa infrastruktura, ostrzelano szpitale, [M23 i rwandyjskie wojsko - przyp. red.] przyczynili się pośrednio lub bezpośrednio do śmierci co najmniej 3000 cywili, setki tysięcy uciekają i desperacko poszukują schronienia - tłumaczyła Wagner. - Wprowadzają tam reżim czystego terroru, szykanują dziennikarzy i działaczy społecznych, instalują tam nową władzę.
DR Kongo żąda przede wszystkim, aby Unia Europejska zawiesiła umowę z Rwandą, która pozwala jej zarabiać na agresji na terenie sąsiada. Do takiego kroku w dokumencie opublikowanym 13 lutego nawoływał również Parlament Europejski. Stanowiska części państw się zmieniły (oficjalne stanowisko opublikowała m.in. Belgia), te coraz głośniej krytykują zaistniałą sytuację, ale ostatecznych efektów, w tym ewentualnych dodatkowych sankcji, wciąż nie ma.
Jednocześnie DRK zwraca uwagę na legitymizację Rwandy za pomocą umów sponsorskich z największymi piłkarskimi klubami. Poprzez utożsamianie z takimi markami wizerunek kraju jest ocieplany.
- Kraj handluje surowcami, otrzymuje dużą pomoc finansową z Unii Europejskiej, więc takie współprace mają uwiarygadniać to państwo jako partnera obecnego przecież na koszulkach klubów piłkarskich czy w wielkim sporcie - to ma budować wrażenie, że nie powinno być wątpliwości, że można z nim podpisywać takie umowy i mu zaufać - mówi nam Banasiak. - (...) Widzimy, że można wykorzystać sport do rozproszenia uwagi, odciągając ją od innych rzeczy. Ile osób na co dzień śledzi to, co dzieje się w relacjach Rwanda - DR Kongo, w wyborach, taśmowo wygrywanych przez Kagame, a co do których można mieć szereg zastrzeżeń czy w jego polityce surowcowej? Tymczasem przeciętny kibic piłki nożnej, zapytany o Rwandę, skojarzy ją z Bayernem, Arsenalem czy PSG.
- Skąd te kluby wiedzą, że otrzymywane przez nie pieniądze nie pochodzą ze sprzedaży minerałów wydobywanych w DRK przy znaczącym pogwałceniu praw człowieka? Po drugie - jakim cudem pozostają one w zgodzie ze swoimi morałami, ideami, które reprezentują, np. jednoczeniem ludzi. Są sponsorowane i reklamują kraj siejący chaos i finansujący wojnę. (...) W DRK zginęły tysiące ludzi, w tym dzieci. Dzieci, które z pewnością kibicują Paris Saint-Germain, Bayernowi czy Arsenalowi - zwracała uwagę Wagner w Sky News.
“Ta współpraca szarga imię klubu”
Dotychczas zarówno środowisko sportowe, jak i polityczne, nie zareagowało w stanowczy sposób na sytuację w Rwandzie. Kontrakty międzynarodowe pozostają w mocy. Kolarska federacja UCI poinformowała, że nie ma przesłanek, aby organizowane przez nią mistrzostwa świata zmieniły gospodarza. Najbardziej zdecydowane kroki podjął Bayern - choć na razie nie są one “konkretne”. Niemiecki klub potwierdził, że wysłał do DR Kongo dwóch przedstawicieli, żeby monitorowali tamtejszą sytuację. Część kibiców zespołów związanych z Visit Rwanda czuje jednak niesmak.
- Nie od wczoraj wiadomo, że piłka to nie do końca czysty sport i wiele obracających się w niej pieniędzy ma co najmniej kontrowersyjne pochodzenie. Niemniej, nie można ignorować tego, z czym obecnie kojarzy się Visit Rwanda, bezpośrednio związaną z rządem, a więc wspieraniem bojówek M23. Zarzucam Arsenalowi milczenie w tej sprawie i brak jakiejkolwiek reakcji - to powoduje niesmak - opowiada nam Olborski. - Bayern podjął choć symboliczne kroki. Dwóch przedstawicieli klubu zostało wysłanych do DRK. “Kanonierzy” tymczasem milczą i zachowują się, jakby sprawy nie było, a nawet - według Guardiana - odmówili spotkania z przedstawicielami kongijskiego rządu. Oczekiwałbym zupełnie innego zachowania od klubu, któremu kibicuję.
- Świat sportu czeka zapewne na ruchy polityczne - analizuje Banasiak. - Pani Wagner była ostatnio w Londynie, próbowała skontaktować się z władzami Arsenalu. Kongijczycy wiedzą, że dla Rwandy bardzo istotna jest płaszczyzna wizerunkowa, więc starają się naciskać na kluby lub FIA, prowadzącą rozmowy w sprawie organizacji wyścigu F1, aby pozrywały swoje umowy, negocjacje i zajęły mocne stanowiska, które na pewno poniosłyby się po Europie znacznie szerszym echem niż wyrywkowe doniesienia w mediach. Organizacje sportowe nie wychodzą jednak zazwyczaj przed szereg. Dopiero kiedy pojawiają się mocne deklaracje ze strony rządu, to idą za nimi - przekonuje nasz rozmówca.
- Choć kibice Bayernu są mocno zaangażowani politycznie - już wcześniej wyrażali niezadowolenie przy okazji kontrowersyjnej umowy z Qatar Airways [w efekcie nie prolongowano kontraktu wygasającego w 2023 roku], teraz też słychać głosy sprzeciwu - to klub zapewne będzie wstrzymywał się tyle, ile się da, by nie stać w sprzeczności z polityką prowadzoną przez Niemcy jako państwo.
- Ja, kibic, naturalnie nie chcę, żeby mój klub był kojarzony z takimi tematami. Chciałbym, żeby sytuacja została jak najszybciej wyjaśniona, a sam sponsoring zerwany - na tym etapie, kiedy na ulicach Gomy według raportu ONZ zginęło ponad trzy tysiące ludzi, ta współpraca szarga imię Arsenalu - przyznaje Olborski. - Arsenalu, ogromnego klubu, wywierającego wielki wpływ na całym świecie - powinien on reprezentować inne wartości. Z drugiej strony to jednocześnie korporacja, a w grę wchodzą ogromne pieniądze. Czy więc spodziewam się, że to nastąpi? Raczej nie. Umowa klubu z Visit Rwanda wygasa w 2025 roku i spodziewam się, że jej zerwanie niesie za sobą poważne konsekwencje finansowe. Oczekuję i wymagałbym jednak od Arsenalu wykonania przynajmniej absolutnego minimum i zabrania głosu w tej sprawie, ponieważ udawanie, że problemu nie ma, powoduje ogromny niesmak.
Podobne opinie stają się coraz bardziej powszechne wraz z coraz większym nagłośnieniem wydarzeń mających miejsce przy wschodniej granicy Demokratycznej Republiki Konga. Trudno jednak oczekiwać, że futbol wyprzedzi politykę i kontrowersyjna współpraca zostanie przedwcześnie zakończona.
- Jeżeli nie zmieni się podejście Unii Europejskiej w sprawie umów z Rwandą i przekazywania jej pomocy lub jeśli kibice nie wywrą wystarczająco dużej presji, słyszalnej nie tylko na trybunach, ale w najważniejszych gabinetach, to zapewne nic się nie zmieni. Biorąc pod uwagę to, jak mało mówi się o wydarzeniach w DRK w naszej części świata, jest to mało prawdopodobne - podsumowuje Michał Banasiak.
Często mówi się, że nie należy mieszać sportu i polityki. Kolejny raz widzimy, że to tylko frazes. Potwierdza się za to inna powszechna prawda. Polityka to biznes. Nawet w obliczu rozlewu krwi.