Piłka na wielkiej wyspie pod patronatem Króla Juliana, czyli Madagaskar spełnia swoje futbolowe marzenia
Z czym kojarzy się nam Madagaskar? No, długo można by wymieniać: z królem Julianem, z Alexem, Skipperem, Rico, Szeregowym, Kowalskim… i być może od tego roku również z futbolem. Największa sensacja tegorocznego Pucharu Narodów Afryki staje właśnie przed szansą na sukces tak niespodziewany, że można go tylko porównać z myślą o tłuściutkiej Glorii na hardkorowej diecie. W niedzielę wyspiarze zmierzą się z DR Kongo w walce o ćwierćfinał turnieju i wcale nie stoją przy tym na straconej pozycji!
Fenomenalne wyniki w grupie B (2 zwycięstwa i remis) sprawiły, że „Zebu” (taki przydomek nosi drużyna Madagaskaru) są o krok od historycznego sukcesu na międzynarodowym czempionacie. Ba, oni już ten sukces właściwie osiągnęli, ale o tym później.
Piłkarze tej egzotycznej krainy są nam tak samo znani, jak zawodnicy Burundi czy Mauretanii. Połowę julianowego królestwa dla tego, co potrafi wymienić chociaż jednego grajka z pierwszej jedenastki. A drugą połowę dla tego co wymówi nazwiska Andrianarimanana albo Rakotoharisoa bez wypicia 3 piw lub zakrztuszenia się na śmierć własnym językiem.
Do 50 razy sztuka
Piłkarska reprezentacja Madagaskaru powstała oficjalnie w roku 1947. Od tego czasu na świecie odbyło się 49 międzynarodowych imprez, do których piłkarze z wyspy ani razu nie uzyskali kwalifikacji. O ile brak awansu na mistrzostwa świata można uznać za całkiem zrozumiały, bo w końcu na mundial awansują absolutnie najlepsze afrykańskie ekipy, o tyle brak jakiegokolwiek udziału w PNA to powód do ogromnego wstydu.
Na Madagaskarze żyje ponad 25 milionów osób. Jest czwartą co do wielkości wyspą na świecie, którą na mapie wskaże zapewne i uczeń podstawówki. Tymczasem na afrykańskich mistrzostwach udział zdążyły wziąć takie państwa jak Botswana, Mauritius, Tanzania czy Sierra Leone. Czyli drużyny, o których istnieniu w Polsce nikt nie miał pojęcia, o ile nie jest się zapalonym geografem, zbyt ambitnym misjonarzem albo Tonym Halikiem.
Aż wreszcie nadszedł ten szczęśliwy, pięćdziesiąty raz. Madagaskar po ponad 70 latach istnienia dostał się wreszcie na lokalny czempionat i uzyskał bilety do Egiptu.
Anonimy, jedna gwiazda i światowej klasy nazwisko
Największą gwiazdą afrykańskich wyspiarzy, którą mogą znać fani Ligue1, jest Jeremy Morel. Ten niski obrońca (ledwie 172 cm!) jest stoperem Olympique Lyon, w którym jeszcze dwa sezony temu był zawodnikiem pierwszego wyboru. Ogółem 35-latek rozegrał aż 367 spotkań w lidze francuskiej, do których dołożył 43 spotkania w europejskich pucharach.
Co ciekawe, Morel ma za sobą… 3 występy w pierwszej reprezentacji. Doświadczony defensor z pochodzenia jest Francuzem, ale jego ojciec jest Madagaskarczykiem. Ponieważ Jeremy nigdy nie zagrał w barwach „Trójkolorowych”, droga do gry dla „drugiej ojczyzny” stanęła przed nim otworem, co były piłkarz Marsylii skwapliwie wykorzystał. W końcu lepszy PNA na murawie niż Euro przed telewizorem…
Resztę drużyny stanowią gracze o w większości niemożliwych do wymówienia nazwiskach, grający na co dzień jak cała Afryka w lidze francuskiej. Takich piłkarzy jest aż 13, co stanowi znaczną większość powołanej na turniej kadry. Z rodzimej, wręcz amatorskiej ligi ściągnięto 2 zawodników, a reszta grajków jest rozrzucona po całym świecie od Stanów Zjednoczonych przez RPA, aż do Arabii Saudyjskiej.
No i pozostaje jeszcze kwestia światowej klasy nazwiska. A właściwie dwóch nazwisk. Samo wyczytanie go przez spikera sprawia, że rywale miękną niczym lemury na widok fossy. Przed Państwem:
Dla mnie to… mało!
W 2013 roku Madagaskar szorował o dno nie tylko Afryki, ale całego rankingu FIFA. W ówczesnym notowaniu zajmował 187. miejsce, tuż za Timorem Wschodnim, a niewiele przed takimi tuzami światowej piłki jak Wyspy Dziewicze czy Amerykańskie Samoa (wbrew pozorom to kraj, a nie potrawa).
2 lata później Wyspiarze skusili się na niemałą niespodziankę, jaką był bramkowy remis z Senegalem. Minęło kolejnych 12 miesięcy i Madagaskarczycy wrócili tam, skąd przyszli, zgarniając solidne bęcki od DR Konga. Wynik 1:6 mówi sam za siebie.
Przełomowy okazał się rok 2017, zakończony przez „Zebu” bez ani jednej porażki. Co prawda 3 zwycięstwa i remis zostały ugrane w spotkaniach z Komorami, Sudanem, a także uroczo brzmiącymi Wyspami Świętego Tomasza i Książęcymi. Do tego ostatniego kraju załączamy mapkę z dogodnym dojazdem:
Szczególnie duże znaczenie miało zwycięstwo nad Sudanem, w bezpośrednich kwalifikacjach na PNA (Wyspy Św. Tomasza i Książęce były przeciwnikiem w eliminacjach do kwalifikacji). Grupowymi rywalami były jeszcze ekipy Senegalu (remis i porażka) i Gwinea Równikowa (2 zwycięstwa). Dzięki wyrównanym wynikom, w wyjeździe na czempionat Madagaskarczykom nie przeszkodziła nawet porażka w rewanżu z Sudańczykami.
Co się stało na samym Pucharze, wiedzą już chyba wszyscy. Na dzień dobry remisik z Gwineą (tą zwykłą), następnie skromne ale zasłużone 1:0 z Burundi, a na sam koniec ośmieleni piłkarze pod cichym patronatem króla Juliana olśnili Nigeryjczyków blaskiem swojej sławy i z 7 punktami wygrali swoją turniejową grupę.
Kowalski, opcje!
Tym sposobem wychodząc z pierwszego miejsca ekipa Madagaskaru trafiła w 1/8 finału na Demokratyczną Republikę Konga. Gdyby wyszli z drugiego miejsca, zagraliby z Kamerunem. Mimo wszystko Kongo to zdecydowanie mniejsze zło, niż główni faworyci do złotego medalu.
I w ten sposób drużyna prowadzona przez Nicolasa Dupuisa podnosi swoją poprzeczkę coraz wyżej i wyżej. Sam awans był sukcesem, wyjście z grupy szokiem, pokonanie DR Konga będzie cudem. Ale czy cudem nie było już zagranie na nosie Nigeryjczykom?
Madagaskarczycy i tak już są czarnym lemurem tego turnieju. I kto im broni sięgnąć po więcej? Kto by się przecież spodziewał, że drużyna z kraju znanego głównie z 4 pingwinów, 3 lemurów, hipopotamicy, lwa, zebry i żyrafy dotrze tak daleko? Pewnie niewielu. Ale jakby to powiedział znany nam skądinąd futrzaty jegomość: „eh, naiwne człowieki!”. A może po zakończeniu turnieju nie tylko on jeden będzie nosił na wyspie koronę…
Adrian Jankowski