Pieniądze ważniejsze od tradycji. Burza w Anglii, nawet premier zainterweniował
W świecie angielskiego futbolu grzmi po ogłoszeniu wycofania powtórek meczów z FA Cup. - Bogaci znowu pociągają za sznurki - irytują się mniejsze kluby, którym odbiera się szansę wielkiego zarobku. Murem za nimi staje większość piłkarskiego środowiska. Oto walka tradycji z globalizmem.
Decyzja o rezygnacji z powtórek zremisowanych spotkań w FA Cup wzbudziła wielkie kontrowersje. Wycofanie takiego rozwiązania to zerwanie z kultywowaną od ponad stu lat tradycją, absolutnie unikalną w piłce na najwyższym poziomie. Stanowi ona również cios dla mniejszych, biedniejszych klubów, będących “duszą” Pucharu Anglii.
Swój sprzeciw wobec planowanych zmian wyrażają: ekipy występujące w niższych ligach, wielu kibiców, dziennikarze, osoby związane z zespołami z Premier League, a nawet biuro premiera Wielkiej Brytanii. Oburzenie nie dziwi, bo na Wyspach “czystość” tradycyjnego piękna piłki nożnej stanowi wartość nadrzędną. Tymczasem kolejny już raz globalizm wygrywa z lokalną historią i “wyższymi” wartościami. Zaś pogoń za pieniędzmi daje coraz większą kontrolę nad “piękną grą” bogatym, marginalizując tych o mniejszej sile przebicia. Tym samym dla wielu staje się ona coraz bardziej zepsuta.
Tradycja i nadzieja dla biedniejszych
Powtarzanie spotkań pucharowych zakończonych remisem to archaizm. Rezygnacja z tego w teorii powinna więc stanowić absolutnie logiczny wybór. Reakcja piłkarskiego środowiska na decyzję o ostatecznym wycofaniu znanego od ponad stu lat systemu może zatem na pierwszy rzut oka dziwić. Tamtejsze środowisko futbolowe jest jednak bardzo specyficzne i przywiązane do tradycji. A FA Cup to najbardziej cenne z historycznego punktu widzenia rozgrywki w Anglii, najstarszy klubowy turniej na świecie, organizowany od 1871 roku. Dla wielu kibiców, zwłaszcza mniej zamożnych i prestiżowych klubów, stanowi on ostoję tradycyjnych, “czystych” wartości kojarzonych z “naturalną”, “niezepsutą pieniędzmi” formą piłki nożnej. Jednym z najważniejszych aspektów wspomnianej naturalności były właśnie powtórki zremisowanych meczów, stanowiące kluczową szansę dla w teorii mniejszych zespołów. Kiedyś grano kolejne spotkania “do skutku”, aż wreszcie udało się wyłonić zwycięzcę. Teraz powtarza się je tylko raz, grając na drugim stadionie. To właśnie klucz.
Zgodnie z zasadami rozgrywek, drużyny dostają po 45% dochodów z biletów. Jeśli więc niżej notowany przeciwnik, np. z trzeciej, czwartej czy niższej ligi, trafi na jedną z największych marek w kraju, może liczyć na gigantyczny zastrzyk gotówki. W ekstremalnych przypadkach wyjazd na odpowiednio wielki stadion potrafi zagwarantować nawet równowartość rocznego budżetu. O tym, kto zagra z kim, decyduje ślepy los. Podobnie jak i o tym, kto występuje w roli gospodarza. Ewentualna powtórka meczu zwiększa szanse na zarobienie wielkiej sumy. Nawet jeśli losowanie “pechowo” wskaże na arenę zmagań stadion “malutkich”, kopciuszek w przypadku remisu może jeszcze rozbić bank, jadąc na znacznie większy obiekt, przyciągający kilkudziesięciotysięczne tłumy, płacące zdecydowanie wyższe ceny za wejściówki. W ten sposób dochodzi do “redystrybucji” bogactwa. Oczywiście korzystają na niej tylko szczęściarze, ale ich fani marzą wręcz o dokładnie takich szansach dla ukochanych klubów.
Wątpliwości budziły już wcześniejsze decyzje o zmianie sposobu rozstrzygania remisów w Pucharze Anglii w ostatnich latach. Na przełomie XX i XXI wieku wycofano je z półfinałów i finałów, stwierdzając, że decydować powinny dogrywka i rzuty karne. W 2016 roku zrobiono to samo z ćwierćfinałami. Teraz postanowiono o usunięciu ich również z pięciu pierwszych rund fazy zasadniczej, pozostawiając je tylko na etapie fazy wstępnej, gdzie rywalizują drużyny spoza czterech najwyższych, w pełni profesjonalnych lig.
Oburzenie z wielu stron
Gdy Football Association poinformowała o kontrowersyjnej decyzji, szybko odezwały się głosy oburzenia. Kluby, trenerzy, zarządzająca rozgrywkami na drugim, trzecim i czwartym poziomie ligowej drabinki English Football League, trenerzy, dziennikarze, kibice, a nawet przedstawiciele władz państwa - internet aż huczał, a słychać było właściwie tylko oburzenie. Zwłaszcza że FA skonsultowała się tylko z przedstawicielami Premier League (wchodzącymi do rozgrywek na etapie trzeciej rundy), zupełnie pomijając zainteresowanych z niższych poziomów rozgrywkowych. A ci stanowią zdecydowaną większość uczestników, w dodatku grających od najwcześniejszych faz Pucharu Anglii.
- Decyzja i sposób jej podjęcia pokazują kompletny brak szacunku dla przedstawicieli niższych szczebli ligowej drabinki oraz ich fanów. Futbol to dobro wspólne i nie powinna ona zostać podjęta za zamkniętymi drzwiami, gdzie prawo głosu mają tylko najbogatsze kluby. (...) Potępiamy te zmiany z całego serca i nalegamy, aby FA wstrzymała je natychmiast, dopóki nie dojdzie do konsultacji z zainteresowanymi - napisało Tranmere Rovers.
- FA zaznacza, argumentując decyzję, że Premier League odda nawet dodatkowe 33 miliony funtów niższym ligom w dodatku do zapewnionych już 100 milionów (...). Zgodnie z dostępnymi publicznie informacjami Premier League wydała w tym sezonie 2,45 miliarda funtów na transfery. Brzmi to jak mydlenie oczu - możemy przeczytać w oświadczeniu Hastings United.
- Brak komunikacji ze strony FA Cup był fatalny. Wypuszczenie takiego oświadczenia dzień po fakcie, żeby poinformować, że porozmawiają z klubami o tym, jak mogą nadrobić ewentualne straty finansowe, wypada bardzo słabo - przyznał w BBC legendarny napastnik Alan Shearer.
- We wrześniu 2023 roku EFL przeprowadziła wstępne rozmowy z klubami, dotyczące potencjalnych zmian w formacie Pucharu Anglii, ale tylko połączonych z szerszą i bardziej fundamentalną zmianą rozdysponowania finansów. Jak widać, nie mieliśmy w tej sprawie postępów od września. Postanowienie Premier League i FA, bez zmian finansowych, jest kolejnym przykładem tego, że EFL oraz jej kluby są marginalizowane kosztem innych, grających na wyższym poziomie, a także stanowi zagrożenie dla przyszłości angielskiego futbolu - brzmiał fragment oficjalnego stanowiska English Football League.
- Jak zawsze, sportem rządzą i dominują w nim ci wielcy. Oni nie chcą powtórek w FA Cup. (...) Jestem tradycjonalistą i wolałbym, aby nic nie zmieniano - przyznał trener występującego w Premier League Sheffield United, Chris Wilder.
- Starcia Dawida i Goliata to część magii pucharu i wiemy, że powtórki stanowiły przez lata mile widziane źródło dochodów dla mniejszych klubów. (...) Oczywiście korzystnie byłoby, gdyby FA i Premier League wyjaśniły swoją decyzję i to, dlaczego miałaby ona być korzystna dla kibiców - brzmi z kolei oświadczenie rzecznika prasowego premiera Wielkiej Brytanii.
Stąpanie po cienkiej linie
Olbrzymie wątpliwości wzbudziło też stwierdzenie Football Association, że planowane zmiany mają na celu wzmocnienie pozycji wszystkich rozgrywek, bo w oczach większości obserwatorów przyniesie to dokładnie odwrotny efekt. Nie zmienia tego także fakt, że wszystkie rundy pucharu będą teraz rozgrywane w weekendy, a telewizja pokaże więcej spotkań, co zwiększy przychody z tytułu praw do transmisji. Malutcy nawet nie łudzą się, że są traktowani poważnie. W ich opinii całe zamieszanie to kolejny dowód, że liczy się tylko dobro najbogatszych graczy na futbolowym rynku.
Dla nich bowiem Puchar Anglii nie ma kluczowego znaczenia. Zdecydowanie ważniejsze są europejskie puchary, których formuła od następnych rozgrywek się zmieni - w styczniu dojdą dwie dodatkowe kolejki fazy grupowej, więc kalendarz stanie się bardziej napięty. Z kolei miejsca na rozegranie ewentualnych powtórek w trzeciej i czwartej rundzie krajowego pucharu nie będzie. Regularnie pojawiają się głosy o przepakowanym terminarzu. Przecież niedawno, przy okazji półfinału FA Cup, narzekał na niego Pep Guardiola i jego podopieczni. Ten argument niespecjalnie jednak przekonuje ekipy z niższych poziomów rozgrywkowych. W Anglii liczą sobie one po 24 zespoły, więc sezon ligowy ma o osiem kolejek więcej niż w Premier League. Do tego dochodzą też dodatkowe krajowe puchary dla niżej notowanych ekip. To sprawia, że angielski uczestnik Ligi Mistrzów zaliczy w kolejnych rozgrywkach minimum 50 meczów, a trzecio- lub czwartoligowiec co najmniej 51.
Jeśli chodzi o zbyt duży natłok spotkań, to ekipy spoza profesjonalnych szczebli (często nietrenujące na co dzień) nieraz ścierają się z wyzwaniami, których krajowe potęgi zupełnie nie znają. Na początku kwietnia szóstoligowe Truro City musiało nadrabiać zaległe spotkania odwołane z powodu złych warunków atmosferycznych. Efekt? Zagrali osiem meczów w 15 dni! A takie historie zdarzają się co roku. Tego typu ekstremalne sytuacje sprawiają, że amatorzy czy półamatorzy niespecjalnie współczują zdecydowanie lepiej opłacanym gwiazdom z topu i nie są skłonni do słuchania ich argumentacji, nawet jeśli sami nie muszą martwić się dodatkowym obciążeniem wyjazdami na reprezentację. Można zresztą usłyszeć głosy, że gdyby naprawdę chodziło o przeciążenie piłkarzy liczbą spotkań, to przecież zmiana formatu Ligi Mistrzów powinna zostać oprotestowana.
Główna przyczyna sporu to jednak oczywiście pieniądze. Trudno się dziwić, że pojawiło się grono lobbujące za zmianą. Wystarczy spojrzeć na suche liczby. Klub z angielskiej elity w drodze do zdobycia FA Cup ma szansę zainkasować około cztery miliony funtów. To mniej niż za dwa wygrane spotkania w fazie grupowej Ligi Mistrzów i dwa razy mniej niż za awans do fazy pucharowej. Zwycięzca Champions League z samych nagród za wyniki może spokojnie zarobić 60 milionów funtów, a do tego dochodzą też zdecydowanie większe niż w Pucharze Anglii zarobki z transmisji. Skala jest więc nieporównywalna.
Podobnie ma się również sprawa z ligą. Nawet spadkowicze zarabiają w Premier League co najmniej 100 milionów funtów za sezon. O ile z punktu widzenia niżej notowanych klubów, a także ciał zarządzających krajowym futbolem nie ma to sensu, o tyle z perspektywy tych “wielkich”, chęć dostosowania się do rozgrywek międzynarodowych nie zaskakuje. Takie podejście stoi w sprzeczności z kultywowaniem pięknych tradycji, uważanych przez większość środowiska piłkarskiego w Anglii za nadrzędne, ale nie jest nowością. W 1999 roku zdarzyło się przecież, że obrońcy trofeum, Manchester United, zrezygnowali z przystąpienia do walki w FA Cup z uwagi na kolizję terminarza z Klubowymi Mistrzostwami Świata.
Z drugiej strony trudno nie zwrócić uwagi, że z perspektywy mniejszych klubów gra również toczy się przede wszystkim o pieniądze. Chodzi bowiem o to, by wykorzystać większy potencjał marketingowy tych “psujących” świat angielskiego futbolu najpotężniejszych marek, żeby podreperować budżet. Oczywiście, dla ósmo- czy siódmoligowca nawet mecz z profesjonalną ekipą z trzeciego poziomu może być gamechangerem, bo i one potrafią przyciągać na trybuny po kilkanaście tysięcy kibiców, ale najbardziej cenne są losowania przeciwko czołówce Premier League. W pewnym sensie ci, którzy krytykują nowoczesny, globalny model, starają się więc korzystać z jego dobrodziejstw finansowych. I, co ciekawe, w niektórych sytuacjach pod wieloma względami remis na własnym stadionie, dający możliwość zagrania później na wyjeździe, okazuje się dla nich bardziej korzystny, niż wygrana. Czy o takie coś naprawdę chodzi w rozgrywkach pucharowych?
Do debaty można podejść dwojako. Z jednej strony marginalizacja mniejszych zespołów nie jest uczciwa. Są one bowiem takimi samymi uczestnikami FA Cup, jak te najpotężniejsze, a piłka na poziomie amatorskim to filar futbolowego folkloru na Wyspach. W dużej mierze to dzięki niej mają tam tak rozwiniętą kulturę związaną z tym sportem. Z drugiej - to wielkie marki ściągają bogatych sponsorów i tłumy kibiców, a zatem generują największe zyski, budując potencjał medialno-marketingowy. To więc, z punktu widzenia ciała zarządzającego organizacją turnieju, stąpanie po cienkiej linie.
Wbrew futbolowym fundamentom
Takiego konfliktu w świecie angielskiej piłki nie było od bardzo dawna. Może i nie niesie on jeszcze ze sobą spektakularnych konsekwencji, ale skala odzewu, z jaką spotkała się decyzja o wycofaniu powtórek z FA Cup, to coś, czego nie widzieliśmy w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Przecież w sprawie oficjalne stanowisko zajęli nawet przedstawiciele brytyjskiego rządu. Mówimy o zjawisku nie tyle sportowym, a społecznym, o burzeniu tradycji i wartości ważących zdecydowanie więcej, niż tylko ewentualne trofeum lub nagrody pieniężne.
Naturalnie - społeczeństwo wydało już wyrok. Zdecydowana większość głosów popiera zdanie EFL i niżej notowanych klubów. Oficjalnych stanowisk popierających decyzję podjętą przez FA i Premier League praktycznie nie ma. Zaskoczyć mogło, że po ich stronie stanął zarząd National League (piąty i szósty poziom ligowy w Anglii), stając w opozycji do większości “swoich” zespołów. Tutaj jednak należy zwrócić uwagę na interes “polityczny” - podobnie jak władzom najbogatszej ligi świata zależy im na tym, żeby nie wprowadzono instytucji Niezależnego Regulatora, nadzorującego świat futbolu w kraju, więc zapewne jest to granie pod własny interes. Przeciwnicy zmian w FA Cup z kolei podkreślają, że właśnie taka instytucja mogłaby zainterweniować również w tym kontrowersyjnym przypadku i “uratować” piękną, cenną tradycję.
I tak na naszych oczach rozgrywa się kolejny odcinek trwającej od dekad walki komercjalizacji z fundamentalnymi wartościami najpopularniejszego sportu na świecie. Pojawiają się też propozycje kompromisu, np. wprowadzenie możliwości podjęcia przez drużynę z niższej ligi decyzji o tym, aby w razie losowania u siebie zagrać jednak na terenie rywala. To może rozwiązać problem finansowy, ale niekoniecznie musi usatysfakcjonować wściekłych przedstawicieli tradycyjnego obozu.
Decydenci, którzy powinni dbać o interesy jak największej części “podopiecznych”, poszli na rękę bogatej mniejszości, kompletnie pomijając ich zdanie. Piękno FA Cup tkwi za to właśnie w fakcie, że to kultywacja niepowtarzalnego folkloru, który swoje źródło ma na najmniejszych stadionach w kraju, gdzie ludzie przychodzą nie dla gwiazd, a dla czystych, autentycznych piłkarskich emocji. Puchar Anglii to w oczach kibiców coś więcej niż kasa i potencjał marketingowy. Ale to te dwie wartości okazały się priorytetowe - to właśnie w oczach kibiców jest “psuciem” futbolu.