Pele był wielki nie tylko na boisku. Raz nawet wstrzymał wojnę domową. "Do końca wierzył w lepszy świat"

Pele był wielki nie tylko na boisku. Raz nawet wstrzymał wojnę domową. "Do końca wierzył w lepszy świat"
Kostas Koutsaftikis / Shutterstock.com
Kiedyś na pytanie, jak przeliterować imię Pele, angielski "The Times" napisał, że po prostu "G-O-D", czyli Bóg. Bezsprzecznie jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii wielki bywał nie tylko na boisku. Trzykrotny mistrz świata w wyniku choroby odszedł od nas 29 grudnia w wieku 82 lat.
Zjednywał sobie tłumy, sprawiał, że zawieszano konflikty zbrojne, był ambasadorem futbolu również poza placem gry. Choć buty na kołku zawiesił 45 lat temu, słyszeli o nim wszyscy choć trochę zainteresowani piłką. Pele po prostu należał do tej grupy zawodników, których mimo braku możliwości zobaczenia na żywo w akcji, tak czy inaczej znaliśmy.
Dalsza część tekstu pod wideo
O jego liczbach i rekordach pewnie można by było stworzyć cały osobny tekst. 92 hat-tricki, 31 spotkań, w których trafiał do siatki aż czterokrotnie. W karierze w sześciu meczach strzelił pięć goli, a w jednym starciu zdobył nawet… osiem bramek. Do tego wszystkiego do dzisiaj wciąż pozostaje jedynym piłkarzem, który w historii wywalczył trzy mistrzostwa świata. Cały Pele - po prostu wyjątkowy.

Ksywka z przypadku

Urodził się 23 października 1940 roku w Tres Coracoes w stanie Minas Gerais jako Edson Arantes do Nascimento. Rodzice przyszłego gwiazdora Santosu musieli doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że na świat przyszedł wtedy przyszły wirtuoz futbolu, po nazwali go po innym geniuszu, tyle że w dziedzinie wynalazków, Thomasie Edisonie.
Na pewno przeczuwał to w dzieciństwie Edsona jego ojciec, Donadinho. Sam też był piłkarzem, wokół którego krąży legenda, że w jednym meczu strzelił aż pięć goli po strzałach głową. Wiele lat później jego syn zbliżył się do tego wyczynu. W meczu z Botafogo ustrzelił głową cztery gole.
Oczywiście jak to zwykle bywa w Brazylii, mały Edson potrzebował jakiegoś przydomku, którym wszyscy by go określali. W domu nazywali go "Dico", a kiedy poszedł do szkoły, przylgnął do niego pseudonim "Bile" po legendarnym bramkarzu Vasco da Gama, który w 1950 roku uczestniczył w słynnym "Maracananzo", w wyniku którego to Urugwaj, a nie Brazylia, został mistrzem świata. Jeden z kolegów z klasy przyszłej legendy futbolu chciał dokuczyć Edsonowi i to dlatego zaczął przekręcać jego dotychczasową ksywkę i nazywać go właśnie "Pele". Pewnie sam jego dręczyciel nawet w ekstremalnym scenariuszu nie przewidział wtedy, że mimo również późniejszej niechęci ze strony samego Pelego, właśnie oto wymyślił jedną z największych marek w dziejach sportu.

Buty i piłka nie były potrzebne

Pelego do piłki garnęło już od najmłodszych lat. Będąc dzieckiem, bawił się piłką stworzoną ze skarpety wypchanej papierem, bo nie było go stać na prawdziwą futbolówkę. Z kolei gdy stworzył wraz ze swoimi kolegami z sąsiedztwa pierwszą poważniejszą drużynę, to nazwali się w wolnym tłumaczeniu "bezbutowcy" - z dość oczywistych powodów.
Gra w niezbyt przyjaznych warunkach pozwoliła rozwinąć jego i tak ogromny talent. Do Santosu trafił już jako 15-latek, a chwilę później świętował ustrzelenie czteropaku w debiucie z Corinthians. Później przyszły pierwsze sukcesy z zespołem, a także upragniona chwała z reprezentacją, która obiecał swojemu tacie w wieku 10 lat, kiedy ten rozpaczał nad "Maracananzo".
- Przez długi czas Pele był po prostu synonimem piłki nożnej. Nawet kompletnie nieznający się na futbolu ludzie nieco starsi od nas, jak się ich zapyta o piłkę nożną, to mogą nie wiedzieć ilu gra zawodników w zespole czy nawet tego, że piłka jest jedna, a bramki dwie, ale każdy słyszał o Pelem. To jest właśnie dowód na tę jego wielkość. Z Diego Maradoną jest podobnie, natomiast Johan Cruyff, mimo że był wybitny, to jednak chyba nieco mniej zapisał się w świadomości ludzi - mówi nam Wojtek Peciakowski, prowadzący twitterowe konto “Brazylijski futbol”.

Oficjalny skarb narodowy

Piłkarza o tak nieograniczonym potencjale jak Pele chciał cały świat. Kusiły go największe kluby z Europy, ale on przez lata pozostawał wierny Santosowi. Sami Brazylijczycy też pragnęli za wszelką cenę zatrzymać go dla siebie. To dlatego w 1961 roku rząd uczynił go oficjalnym skarbem narodowym, by uniknąć jego transferu poza Brazylię.
Brak gry na Starym Kontynencie uczynił Brazylijczyka w naszym postrzeganiu postacią jeszcze bardziej mityczną. Pele w czasie swojej kariery piłkarskiej grywał jednak w Europie. 25 maja 1960 roku, czyli w głębokim PRL-u, zawitał nawet do Polski. Na Stadionie Śląskim będący tuż po zdobyciu pierwszego mistrzostwa w historii Santos zmierzył się z reprezentacją PZPN. Choć Polacy postawili się Brazylijczykom, mecz ostatecznie zakończył się wygraną gości 5:2 oraz dubletem "Czarnej Perły".
Gdy już pozwolono mu na definitywny wyjazd z ojczyzny, w 1975 roku wybrał grę w New York Cosmos - galaktycznym zespole z North American Soccer League. Clive Toye, dyrektor generalny nowojorskiego klubu, miał go przekonać iście amerykańskim frazesem: "Nie idź do Włoch, nie idź do Hiszpanii. Tam wszystko, co może, to wygrać mistrzostwo. Przyjedź do USA, bo tu możesz wygrać całe państwo".

Ikona też poza boiskiem

Państwa potrafił nie tylko jednak wygrywać, ale również jednoczyć. To z jego powodu w 1967 roku doszło do zawieszania broni między walczącymi ze sobą siłami rządowymi i rebeliantami. Wszystko po to, by ludziemogli zobaczyć na żywo w akcji odwiedzającego targany wojną domową kraj Brazylijczyka. Do końca sam wierzył też w lepszy świat. W czerwcu wysłał list do prezydenta Rosji, w którym wezwał Władimira Putina do zakończenia rosyjskiej inwazji w Ukrainie. "Nie istnieją argumenty, które uzasadniałyby tę przemoc" - pisał. Wezwanie to przedrukowała wówczas większość brazylijskich mediów.
Pewnie ta pozasportowa działalność tak mocno wywindowała go w hierarchii tych największych z największych. Pele nie bał się bowiem zabierać głosu w ważnych tematach. Współpracował z ONZ, był ministrem sportu Brazylii. Wystąpił w filmie "Escape to Victory", w którym wcielił się w rolę pochodzącego z Trynidadu i Tobago kaprala Luisa Fernandeza, który wraz z ze współwięźniami nazistowskiego obozu koncentracyjnego próbował wydostać się na wolność właśnie dzięki grze w piłce. Wreszcie w 2005 roku został twarzą kampanii reklamującej viagrę, dzięki czemu przełamane zostało tabu dotyczące pomocy dla osób z problemami z erekcją.
Ludzie na całym świecie doskonale zdawali sobie z wartości i inspiracji, które za sobą niósł. Po Brazylii jeździ sponsorowane przez Coca-Colę poświęcone mu muzeum. Gdy przed startem meczu mundialu w Meksyku w 1970 roku musiał zawiązać sznurowadła, zbliżenie na buty Pumy sprawiło, że sprzedaż niemieckiego producenta wywindowała kilkukrotnie do góry. Apple w 2001 roku właśnie w dniu jego urodzin pokazało światu po raz pierwszy iPoda. Wreszcie powracając jeszcze na moment do świata filmu, w nim jego postać odegrała jeszcze jedną ważną rolę. Akcja "Obywatela Kane'a", produkcji uważanej powszechnie za przełomową w dziejach zachodniej kinematografii, kończy się właśnie narodzinami Pelego.

Trudno o porównania

Jak to w życiu bywa, w świecie często dochodzi do podziałów. W przypadku futbolu dzielimy się na wyznawców kościołów Pelego lub Maradony. Sami panowie za sobą nie przepadali, Brazylijczyk często nakręcał dużo bardziej porywczego Argentyńczyka wyrazistymi wypowiedziami na jego temat. Kiedy w 2006 roku spytano go o to, którego z nich uważa za lepszego piłkarza, odparł: "Spójrzcie na suche fakty - ile goli Maradona strzelił prawą nogą albo głową?".
Bez względu na to, do którego z kościołów należymy, na pewno należy uznać obu za największych z największych. Przede wszystkim stali się oni nie tylko symbolami piłki jako takiej, ale również swoich krajów, w których mają boski status. Zresztą ich pozycja w dziejach samego futbolu sprawia, że trudno wskazać, który z tej dwójki lub z pozostałych wielkich piłkarzy powinien być określany mianem tego numeru jeden.
- Bardzo nie lubię tych porównań, kto był najlepszy, bo nie da się porównać piłkarzy z różnych epok, bo właśnie grali w różnych czasach. Natomiast faktycznie powiedziałbym, że Pele na pewno był w trójce, a może i dwójce najlepszych piłkarzy w historii. Mignął mi ostatnio taki filmik na Twitterze, pt. "Cokolwiek na boisku robi twój ulubiony piłkarz, to Pele już kiedyś to zrobił". Było to zestawienie różnych zwodów, zagrań, podań i zachowań na boisku i faktycznie, wydaje się, oglądając je, że Pele po prostu wymyślił wszystko, co w piłce nożnej kochamy. Chociaż ja tutaj zawsze dorzucę także Garrinchę i postawię między nimi niemal znak równości - dodaje Peciakowski.

Był królem futbolu

Maradony nie ma już z nami od kilku lat, ale jego dziedzictwo jest nie do przecenienia. Podobnie będzie teraz z pewnością w przypadku Pelego. Brazylijczyk jako piłkarz czarował i zdobył sławę na całym świecie. Co najważniejsze, później potrafił ją jednak wykorzystać także w dobrych celach. Świat futbolu musi teraz po raz kolejny w ostatnich latach płakać, ale na pewno nie da zapomnieć o legendzie "Canarinhos".
- Dwa słowa. Król Futbolu. Takie jest podejście do Pelego w na pewno całej Brazylii, a także i większości piłkarskiego świata. Kogo byś nie zapytał, to powie ci, że był jednym z największych. Nawet dzieciaki po 17-18 lat, które nie pamiętają takich piłkarzy jak Ronaldo czy Romario, wiedzą kim był Pele i przyznają, że był najlepszy (choć może to bardziej kurtuazja niż ich faktyczne zdanie). Gdy zmarł Maradona, można było powiedzieć, że piłkarski świat był załamany, a przecież Argentyńczyk miał wiele "za uszami", skandale, narkotyki. Pele karierę prowadził zupełnie inaczej, miał swoje kontrowersje, ale przez większość czasu był niemalże wzorem. To koniec epoki - mówi Peciakowski.
Pele na boisku niemal zawsze okazywał się zwycięski. Poza nim ostatecznie pokonała go niestety choroba nowotworowa. Z powodu braku reakcji na chemioterapię otrzymywaną w związku z rakiem okrężnicy na początku grudnia trafił do szpitala i został umieszczony na oddziale z opieką paliatywną. Zmarł 29 grudnia w wieku 82 lat.

Przeczytaj również