Oto najgorszy transfer w historii Wisły Kraków. Mnóstwo kasy wyrzuconej w błoto
Niemal dokładnie trzy lata temu Wisła Kraków zakontraktowała Enisa Fazlagicia. Za sam transfer zapłaciła pół miliona euro, a piłkarzowi zapewniła sowity oraz długi kontrakt, który do dziś jest znacznym balastem dla klubowych finansów. Macedończyk okazał się zaś całkowitym niewypałem i śmiało może uchodzić za bohatera najbardziej nieudanego transferu w całej historii “Białej Gwiazdy”.
Cofnijmy się do stycznia 2022 roku. Wisła Kraków zimową przerwę spędzała wówczas na 13. miejscu w PKO BP Ekstraklasie. Nie był to oczywiście wynik zadowalający, bo przed startem ówczesnej kampanii, przebiegającej pod znakiem ciekawych wzmocnień, apetyty były spore, ale widmo nadchodzącej katastrofy wtedy nie zaglądało jeszcze “Białej Gwieździe” wyraźnie w oczy. Do czasu.
Zastąpić lidera
Zanim ruszyła piłkarska wiosna, Wisła poszła va banque. Sprzedała swoich dwóch liderów, a więc Aschrafa El Mahdiouiego i Yawa Yeboaha. Owszem, zarobiła przy tym spore pieniądze (bardzo klubowi potrzebne), ale znacząco osłabiła jakość zespołu, który miał przecież przed sobą kilkanaście kolejek prawdy. Tomasz Pasieczny, ówczesny dyrektor sportowy Wisły, w rozmowie z newonce.net mówił wtedy tak:
- Jasne, że nikt, zwłaszcza mając cele takie jak my, nie chce się pozbywać dwóch kluczowych piłkarzy w kilka tygodni. Ale po pierwsze, są pewne zapisy kontraktowe, które trzeba respektować, a po drugie są oferty, które ekstremalnie trudno odrzucić. Albo je odrzucasz, idąc mocno po bandzie i zastanawiasz się, co będzie dalej, albo akceptujesz, starasz się zainwestować zarobione pieniądze i liczyć, że będzie lepiej.
Odejście Yeboaha bolało, ale to strata El Mahdiouiego okazała się kompletnie nie do załatania. Mózg drużyny i niekwestionowany lider środka pola ruszył do Arabii Saudyjskiej, a Wisła część zarobionych zimą pieniędzy postanowiła zainwestować w kogoś, kto Holendra zastąpi. Nawet jeśli nie wejdzie w jego buty, to przynajmniej załata część dziury.
Wybór padł na Enisa Fazlagicia. 21-letni wówczas pomocnik był po kilku sezonach w lidze słowackiej, gdzie z powodzeniem reprezentował Żylinę. Do niej sprowadzał go… Adrian Gula. Ten sam trener, pod którego skrzydła Macedończyk trafił potem w Krakowie.
Obaj co prawda w słowackim klubie w zasadzie się minęli, ale tak czy siak szkoleniowiec “Białej Gwiazdy” musiał i dobrze zdawać sobie sprawę z możliwości Fazlagicia, i mocno maczać palce w jego transferze do Wisły. Można mówić tu zatem o odpowiedzialności zbiorowej. Po części dyrektora, po części trenera, w jakimś stopniu też na pewno klubowych włodarzy.
Duża kasa, duży niewypał
Macedończyk kosztował “Białą Gwiazdę” aż 500 tysięcy euro. Więcej, w całej swojej historii, klub z Reymonta płacił tylko za siedmiu innych piłkarzy. Co więcej, Fazlagić, z którym najwidoczniej wiązano bardzo duże nadzieje, podpisał kontrakt na cztery i pół roku. Aż do 30 czerwca 2026. I to odbija się Wiśle czkawką do dziś.
Owszem, były pomocnik Żyliny i Skhendiji Tetowo po transferze z miejsca wskoczył do podstawowej jedenastki Wisły, ale od początku wyglądał w niej jak ciało obce. Ożywić próbował go najpierw Gula, potem też Jerzy Brzęczek, jednak bez efektu. “Biała Gwiazda” z tygodnia na tydzień osuwała się natomiast w dół tabeli, w końcu ugrzęzła w strefie spadkowej, a z niej nie potrafiła się już wydostać. Fazlagić dostał sporo szans, by udowodnić swoją wartość, ale w końcu wykorzystał cały kredyt zaufania. W meczu ostatniej szansy już nie zagrał. Z perspektywy ławki obserwował, jak Radomiak przybija Wiśle gwóźdź do trumny.
“Biała Gwiazda” została wtedy z tym Fazlagiciem trochę jak Himilsbach z angielskim. Trudno było Macedończyka sprzedać, by odzyskać zainwestowane pieniądze, a i on sam nie miał parcia na zmianę otoczenia, bo dopiero co zapewnił sobie atrakcyjny kontrakt. Zagrał jeszcze w pierwszej kolejce sezonu 2022/23 na zapleczu Ekstraklasy, po czym ruszył na wypożyczenie do Dunajskiej Stredy. Tam pod skrzydła wziął go… Gula.
Kolejne miesiące, a w zasadzie lata, to już natomiast niezbyt śmieszny serial z Macedończykiem w roli głównej. Wisła niemal co okienko jest chętna na pozbycie się Fazlagicia, który wciąż ma przecież kontrakt podpisywany w zupełnie innych, ekstraklasowych realiach, natomiast chętni, co zrozumiałe, nie walą drzwiami i oknami.
Fazlagić, piłkarz przecież w kwiecie wieku, dziś 24-letni, przez ostatnie dwa i pół roku zagrał więc:
- 512 minut na wypożyczeniu do Dunajskiej Stredy,
- 254 minuty na wypożyczeniu do Górnika Łęczna.
Ostatni oficjalny występ w koszulce Wisły to natomiast 9 sierpnia… 2022 roku. Symboliczna minuta w starciu z GKS-em Katowice.
Dostanie ostatnią szansę?
Można odnieść wrażenie, że Wisła męczy się z Fazlagiciem już od wieków, a przecież Macedończyk może “bujać się” na swoim kontrakcie jeszcze nawet półtora roku. To dla “Białej Gwiazdy” najbardziej czarny scenariusz. Teraz, już tradycyjnie, klub komunikuje wprost: w nadchodzącym okienku chcemy tego piłkarza pożegnać.
- W czerwcu kończy się kontrakt Mateusza Młyńskiego i liczymy, że zimą odejdzie na zasadzie transferu definitywnego. Podobne oczekiwania mamy wobec Piotra Starzyńskiego i Enisa Fazlagicia - informował niedawno dyrektor sportowy Wisły, Vullnet Basha, w rozmowie z TVP Sport.
Jeśli natomiast tak się nie stanie, co jest chyba bardziej prawdopodobne, być może w końcu Fazlagić dostanie szansę na boisku. To byłby niezły zwrot akcji. Takiego scenariusz nie wyklucza trener ekipy z Reymonta, Mariusz Jop.
- Fazlagić jest naszym zawodnikiem, ma ważny kontrakt, będzie z nami trenował i walczył o miejsce. Chyba, że znajdzie jakąś inną opcję, z której będzie chciał skorzystać. Obecnie wraca do zdrowia, będzie z nami trenował i przygotowywał się do rundy wiosennej - przyznał szkoleniowiec Wisły w rozmowie z TVP Sport.
Trudno jednak liczyć w tej historii na happy end, a Fazlagić, o ile nie wydarzy się nagle jakiś cud, rzeczywiście może dostać łatkę najgorszego transferu w całej historii Wisły Kraków. Od lat traci na tym klub, ale traci też pod wieloma względami sam piłkarz. Nawet jeśli na jego konto wciąż wpływa atrakcyjna wypłata, to Macedończyk staje się zawodnikiem coraz mocniej zardzewiałym. Kilkaset minut niektórzy rozgrywają w ciągu paru miesięcy. On taki “imponujący” dorobek zgromadził przez dwa i pół roku. Nie jako emeryt, a piłkarz w najlepszym dla sportowca wieku.