Ostra reakcja trenera Premier League. Ten sezon to dopiero początek
Rzadko albo nigdy zdarza się, by kibice Arsenalu ściskali kciuki za Tottenham Hotspur, ale we wtorkowy wieczór każde trafienie ekipy Ange’a Postecoglou będzie przyjmowane z radością. “Spurs” mogą urwać punkty Manchesterowi City. Pytanie tylko, czy mają energię i zasoby, bo wiosną ewidentnie zeszło z nich powietrze. Pierwszy sezon z nowym trenerem pokazał, że ta kadra potrzebuje przynajmniej trzech wzmocnień i że to dopiero początek podróży.
Niech nikogo nie zmyli runda honorowa piłkarzy po sobotnim meczu z Burnley (2:1). Owszem, widać było w niej atmosferę pikniku, ale nie oznacza to, że sezon dla Tottenhamu dobiegł końca. Klub zaprosił rodziny graczy i zachęcił do kontaktu z fanami, ponieważ weekend to dużo bardziej dogodny termin niż wtorkowy wieczór, gdy wielu kibiców nie może zabrać ze sobą dzieci.
Ange Postecoglou mówi, że pod względem nastawienia i pracy nic się w drużynie nie zmienia. Jednemu z dziennikarzy rzucił nawet zdanie: “Nie jest tak, że przychodzę do klubu o 12.00, robię kawę i rzucam na boisko piłkę”. Tottenham ma jeszcze dwa mecze i nie chce być zapamiętany jedynie z gorszej końcówki rozgrywek. Australijczyk dodał, że “nie wie, jak można życzyć własnej ekipie porażki”, nawiązując do wtorkowej konfrontacji z Manchesterem City, której z zaciekawieniem będą przyglądać się ludzie związani z Arsenalem.
Budowanie podstaw
Fakty są interesujące: Postecoglou w swoim debiucie zdobył więcej punktów (63) niż Mikel Areta (61), gdy od lata 2020 roku rozegrał pełny sezon z Arsenalem. Ten fundament już stoi i pokazuje, że warto uzbroić się w cierpliwość. Premier League jest w tym momencie najbogatszym i najbardziej konkurencyjnym środowiskiem wielkiej piłki. Nie da się tutaj zbudować zespołu w rok albo dwa. Postecoglou od dawna mówi, że zanim postawi tutaj dach, to najpierw chce zbudować solidne ściany. Nie upierał się na grę w Lidze Mistrzów już teraz, bo na tę po prostu trzeba być gotowym. Australijczyk nawet nie musiał wskazywać palcami przykład Newcastle. Wszyscy i tak domyślili się, kogo ma na myśli.
Tottenham, bez względu na to jak poradzi sobie w starciach z Manchesterem City i Sheffield United, zalicza dobry sezon. To był rok optymizmu, powrotu do europejskich pucharów i wiary w dobry kierunek, mimo letniego odejścia Harry’ego Kane’a. Żaden trener w historii Premier League w swoim debiucie nie dostał trzech statuetek menedżera miesiąca z rzędu. Żaden nie zaliczył tak dobrego startu jak Ange Postecoglou, gdy w pierwszych dziesięciu meczach uzbierał 26 punktów, ani razu nie przegrywając. Tottenham przestał być “Spursy”, czyli niezdarny albo po prostu pechowy. Imponował formą Jamesa Maddisona, świetnymi bokami, znowu taśmowo strzelał Heung-min Son, a Guglielmo Vicario w bramce dokonywał cudów, choć przeskok z Empoli mógł być ogromny.
Kapitan za sterem
Micky van de Ven został wybrany piłkarzem sezonu w “Spurs”, choć też nigdy wcześniej nie grał w Anglii. Nagle okazało się, że Tottenham ma najszybszego obrońcę w lidze i że mimo 23 lat bije od niego ogromna pewność. Jak niemal każdy po drodze pauzował przez uraz, ale gdy wracał, potrafił strzelać ważne gole, a akcja, jaką przeprowadził lewą stroną w meczu z Burnley (2:1), to jeden z obrazów tego sezonu. Dla Tottenhamu to spotkanie było przerwaniem fatalnej passy czterech porażek z rzędu, co nie zdarzyło mu się od dwóch dekad. Wielu trenerów byłoby wrzuconych do kotła, ale Postecoglou wypracował sobie tak dobrą pozycję, że wierzą mu piłkarze i kibice. Ten chybotliwy, wiecznie zabierający wody statek od dawna potrzebował takiego kapitana. To jest największy sukces Tottenhamu w tym sezonie: że miał pozytywną twarz, grał otwartą piłkę i nie cofał nogi nawet wtedy, gdy dopadały go kontuzje.
Oczywiście, dalej szwankują stałe fragmenty gry i to, że zespół bardzo często traci gola jak pierwszy. Postecoglou aż 25 punktów uzbierał w spotkaniach, gdy gonił wynik. Kilka razy oglądaliśmy zespół rozsypany jak w grudniu z Brighton (2:4), gdy na środku defensywy zagrali boczni obrońcy Emerson Royal i Ben Davies. Mimo to Tottenham cały czas trzymał się czołówki. Przygniótł ich dopiero trudny kalendarz w kwietniu, gdy przegrali kolejno z Newcastle, Arsenalem, Chelsea i Liverpoolem. To był też sygnał, że ten sezon jest sezonem przejściowym. Oglądamy meblowanie na nowo, gdzie nie wszystkie części jeszcze dojechały. Tottenham latem musi mocno przeanalizować kadrę i wzmocnić się na pozycjach, które w tym sezonie kilka razy uruchamiały alarm.
Szukanie pomocnika
Przede wszystkim wiosna pokazała jak dużym problemem jest pomoc Tottenhamu. To nie przypadek, że największe drużyny świata inwestują dziś krocie w zawodników określanych jako “szóstki”. Ideałem jest ktoś w stylu Rodriego albo Declana Rice’a - to musi być kręgosłup, piłkarz z chłodną głową, dobry w defensywie, ale też podłączający się do ataku. Yves Bissouma po dobrym początku spuścił z tonu. Rodrigo Bentancur ciągle jest daleki od formy sprzed kontuzji. Problemem jest też zjazd Jamesa Maddisona, bo jesienią pociągał za sznurki i był dyrygentem orkiestry. Gdy wrócił po urazie kostki, stracił luz i pewność siebie. Postecoglou próbował na środku grać Dejanem Kulusevskim, ale Szwed krąży po pozycjach i na żadnej nie wydobywa pełni potencjału, choć jesienią w trudnych momentach można było na nim polegać.
Wąska ławka
Postecoglou latem musi zadbać o głębię składu: o to, by kontuzja jednego obrońcy nie rozwalała całej budowli. Przykładem jest choćby uraz Udogiego i przestawianie na lewą stronę Oliviera Skippa, nominalnie środkowego pomocnika. Koniecznością jest też wzmocnienie siły ognia, która w tym momencie rozkłada się na Sona (17 goli) i Richarlisona (11 goli) albo w zasadzie tylko na Sona, bo Brazylijczyk znowu doznał urazu i nie zagra nawet na Copa America. Fakt, że w meczu z Burnley z ławki wszedł 19-letni Dane Scarlett, pokazuje wąski wachlarz Ange’a.
Tottenham po odejściu Kane’a tak naprawdę nie ściągnął nikogo w jego miejsce. Mocniej zainwestował w skrzydłowych, jak Manor Solomon albo wypożyczony Timo Werner. Ani jeden, ani drugi nie jest jednak w tym momencie zdrowy. Ten pierwszy rozegrał raptem 198 minut. Tottenham z pewnością powalczy latem o Santiago Gimeneza z Feyenoordu Rotterdam. Ważną kwestią będzie też kończący się kontrakt Sona w 2025 roku, bo to sprawi, że już teraz pojawią się na niego oferty.
Ostatnio Jose Mourinho powiedział wprost: ten piłkarz jest za dobry, by grać w klubie, który nie zdobywa trofeów. Postecoglou i to, co zbudował w swoim pierwszym roku, pozwala z optymizmem myśleć, że to się wkrótce może zmienić. Son na razie też nie wyobraża sobie gry w innym miejscu.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.