Lech Poznań żegna się z Europą. "Nie wierzę w awans. Za duża przepaść między zespołami"
289 dni. 20 meczów. 10 zwiedzonych krajów. Setki przemierzonych kilometrów. Były momenty smutku, ale zdecydowanie więcej było tych radości. Lech Poznań w czwartek rozegra najprawdopodobniej swoje ostatnie pucharowe spotkanie w tym sezonie. Czas godnie pożegnać się z Europą.
Tak. Nie wierzę. Pewnie ktoś przeczytał ten wstęp i pod jego koniec mógł się lekko zdziwić, ale dla mnie Lech nie ma szans odwrócić wyniku we Florencji. I nie chodzi o to, że "w piłce wszystko się może zdarzyć". Oczywiście może, ale jednak Lech i tak doszedł już w pucharach bardzo daleko. Tak daleko, że absolutnie nikt nie miał prawa sądzić, że na kilka dni przed majówką ponad 2000 kibiców zasiądzie na stadionie we Florencji, by w ćwierćfinale Ligi Konferencji podziwiać swój zespół. I starczy.
Starczy dlatego, że pomiędzy Lechem a Fiorentiną jest za duża przepaść. Na każdym polu. Nie chce pisać o budżetach czy płacach, choć może krótko wspomnę. Sam Nico Gonzalez kosztował dwa lata temu prawie tyle (24 mln euro), co cała kadra Lecha. Nie mówiąc o wydatkach na wynagrodzenia piłkarzy, gdzie Włosi są na szóstym miejscu w lidze pod tym kątem w swoim kraju.
Zresztą każdy, kto widział pierwszy mecz, zobaczył, jaka jest przepaść.
Ale to nie jest żaden powód do smutku czy wstydu. My nie gramy w tej lidze, co Fiorentina. I cytując klasyka: "Nie i jeszcze bardzo długo nie". Mówimy w końcu o drużynie z ligi TOP 5 mającej serie 14 meczów bez porażki. Lech jest wśród najlepszej ósemki Ligi Konferencji. Tu wręcz na logikę nie ma prawa być zespołu z ligi, której bliżej w rankingu do 30. miejsca niż 20.
Dojście polskiego zespołu - z 26. ligi w Europie - do ćwierćfinału Ligi Konferencji to jest obecnie szczyt. Dalej się nie da, bo po prostu do gry wchodzą zbyt duże kozaki. Oczywiście można było trafić lepiej, jak na Basel czy Anderlecht, ale Lech przez całą swoją kampanię miał i trochę szczęścia, i trochę pecha. Bo przecież zaczął najgorzej jak się da - od najwyżej rozstawionego zespołu - Karabachu. Tam bolało, ale wtedy było widać, jak ważny jest współczynnik UEFA. Jeden punkt więcej dałby rozstawienie.
Lech też miał trochę szczęścia, bo losując Bodo czy Djurgardens już wtedy można było trafić lepiej. Ale tych rywali też trzeba było pokonać i Lech to zrobił w niezłym stylu, nie tracąc w czterech meczach żadnej bramki. "Kolejorz" w tym sezonie pucharów zapewnił już tyle radości swoim kibicom, że można by tym obdzielić resztę ligi i by starczyło. Była fajna przygoda Dariusza Żurawia w Lidze Europy, ale tak naprawdę zakończyła się ona najgorszym sezonem w erze rodziny Rutkowskich. A teraz jest szansa na kontynuację i wykorzystanie tego doświadczenia, które się już zdobyło.
Obecny współczynnik pozwala Lechowi myśleć, że przy korzystnym układzie być może będzie rozstawiony nawet w IV rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Oczywiście, jeśli się tam dostanie, ale zakładając start od drugiej rundy, gdzie Lech będzie rozstawiony, trzeba wymagać w przyszłym sezonie od "Kolejorza" dojścia do fazy play-off decydującej o wejściu do grupy.
Lech już zobaczył, jak bardzo się to opłaca. O Lechu mówiło się w całej Polsce. Zarobił ponad 7 mln euro. Wszyscy w czwartki patrzyli, jak podopieczni Johna van den Broma radzą sobie w Izraelu, Hiszpanii czy Szwecji.
Teraz przyszedł czas na piękny, ostatni taniec. Niech to będzie pożegnanie Lecha z Europą w dobrym stylu. Niech "Kolejorz" pokaże to, co prezentował w poprzednich 19 meczach, czyli świetną organizację gry, czekanie na momenty, kompaktową grę, odpowiedni mental i agresję. Niech piłkarze po raz ostatni w tym sezonie pucharowym wzniosą się na swoje wyżyny. A my możemy podziękować Lechowi za szereg pucharowych emocji, jakich na wiosnę dawno nie widzieliśmy. Bo przecież ja - będąc po trzydziestce - pierwszy raz mogłem zobaczyć polski zespół w ćwierćfinale europejskiego pucharu. Może to nie jest Liga Mistrzów czy Liga Europy, ale też cieszy, bo wiem, gdzie jesteśmy i z czego musimy się podnosić.
A za rok wszyscy czekamy na powtórkę i miejmy nadzieję, że w czwartki będziemy mogli mówić o więcej niż jednym zespole w pucharach dłużej niż tylko do końca lipca.