Oni ubiegłego lata wyjechali z Ekstraklasy. Jak im idzie? Jeden łączony z Premier League, inni wciąż słabi
Ubiegłego lata z Ekstraklasy wyjechało kilkudziesięciu piłkarzy, w tym takich sprzedanych za naprawdę duże jak na polskie warunki pieniądze. Przerwa między sezonami to świetna okazja, by sprawdzić, jak im poszło. Kto robi karierę? Komu ten wyjazd się opłacił? Kto przepadł? Co dzieje się z kilkoma nieco zapomnianymi nazwiskami? Jak radzą sobie zawodnicy prześmiewczo nazywani “szrotem”?
Kamil Piątkowski za ok. 5 mln euro. Josip Juranović za 3 mln euro. Tymoteusz Puchacz za 2,5, Adrian Benedyczak za 2, a Karol Fila za 1,5 mln (kwoty z “Transfermarkt”). A to nie wszystko. Zeszłego lata kluby Ekstraklasy zarobiły trochę pieniędzy na transferach wychodzących. Polską ligę opuściła też rzesza zawodników oddanych za mniejsze pieniądze lub bez kwoty odstępnego. Wyjeżdżali piłkarze każdej kategorii - ligowa czołówka, tzw. “dżemik”, młode talenty, ale także mnóstwo nazwisk, za którymi nikt tęsknić nie powinien. Jak im idzie?
Dodajmy, że nie uwzględniliśmy graczy, którzy byli do poszczególnych drużyn tylko wypożyczeni i z końcem sezonu 2020/21 wrócili do macierzystych zespołów lub zaczepili się gdzie indziej, tak jak Nika Kaczarawa i Wasyl Kraweć z Lecha, Artem Szabanow z Legii, Dominik Holec z Rakowa czy Makana Baku i Maik Nawrocki z Warty (co ciekawe, obaj są dziś w Legii). Podobnie ma się sytuacja z piłkarzami wypożyczonymi gdzieś przez polskie kluby rok temu, a dopiero teraz formalnie wykupionymi (jak np. Karlo Muhar).
Najdrożsi
Zacznijmy od najdroższych transferów. Kamil Piątkowski przeszedł do Salzburga i trzeba przyznać, że jego pierwszy rok w Austrii był pechowy, ale nie nieudany. Jest niedosyt, bo utalentowany obrońca stracił ponad dwa miesiące gry z uwagi na uraz kostki. Z drugiej strony, zagrał 13 meczów w lidze, z czego 11 od pierwszej minuty. To duży kapitał na przyszłość i znak, że klub w niego wierzy. Nie po to Austriacy inwestowali kilka milionów euro, by nie ufać reprezentantowi Polski. Piątkowski zadebiutował także w Lidze Mistrzów. Wydaje się, że najbliższy sezon będzie kluczowy, by miarodajnie ocenić, jak szybko może rozwinąć się jego kariera. Bo potencjał 22-latka jest niepodważalny.
Gdy Josip Juranović opuszczał Legię, kibice ze stolicy słusznie wyrażali zaniepokojenie, że kwota 3 mln euro otrzymana za reprezentanta Chorwacji od Celtiku Glasgow jest za niska. I mieli rację. Juranović świetnie zaaklimatyzował się w Szkocji i rozegrał bardzo dobry sezon. Na tyle dobry, że media łączyły go z klubami Premier League i Atletico Madryt, a zdaniem szkockiego “Timesa” Celtic oczekuje za niego ponad 15 mln euro. Nawet jeśli Legia otrzyma procent od następnego transferu, to i tak może żałować, że nie wyciągnęła za 26-latka większej sumy. Chorwacki obrońca jest jednak żywym dowodem na to, że Ekstraklasa może stanowić przystanek w drodze do naprawdę poważnej kariery.
Puchacz, Benedyczak i Fila to trzy osobne, ale niełatwe do oceny przypadki. Najczęściej grał drugi z nich, który dobił do ponad trzydziestki występów w Serie B. Okrasił je sześcioma golami i generalnie robił w Parmie niezłe wrażenie, wypracowując z czasem dobrą pozycję w zespole. Zyskał perspektywy na przyszłość, zaskarbił sobie uznanie klubu. Coś jak Kamil Piątkowski w Salzburgu. Jest jeszcze czas, by się rozwinął. Warto to docenić. Czas ma też Fila, tyle że niespełna 600 minut w Ligue 1 to wynik na pewno poniżej oczekiwań. Inna sprawa, że Strasbourg zanotował wyjątkowo udany sezon, więc nie bardzo były powody do drastycznych zmian w składzie.
W temacie Puchacza jego dużą porażką na pewno jest brak debiutu w Bundeslidze. Wypożyczenie do Turcji okazało się jeśli nie sukcesem, to przynajmniej właściwym pomysłem, co przyznawał sam “Puszka”, twierdząc, że sporo z tego wyniósł. Dołożył też do gabloty mistrzostwo kraju, a koniec końców rozegrał w Trabzonie 13 spotkań. Nieźle. Ważniejsze jednak, co się z nim stanie w najbliższych tygodniach. Na razie trenuje z Unionem, lecz nie ma pewności, czy klub zechce zostawić go w kadrze na nowy sezon. Dla reprezentanta Polski najważniejsza jest regularna gra. Na razie jego karierę po wyjeździe z Ekstraklasy trzeba ocenić - względem oczekiwań - na minus.
Crnomarković jednak potrafi?
Dużo po opuszczeniu Polski mógł sobie obiecywać David Tijanić, jeden z czołowych zawodników ligi i filar Rakowa Częstochowa. Słoweniec trafił do tureckiego Goztepe, grał tam regularnie, strzelił cztery gole, tyle że jego zespół spadł z hukiem z ligi. Podobnie jak Altay Mateusza Lisa, na którym Wisła Kraków zarobiła kilkaset tysięcy euro. Lis jednak tak się wypromował znakomitą grą, że dostał kontrakt życia w Southampton. I to jest chyba najbardziej sensacyjny obrót spraw, jeśli chodzi o zawodników żegnających Ekstraklasę latem ubiegłego roku.
Zaskoczenie stanowią również losy Jakuba Świerczoka. Niestety - negatywne. Były (?) reprezentant Polski świetnie zaczął w Japonii, błyszczał formą strzelecką, po czym pojawiły się informacje o śledztwu prowadzonym przeciwko niemu ws. rzekomego dopingu. I tyle. Nic więcej nie wiadomo. Kompletna cisza. Zniknął ze sportowych radarów. Sam deklarował, że “nigdy nie stosował jakichkolwiek niedozwolonych środków dopingujących”. Jak możemy zauważyć na jego Instagramie, napastnik oddawał się ostatnio głównie wędkarstwu.
Różnie potoczyły historie innych znanych twarzy, Pawła Wszołka i Marko Vesovicia. Polak nie poradził sobie w Unionie Berlin, wrócił do Legii zimą na wypożyczenie, a teraz zasilił ją na stałe. Vesović zaś odszedł do Karabachu, z którym właśnie rywalizuje w Lidze Mistrzów przeciwko Lechowi Poznań. Czarnogórzec jest tam pewniakiem do gry, w ubiegłym sezonie miał duży wkład w odzyskanie mistrzostwa Azerbejdżanu. Opuszczenia Warszawy raczej nie żałuje.
W Słowenii karierę na właściwe tory skierował Djordje Crnomarković, który w Polsce wyróżniał się głównie fatalną grą w defensywie (najpierw w Lechu, później w Zagłębiu), a na domiar złego brutalnym faulem złamał nogę młodemu Piotrowi Pyrdołowi z Wisły Płock. Śmiało można założyć, że to jeden z gorszych obrońców w lidze ostatnich lat. W Olimpiji Lublana jednak odżył. Rozegrał pełny sezon. Nie wiadomo, gdzie będzie grał teraz, bo w jego klubie panuje spory chaos. Chuligani dopiero co przerwali konferencję nowego trenera i u progu nowych rozgrywek generalnie jest jeden, wielki cyrk na kółkach.
Inny były lechita, Aron Johannsson, po kilku miesiącach bezrobocia zakotwiczył na Islandii. Reprezentuje tam Valur Rejkiawik. Podobny kierunek obrał Maciej Makuszewski. Idzie mu tam kiepsko - jeden gol, jedna asysta, ostatnio czerwona kartka, a ponadto zaraz może go tam nie być.
Poważni i mniej poważni
Pamiętacie Tomasa Podstawskiego? Gdy portugalski pomocnik o polskich korzeniach radził sobie w Pogoni, przebąkiwano nawet o szansach na jego grę w reprezentacji. Z tego nic nie wyszło, bo Podstawski z każdym miesiącem wyglądał słabiej i w końcu odszedł ze Szczecina. Miejsca nigdzie nie zagrzał. Kilka miesięcy spędził w norweskim Stabaeku, późną zimą pięć tygodni grał w izraelskim Bnei Yehuda, a teraz przeniósł się na Cypr. To zresztą popularny kierunek wśród zeszłorocznych ekstraklasowych “uciekinierów”. Wicemistrzem tego kraju został Angel Garcia, który zdecydowanie dawał radę w Wiśle Płock, a teraz jako podstawowy piłkarz AEK Larnaka szykuje się do gry w eliminacjach Ligi Mistrzów.
Fernan Lopez, być może pamiętany w Białymstoku (bo nic tam nie pokazał), z przerwą na azerską Qabalę też wylądował na Cyprze. Sezon na tej wyspie spędził również Peter Wilson, kojarzony z Podbeskidzia. Kibiców z Bielska-Białej uspokajamy - dalej za bardzo nie strzela goli. Podobnie jak inny as maczający palce w spadku “Górali”, Marco Tulio. Brazylijczyk zanotował zresztą drugi spadek z rzędu, w barwach czeskiej Karwiny, gdzie osiągnął oszałamiający wynik dwóch bramek (tyle co Wilson). Lepiej idzie innym byłym graczom Podbeskidzia. Gergo Kocsis regularnie gra na Węgrzech, a Petar Mamić, mistrz Litwy, walczy z Żalgirisem w eliminacjach LM.
Teraz trochę o poważniejszych piłkarzach. Ivan Marquez przeniósł się z Cracovii do średniaka ligi holenderskiej, NEC Nijmegen, i rozegrał cały, solidny sezon, podobnie jak Michael Gardawski w Grecji. Diego Ferraresso odnalazł się w Bułgarii. Airam Cabrera strzelił sześć goli w 13 meczach ligi indyjskiej (i na pewno sporo zarobił, tak jak zresztą Ariel Borysiuk). Roman Prochazka z Górnika jest pewniakiem w Spartaku Trnawa, a Milan Dimun, przez lata zawodnik Cracovii, w Dunajskiej Stredzie. Petteri Forsell błyszczy na własnej ziemi - w barwach Interu Turku uzbierał w tym sezonie cztery bramki i sześć asyst.
Pecha miał Jakov Puljić, bo na Węgrzech doznał bardzo poważnej kontuzji. Opuścił Jagiellonię na rzecz węgierskiej Puskas Akademii, tam zdobył dwa gole, po czym w 2022 roku rozegrał dokładnie 30 minut.
Osobna historia to darzony w Polsce dużą sympatią Gerard Badia. Hiszpan wyjechał z Gliwic i realizuje się jako biznesmen - prowadzi rodzinny biznes, a piłkę kopie wyłącznie rekreacyjnie w niższych ligach. Jak mówił dla “Weszło”:
- Mieszkam w przepięknym miejscu, działam w rodzinnej firmie, moje dzieci chodzą do szkoły i są blisko rodziny, a dla mnie to, by wszyscy spędzali razem czas, jest bardzo ważne.
I brawa dla Gerarda. Ekstraklasa zawsze będzie go wspominać z szacunkiem.
Barwni i różni
Charakterystyczną postacią naszej ligi był też wesoły Cillian Sheridan. Rosły napastnik, ostatnio zawodnik Wisły Płock, zamienił “Nafciarzy” na szkockie Dundee FC. Długo tam nie pograł, gdyż jesienią przytrafiła mu się poważna kontuzja kolana. Irlandczyk za to świetnie się bawi w social mediach.
Swoje w Ekstraklasie pograł również Santeri Hostikka. Skrzydłowy wrócił do ojczyzny i pewnie nie narzeka. Zdobył mistrzostwo Finlandii z HJK, gra regularnie, lecz, jak to on, ma przy tym bardzo, bardzo przeciętne statystyki goli i asyst. Wiele się zatem nie zmieniło. W Pogoni było podobnie. Inny eks-gracz “Portowców”, David Stec, na kilka miesięcy wrócił do Austrii, miał pewny plac w Hartbergu, po czym już zimą ponownie zawitał do Polski. W Lechii Gdańsk głównie jest rezerwowym.
A propos Lechii - słynny Egy Maulana Vikri, dzięki któremu gdańszczanie robili furorę wśród indonezyjskich kibiców, o dziwo poradził sobie na Słowacji. W barwach Senicy grał sporo, choć nie przedłużono z nim kontraktu i aktualnie jest bez klubu. Podobnie Martin Chudy, który po odejściu z Górnika długo czekał na ciekawe oferty, finalnie wylądował w słowackim Sered, tam wszedł między słupki, ale obecnie znów jest bez pracodawcy. Tak jak Richard Boakye. Co ciekawe, po tym, jak nie udało mu się zbawić Górnika, próbował sił w Beitarze Jerozolima, strzelił tam nawet sześć goli.
W Danii pozytywnie odnalazł się pożegnany w Śląsku Lubambo Musonda. Szybki skrzydłowy ma na koncie pełen, zakończony golem, czterema asystami i awansem do najwyższej ligi sezon w duńskim Horsens. Całkiem nieźle. Jego były kolega z zespołu, Guillermo Cotugno, wrócił zaś do Urugwaju i jest tam podstawowym zawodnikiem CD Maldonado.
Wspomnianą słowacką Senicę kilka miesięcy reprezentował też Kris Twardek, jeden z najbardziej zastanawiających transferów Jagiellonii ostatnich lat (a było ich sporo). To nie wszystko - Twardek zimą zamienił Słowację na Irlandię, a tam radzi sobie w Bohemians. Może w Polsce oceniono go nazbyt surowo? Z drugiej strony, boiska Ekstraklasy brutalnie zweryfikowały jego umiejętności.
Rok temu Zagłębie Lubin żegnało Roka Sirka i Miroslava Stocha. Pierwszy wrócił do Słowenii, do Mariboru, ale instynktu strzeleckiego nie znalazł. Choć trzy gole to i tak więcej niż strzelił dla “Miedziowych” w Ekstraklasie. Stoch zaś, kiedyś przecież naprawdę niezły grajek, nie dobił nawet do 300 minut w Slovanie Liberec. Duży zjazd.
Stefanos Evangelou z Górnika siedzi na ławce w Sheriffie Tiraspol, Ishmael Baidoo po przenosinach do Grecji leczy głównie kontuzję, zaś Jakub Kuzdra (dawniej Warta) zdążył już z tej Grecji wrócić i niedawno podpisał kontrakt z Chrobrym Głogów. Oby się odbudował.
Na koniec akcenty krakowskie. Na chwilę wróćmy jeszcze do Cracovii. Jaroslava Mihalika, na którego “Pasy” swego czasu wyrzuciły w błoto kilka milionów złotych, przerosła gra w Izraelu, po czym spadł z ligi słowackiej. Tomas Vestenicky zaś obskoczył w niecały rok ligę rumuńską i litewską. Dziś jest bez klubu. Cóż, żadne to zaskoczenie.
Wisłę Kraków ubiegłego lata opuszczały takie “asy” jak Fatos Beqiraj czy David Mawutor. Pierwszy z nich wrócił do Czarnogóry i trzyma formę, czyli dalej nie strzela goli. Mawutor zdążył odwiedzić Kazachstan i Malezję, aktualnie szuka pracodawcy. Nowy klub znalazł za to Souleymane Kone, ale on akurat spędził rok na bezrobociu i dopiero dołączył do austriackiego Sankt Polten. Vullnet Basha zdołał już wrócić pod Wawel, z kolei Aleksander Buksa wprawdzie zadebiutował w Serie A, lecz większość sezonu grywał w juniorskiej Primaverze. Nie tak miała potoczyć się kariera tego utalentowanego napastnika.
Którego z wyżej wymienionych piłkarzy wspominacie najlepiej? Którego losy Was zaskoczyły? Kogo jeszcze kiedykolwiek spodziewacie się na polskim podwórku? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.