On sam jest swoim największym wrogiem. Dalszy zjazd przepłaconego talentu. "Nie daje żadnych argumentów"
Przenosiny do Chelsea miały być przełomowym momentem w karierze Joao Felixa. Portugalczyk nie korzysta jednak z okazji na odbudowę własnej renomy. Zamiast tego od kilku miesięcy udowadnia, że jest przepłaconym zawodnikiem, za którego nie warto ponownie rozbijać banku.
Chelsea to klub, w którym ostatnimi czasy większość piłkarzy nie prezentuje odpowiedniego poziomu. Całościowo słaba dyspozycja nie może jednak służyć za wytłumaczenie dla fatalnej postawy Joao Felixa. 23-latek jako gracz jedynie wypożyczony z Atletico Madryt powinien być podwójnie zmotywowany, aby udowodnić wartość. Niestety, regularnie potwierdza on jedynie, że talent bez ciężkiej pracy jest niczym. Nikt nie wątpi przecież w potencjał Portugalczyka, chociaż coraz trudniej uwierzyć, że ten kiedykolwiek osiągnie szczyt swoich możliwości. Nie przy takim zaangażowaniu, a konkretnie jego braku.
Felix felicis
- Chelsea jest drużyną, która lubi atakować, mieć piłkę, dominować mecze. To jest styl, który mi pasuje. Czuję się wolny, mogąc tu grać, bardzo mi się to podoba - stwierdził Felix niedługo po zimowej zmianie barw z czerwono-białych na niebieskie.
Powyższe słowa stanowiły jasny dowód, że napastnik bardzo potrzebował zmiany klubu. Już na kilka tygodni przed sfinalizowaniem wypożyczenia do Chelsea hiszpańskie media rozpisywały się o rychłym odejściu wychowanka Benfiki z Madrytu. Ewidentnie nie potrafił on znaleźć wspólnego języka z Diego Simeone. “Cholo” nie bał się odesłać na ławkę najdroższego zawodnika w historii Atletico, ponieważ dbał przede wszystkim o dobro drużyny, a nie ego jednostki. W efekcie większość rundy jesiennej Felix spędził jako rezerwowy, co spotęgowało jego frustrację. Przeprowadzka na Stamford Bridge miała być zatem powiewem świeżości, resuscytacją kariery, która od paru sezonów nie zmierzała we właściwym kierunku.
- Felix to gracz o dużej jakości, który będzie robił różnicę w ostatniej tercji boiska, potrafi dobrze operować między liniami. Wciąż jest młody, ale dysponuje już sporym doświadczeniem. Nie możemy się doczekać wspólnej pracy z tym zawodnikiem - chwalił w styczniu Graham Potter cytowany przez oficjalną stronę “The Blues”.
Ówczesny trener zamierzał w jak najszybszym tempie wkomponować Felixa do składu. 11 stycznia piłkarz oficjalnie podpisał kontrakt, żeby już dzień później zadebiutować z Fulham. Tamto spotkanie pokazało dwie twarze Portugalczyka. Z jednej strony mówimy o niezwykle uzdolnionym piłkarzu, a z drugiej o dużym dziecku, które jakby wciąż nie dojrzało do gry na najwyższym poziomie. W pierwszym spotkaniu w Premier League zaprezentował kilka błyskotliwych zagrań, miał cztery strzały, był bardzo aktywny. Po końcowym gwizdku mówiło się jednak tylko o jego niesportowym wybryku. Występ zakończył bowiem już w 58. minucie, kiedy całkowicie zasłużenie dostał czerwoną kartkę. Chęć pokazania woli walki to jedno, a bandycki wślizg kończący się trzymeczowym zawieszeniem to drugie.
- Atletico obdarowało Felixa dużym zaufaniem, na które być może nie zasługiwał. On ma talent, ale musi zmienić swoją osobowość. Kosztował ogromne pieniądze, które płaci się za bardziej ukształtowanych piłkarzy. Każdy trener chce widzieć zawodników, którzy potrafią radzić sobie w trudnych sytuacjach. Z kolei Felix kręcił nosem, kiedy nie było dla niego miejsca w pierwszym składzie - ocenił Santiago Canizares na antenie "Radio Marca".
Przebłysk i dołek
Po odbyciu kary za czerwoną kartkę Felix wrócił do składu w wielkim stylu. W drugim występie dla Chelsea strzelił gola West Hamowi. Wtedy jeszcze można było żywić nadzieję, że Stamford Bridge faktycznie okaże się dla niego ziemią obiecaną. Problem w tym, że po raz kolejny w karierze Portugalczyk nie przekuł jednego dobrego występu na kolejny. Zamiast tego osiadł na laurach, po czym systematycznie zaczął pikować. Felix od kilku tygodni przypomina tego samego piłkarza, który irytował swoją postawą za czasów gry dla Atletico. Napastnik albo jest nieobecny na boisku, mając mały wkład w ofensywne poczynania, albo drażni otoczenie niepotrzebnymi stratami. Średnio w Premier League notuje ich aż 11 na mecz. To mierny wynik, patrząc również na skuteczność dryblingów na poziomie zaledwie 48%. Do tego dochodzi jeszcze fatalna postawa w obronie, czyli coś, za co ganiono go jeszcze podczas gry na Civitas Metropolitano. W barwach Chelsea wciąż nie wygląda on na zawodnika, który jest gotowy poświęcić się dla drużyny i pracować nie tylko z piłką przy nodze. W efekcie już w spotkaniach z Tottenhamem i Brighton rywale strzelali gole po stratach Felixa na swojej połowie.
Po zwolnieniu Grahama Pottera zawodnik wypożyczony z Atletico stracił miejsce w składzie Chelsea. Frank Lampard dał mu szansę w pierwszym ćwierćfinałowym meczu z Realem Madryt, jednak Felix kompletnie jej nie wykorzystał. Na Santiago Bernabeu wyróżnił się jedynie zmarnowaną okazją, czyli czymś, co powoli można nazwać jego specjalnością. Według współczynnika expected goals 23-latek powinien zdobyć już dla “The Blues” przynajmniej cztery bramki. Po 16 rozegranych meczach ma jednak na koncie zaledwie dwa trafienia i żadnej asysty.
- Niektórzy piłkarze Chelsea dzisiaj kompletnie zniknęli. Co się stało z Joao Felixem? Jego nie było na boisku - grzmiał Frank LeBoeuf na łamach "ESPN".
Joao Wygnaniec
W trzech ostatnich meczach Chelsea Felix trafiał na na ławkę rezerwowych. Wiele decyzji Franka Lamparda można podważać, ale akurat w tym przypadku nie działa on na szkodę zespołu. W dodatku media coraz częściej informują, że “The Blues” raczej nie zamierzają kontynuować współpracy z zawodnikiem “Atleti”. Z perspektywy czasu samo wydanie 11 mln euro na półroczne wypożyczenie brzmi jak palenie pieniędzmi w kominku. Patrząc na bilans atutów Portugalczyka w zestawieniu ze słabymi stronami, można dojść do wniosku, że nie daje on żadnych argumentów, aby płacić za niego krocie.
Felix znajduje się w trudnym położeniu, gdyż Atletico również nie wygląda na zespół, który powita go z powrotem z otwartymi ramionami. Przecież dopiero po jego odejściu ekipa ze stolicy Hiszpanii odrodziła się z popiołów. Potwierdza to niedawna passa 13 ligowych meczów bez porażki oraz naprawdę przyjemna gra podopiecznych Simeone. “Rojiblancos” ewidentnie nie potrzebują napastnika, który jest skrajnym indywidualistą z trudnym charakterem i brakiem skłonności do ciężkiej pracy. Tacy ludzie nie mają prawa odnieść sukcesu pod okiem “Cholo”.
- Cała historia Joao Felixa pokazuje, że Felix był swoim największym problemem. Praca z Diego Simeone mogła być kłopotem dla Portugalczyka, natomiast największym problemem Felixa jest on sam. Czy to jest przypadek, że Atletico punktuje zdecydowanie lepiej bez Felixa? Być może tak, ale czy to jest przypadek, że bardzo wielu przedstawicieli obozu Atletico, Diego Simeone czy Mario Hermoso, przemyca między wierszami takie hasła, że teraz idziemy w jedną stronę, teraz mamy piłkarzy, którzy rozumieją, na czym polega drużyna. Sporo było takich drobnych sygnałów, które interpretowano w Hiszpanii właśnie jako anty-Joao Felix - mówił ostatnio na swoim kanale Tomasz Ćwiąkała, dziennikarz stacji "Canal+ Sport".
Sytuacja obecnie wygląda tak, że Felix jednocześnie jest niepotrzebny w Chelsea i zbędny w Atletico. “The Blues” po ostatnich szaleństwach na rynku transferowym powinni zaciągnąć hamulec ręczny. Dalsze szastanie pieniędzmi może tylko pogorszyć już i tak nieciekawą sytuację. Szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że londyńczycy według wielu doniesień dopięli już ważne wzmocnienie na przyszły sezon w postaci kupna Christophera Nkunku. Francuz pod względem pozycji jest nieco podobnym piłkarzem do Felixa, z tą różnicą, że znacznie regularniej utrzymuje wysoki poziom. Ewentualny transfer Portugalczyka byłby zatem kolejnym zbędnym ruchem Todda Boehly’ego. Po kilku miesiącach rządów na Stamford Bridge Amerykanin powinien się nauczyć, że drogo nie zawsze oznacza dobrze.
Na obecną chwilę właściwie nie da się wskazać klubu, który powinien starać się o pozyskanie Joao Felixa. Przygoda napastnika w Londynie potwierdza, że to wcale nie Diego Simeone hamował jego ofensywny potencjał. Największym wrogiem Portugalczykiem pozostaje on sam. Nikt inny nie zmusi go do włożenia większego wysiłku w walkę o powrót do dawno utraconej formy.