Cyrk trwa, PZPN bawi się w najlepsze. Od Mamrota do Simeone. "Nie tylko sobie wyrządza wizerunkową krzywdę"
Ostatnie miesiące to dla polskiej reprezentacji i PZPN-u wizerunkowe katusze. Gdy wydawało się, że powoli żegnamy temat afery premiowej i Czesława Michniewicza, na tapecie pojawiła się kwestia wyboru nowego selekcjonera, która, przynajmniej medialnie, wygląda coraz bardziej komicznie.
Prezes PZPN, Cezary Kulesza i ludzie z jego otoczenia bawią się w najlepsze. Powoli zaczynam odnosić wrażenie, że siedząc przy - niech będzie - filiżance kawy, licytują się, kto puści w obieg najbardziej absurdalną plotkę dotyczącą wyboru nowego selekcjonera.
Ten festiwal dezorientacji trwa już kilka tygodni, ale nabrał na sile w ostatnich dniach. Czasami przemówi sam Kulesza, innym razem media dostają cynk od “kogoś z jego otoczenia”. I właśnie taki anonimowy rozmówca pod koniec grudnia stwierdził w rozmowie z TVP Sport, że przeważa opcja polska, nie zagraniczna. Już wówczas na ciekawą rzecz zwrócił uwagę Tomasz Ćwiąkała, dziennikarz “CANAL+”, który zaapelował do Kuleszy.
- W polskiej piłce mam dość jednej rzeczy - tego całego gadania "środowisko", "otoczenie" itd. Niech ci ludzie zaczną wreszcie mówić pod swoim nazwiskiem, niech Cezary Kulesza w końcu pójdzie do jakiegoś programu i powie, o co mu chodzi - stwierdził.
No to Kulesza faktycznie przerwał milczenie, ale zamiast powiedzieć coś konkretnego, tylko - kolokwialnie ujmując - poddymił. Wspomniał bowiem w rozmowie z TVP Sport, że “w jego głowie krąży Michał Probierz”, co spotkało się z lawiną krytycznych komentarzy, zarówno ze strony kibiców, jak i dziennikarzy. Ciekawie było zresztą już wcześniej, bo na jednego z faworytów do objęcia reprezentacji zaczął wyrastać Jan Urban, o czym wspominał Piotr Koźmiński z “WP Sportowe Fakty”.
Mylenie tropów? Badanie nastrojów? Trudno stwierdzić co Kulesza miał na myśli, ale nie trzeba być wielkim myślicielem, by wiedzieć, że ewentualne zatrudnienie w roli selekcjonera Probierza mogłoby skończyć się zamieszkami pod siedzibą PZPN. Tak pół żartem, pół serio.
Gdy natomiast wydawało się, że “śmieszki” się skończyły, bo coraz mocniej wybrzmiewały nazwiska takich postaci jak Vladimir Petković, Paulo Bento czy Herve Renard, co trzeba uznać za kandydatury jak najbardziej mocne i logiczne, prezes PZPN jeszcze raz postanowił rozpalić środowisko.
- Jest Jan Urban, jest Jacek Magiera, Ireneusz Mamrot, Maciej Bartoszek, Piotr Stokowiec. Jeśli chodzi o trenerów związanych kontraktami, jest to bardziej skomplikowane, każdy ma swoje zapisy w umowach, które musimy respektować - wypalił Kulesza.
I ręce opadły. Z całym szacunkiem dla wszystkich szkoleniowców wymienionych powyżej, czy ktoś wyobraża sobie na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski Ireneusza Mamrota? Cytując Wojciecha Kowalczyka - “no ludzie kochani…”.
Jasne. Nie trzeba być Nostradamusem, by domyślić się, że nie były to realnie rozważane kandydatury. Przynajmniej w kilku przypadkach. Pytanie jednak, czy warto tak mocno pogrywać sobie z opinią publiczną i jednocześnie wystawiać na ostrzał niektórych, Bogu ducha winnych, trenerów.
- Cezary Kulesza lubi się bawić trochę mediami, opinią publiczną, a w związku z tym także kibicami. Mi osobiście się to nie podoba, bo nie tylko sobie wyrządza taką wizerunkową krzywdę szef PZPN-u, ale także tym ludziom, których wymienia w gronie kandydatów, a którzy trafiają na tapet, są maglowani przez media, przez kibiców. “Podśmiechujki” pod ich adresem się pojawiają, no bo nikt nie bierze ich poważnie pod uwagę. A przede wszystkim nadaje temu procesowi element niepoważności. Wydaje mi się, że to jest zupełnie niepotrzebne, ale widać szef federacji się tym nie przejmuje - zauważył słusznie nasz dziennikarz, Tomasz Włodarczyk we wczorajszym “Oknie Transferowym” na kanale YouTube Meczyki.
Co ciekawe, w kilka dni przeszliśmy drogę od Ireneusza Mamrota do Diego Simeone, bo ponoć otoczenie Kuleszy podjęło zuchwałą próbę wyrwania z Atletico Madry najlepiej zarabiającego trenera świata. Argentyńczyk miał otrzymać nawet telefon z Polski, ale - cóż za zaskoczenie - nie był zainteresowany. “Trzeba próbować” - miał powiedzieć Kulesza, o czym wspominał Roman Kołtoń. No tak… “Jak kraść, to miliony”.
Wydaje się jednak, że ostateczny wybór selekcjonera nie będzie absurdalny. Nawet jeśli PZPN wizerunkowo od jakiegoś czasu strzela we własną stopę, nie urządzi na sobie harakiri w postaci decyzji, która wywołałaby kolejną lawinę krytyki. Kulesza podkreśla teraz, że w grze pozostało trzech zagranicznych kandydatów, co już jest dobrą nowiną (o ile prawdziwą), bo na polskim rynku zwyczajnie nie widać odpowiedniego trenera.
Wiele wskazuje na to, że selekcjonerem zostanie ktoś z dwójki Vladimir Petković - Paulo Bento. Od kilku dni mówi się też o Stevenie Gerrardzie, ale według Tomasza Włodarczyka legenda Liverpoolu najprawdopodobniej nie skorzysta z oferty, która rzeczywiście pojawiła się na stole. Nie wydaje się także, że biało-czerwonych obejmie Herve Renard. Tu przeszkodą może być przede wszystkim jego umowa z Arabią Saudyjską.
Jeśli PZPN wybierze mądrze, a pewnie ostatecznie tak będzie, wybaczymy mu ten festiwal lawirowania i zwodzenia otoczenia. Póki co można poczuć jednak spory niesmak.