Gość z czwartej ligi błysnął w Serie A. Zarabia śmieszne pieniądze, legenda mówi o pomniku
Parę lat temu grał na peryferiach futbolu, Dziś jego występy w elicie obserwują światowe gwiazdy Hollywood. Historia Alessandro Gabrielloniego to zresztą gotowy materiał na dobry film.
W połowie grudnia, w 16. kolejce Serie A, Como sprawiło małą sensację, pokonując Romę 2:0. “Giallorossi” mogła znajdować się w kryzysie, ale wciąż do starcia z beniaminkiem podchodzili jako minimalni faworyci. Tymczasem podopieczni Ceska Fabregasa zanotowali piorunującą końcówkę, strzelając oba gole w doliczonym czasie gry. Sukces z wysokości trybun ramię w ramię obserwowali miejscowi kibice, znane osobistości, jak Keira Knightley, Michael Fassbender czy Adrien Brody, a także rodzice Alessandro Gabrielloniego. To właśnie 30-latek został bohaterem triumfu nad rzymianami. Zawodnik, który karierę w Como rozpoczynał na czwartym poziomie rozgrywkowym, w końcu strzelił pierwszego gola w Serie A.
- Bardzo cieszę się, że ten gol wreszcie padł, czekałem na ten moment przez wiele lat. To niesamowite, że mogę dzielić tę chwilę z rodzicami. Chodzili na moje mecze, kiedy byłem amatorem, występowałem na prowincjonalnych boiskach. A teraz jesteśmy tutaj. Moim marzeniem jest, aby następnego gola strzelić na oczach mojego idola, Alexa Del Piero - powiedział napastnik na antenie DAZN.
Bankructwo, spodenki i wieniec laurowy
W drodze do elity Alessandro Gabrielloni napotkał wiele przeszkód. Juniorską karierę rozpoczynał w Anconie Calcio, której pierwszy zespół występował wówczas na poziomie Serie B. Klub zbankrutował, więc młody gracz musiał wrócić w rodzinne strony. Jako 16-latek zadebiutował w Serie D, broniąc barw Jesiny. Następnie zwiedził takie ekipy, jak Maceratese, Taranto, Campobasso, Cavese czy Bisceglie. Bez szału, delikatnie mówiąc. W styczniu 2018 roku trafił do Como, które również borykało się z problemami finansowymi. “Lariani” sezon wcześniej uplasowali się na siódmym miejscu w Serie C, jednak i tak zostali zdegradowani o poziom niżej z powodu długów. Wtedy nikt nie wyobrażał sobie, że w 2024 roku trenerem będzie Cesc Fabregas, a współudziałowcem Thierry Henry.
Ale wróćmy do początku, sześć lat temu Gabrielloni momentalnie został gwiazdą drużyny znad malowniczego jeziora. W pierwszych 14 spotkaniach zdobył dziesięć bramek, pomagając w uzyskaniu awansu na trzeci poziom rozgrywkowy. Kolejne trafienia sprawiły, że dorobił się przydomku “Gabrigol”. Jeden z lokali w Como nazwał tak zresztą pizzę na cześć skutecznego snajpera. Sam zainteresowany odwzajemnił miłość, chociaż nie był do końca przekonany, czy uda mu się wyżyć z piłki. Początkowo karierę sportową łączył zatem ze studiowaniem ekonomii na uniwersytecie Macerata. W 2020 roku obronił pracę pt. “Zmiany demograficzne i implikacje makroekonomiczne we Włoszech”. Przykuł uwagę mediów, ponieważ wywalczył dyplom w eleganckiej koszuli i spodenkach treningowych Como. Tak wyglądały uroki zajęć zdalnych w czasie pandemii.
- Dlaczego założyłem te spodenki? Bo naprawdę nie miałem żadnych innych pod ręką. Na szczęście znalazłem białą koszulę. Bardzo cieszę się, że zdałem, kiedy powiedziałem o tym kolegom z drużyny, dostałem sporo gratulacji. Chociaż niektórzy dalej nie wierzą, że skończyłem szkołę - rzucił z uśmiechem na antenie stacji Sky Sports.
- Kontynuowałem naukę, ponieważ nie wiedziałem, czy na pewno zostanę zawodowym piłkarzem. Kiedy awansowaliśmy do Serie B, zrozumiałem, że futbol stał się już moją stałą pracą. Przy każdym awansie zastanawiałem się, czy jestem na to gotowy, wiedziałem, że muszę dawać z siebie jeszcze więcej. To, że tu nadal jestem, to efekt konsekwencji i poświęcenia na każdym treningu. Como dziś jest zupełnie innym miejscem niż wcześniej. Na początku mieliśmy inny herb, nie było centrum sportowego, więc żyliśmy z tygodnia na tydzień, zmieniając ciągle boiska. W tej wspinaczce najważniejsze były jednak uczucia i bliskość ludzi. Kibice i wszyscy w klubie zawsze byli przy mnie. Pojawiały się możliwości odejścia, ale zawsze wybierałem Como - dodał na łamach Calciocomo.it.
- W Como szukamy ludzi, którzy wyróżniają się wysokim poziomem ambicji, nie tylko na poziomie sportowym. Alessandro doskonale spełnia te kryteria - oceniał Carlalberto Ludi, ówczesny dyrektor, a obecnie prezes Como, przywoływany przez dziennik La Repubblica.
Misja zakończona sukcesem
Gabrielloni wyrósł na największego bohatera ekipy z Lombardii. W sezonie 2020/21 to on strzelił dublet w decydującym meczu z Alessandrią, który wprowadził drużynę do Serie B. W minionych rozgrywkach dołożył cegiełkę do znacznie większego sukcesu, jakim był pierwszy awans do włoskiej ekstraklasy od 21 lat. Zanotował wówczas dziewięć goli i dwie asysty, zapewniając łącznie dziesięć dodatkowych punktów. Żaden innych gracz “Larianich” nie był tak decydujący. Pięknym obrazkiem była końcówka spotkania z Cosenzą w ostatniej kolejce. Zespół Fabregasa przypieczętował awans, a “Gabrigol” zalał się łzami. Nikt tak dobrze nie wiedział, ile poświęceń wymagała powolna wspinaczka na najwyższy poziom.
- Rozpłakałem się jeszcze przed ostatnim gwizdkiem, ponieważ przypomniałem sobie całą naszą podróż. W pewnym momencie podszedł i przytulił mnie Thierry Henry. To było jeszcze bardziej szalone, zwykle to ty musisz podejść do swoich idoli. Teraz żyję marzeniami - mówił na gorąco po awansie dla Cronache di Spogliatoio.
Powrót do Serie A wiązał się oczywiście z rewolucją kadrową. Latem do ekipy Fabregasa ściągnięto m.in. Sergiego Roberto, Nico Paza, Alberto Moreno czy Andreę Belottiego. Jednocześnie nie zapomniano o filarze minionych sukcesów. Umowa Gabrielloniego została przedłużona do 2027 roku. Zgodził się on na skromne zarobki w wysokości 50 tys. euro netto rocznie. Portal Esquire.it informował, że choćby Roberto inkasuje 40 razy więcej. Ale dla “Gabrigola” największą zapłatą pozostaje sama możliwość bronienia ukochanych barw.
- Alessandro to wyjątkowy chłopiec, nigdy nie widziałem gracza z taką determinacją i poczuciem poświęcenia dla drużyny. Stale się doskonalił, był wzorem dla innych, w pełni zasłużył na opaskę kapitana. To topowy zawodnik - chwalił Marco Banchini, były trener Como, w rozmowie z Claudią Marrone.
- We współczesnej piłce, gdzie zawodnicy zwykle zostają w klubie przez dwa, trzy lata, Gabrielloni jest wyjątkiem. Miło obserwować takie historie. To piłkarz, który już na zawsze będzie kojarzony wyłącznie z jedną drużyną. To ważne, aby mieć takie postacie w szatni. Jestem przekonany, że w najbliższych latach nadal będzie odgrywał istotną rolę w Como - zaznaczył niedawno Osian Roberts, członek dyrekcji sportowej Como.
Prawdziwy kapitan
Gabrielloni przebył długą drogę, jednak warto zaznaczyć, że nie stał się nagle jednym z najlepszych włoskich piłkarzy. W tym sezonie jego rola ogranicza się do bycia żelaznym rezerwowym. Najdłuższy występ zaliczył w pierwszej kolejce, kiedy zagrał 34 minuty przeciwko Juventusowi. Zmienił wówczas Andreę Belottiego, przez moment tworzył duet napastników z Patrickiem Cutrone, po drugiej stronie boiska czarowali Dusan Vlahović i Kenan Yildiz. To był inny świat niż ten, który zastał sześć lat wcześniej, podpisując kontrakt z Como. Po porażce 0:3 ze “Starą Damą” przyznał, że rywale byli lepsi w każdym aspekcie, fizycznym, technicznym i motorycznym. W następnych kolejkach Fabregas wpuszczał go w późniejszych fazach meczów, widząc, że 30-latek potrzebuje czasu, aby dostosować się do wymagań Serie A. Dla niego każda minuta rozegrana na tym poziomie jest jednak małym sukcesem.
- Napawa mnie dumą, że za kilka lat nadal będę pamiętany w tym mieście. Najlepszą rzeczą jest możliwość uczestniczenia w procesie zmian, jakie dotykają klubu. Posiadanie nieograniczonej ambicji sprawia, że nigdy nie można być do końca zadowolonym. Mam nadzieję, że w najbliższych latach uda nam się awansować do Ligi Mistrzów, na razie skupiamy się na utrzymaniu bezpiecznej pozycji - podkreślił dla Rolling Stone Italia.
Niedawny mecz z Romą pokazał, że Gabrielloni nie musi być tylko dobrym duchem w szatni i symbolem zmian w Como. Wreszcie jemu również udało się błysnąć na tle renomowanego rywala. W 93. minucie sam pokonał Mile Svilara, a chwilę później zanotował jeszcze asystę do Nico Paza. Tym samym został dopiero piątym piłkarzem, który w barwach jednego klubu trafiał do siatki w rozgrywkach od Serie D do Serie A. Cesc Fabregas po ostatnim gwizdku nazwał go legendą i powiedział, że zasługuje na pomnik przed stadionem.
- Mój pomnik? Miło jest usłyszeć takie słowa od trenera, który tak bardzo pomógł mi się rozwinąć. Strzeliłem tego gola także dzięki niemu. Cieszę się, że po tylu latach udało mi się tego dokonać, szczerze mówiąc, nawet nie pamiętam dokładnie momentu, w którym piłka wpadła do siatki. Ale najważniejsze, że to się stało. Kilka lat temu nigdy bym nie pomyślał, że uda mi się tutaj dotrzeć. To zasługa klubu i wszystkich mieszkańców Como - odpowiedział napastnik, cytowany przez Tuttomercatoweb.com.
- Mój brat umie czekać na odpowiedni moment. Strzelenie gola przeciwko Romie było dla niego szczególnie wyjątkowe ze względu na obecność w składzie rywali Paulo Dybali, jego wielkiego idola - powiedziała Marta Gabrielloni w wywiadzie z Calciostyle.it. - Nie chcę mówić tylko o bramce Alexa. Mógł mieć dublet, ale zamiast tego podał koledze z drużyny, który podwyższył prowadzenie. Myślę, że to zachowanie najlepiej pokazuje, dlaczego jest kapitanem - dodała.
W następnych tygodniach Gabrielloni zapewne pozostanie luksusową opcją z ławki. Trudno jest wywalczyć miejsce w składzie, rywalizując z Cutrone i Belottim, którzy zjedli zęby na Serie A. Pod względem skali talentu biją oni oczywiście 30-latka na głowę. Jednak kibice na Stadio Giuseppe Sinigaglia wiedzą, kto jest prawdziwym symbolem ich klubu. Łatwo bowiem dołączyć do beniaminka z dużymi ambicjami, konkretnym budżetem i piłkarską legendą na ławce trenerskiej. “Gabrigol” wybrał zaś Como, kiedy znajdowało się ono w Serie D, było biedne jak mysz kościelna i nie miało swojego boiska do treningów. Od tego czasu Włoch wystąpił w 225 meczach, notując 65 goli i dziesięć asyst. Miał wkład przy każdym z trzech awansów. I tego nikt mu nie odbierze.
- Czym jest dla mnie szczęście? Piłką wpadającą do siatki i niedzielnym obiadem z całą rodziną - przyznał w rozmowie z klubowymi mediami.
Trudno o lepszą maksymę z ust środkowego napastnika.