Obalić „dream team”. Kto postawi się Manchesterowi Guardioli?

O rozgrywkach na „Wyspach” można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że są przewidywalne lub nudne ze względu na ubogość kandydatów do tytułu. W Premier League jeszcze nigdy w historii nie doświadczyliśmy takiej dominacji jak w Hiszpanii, Niemczech czy we Włoszech, gdzie obecni mistrzowie zdobywali tytuł po 7 razy w ciągu ostatniej dekady.
Najdłużej panującym mistrzem był dwukrotnie Manchester United za czasów Alexa Fergusona. Podopieczni jednego z najwybitniejszych trenerów w historii 3 razy z rzędu zdobywali tytuł w latach 1998-2001 oraz 2006-2009.
I to właśnie sezon sprzed dziesięciu lat był ostatnim, gdy mistrzowi udało się obronić tytuł. Trudno w to uwierzyć, patrząc na swobodne poczynania ligowe Barcelony czy Juventusu, ale właśnie dlatego Premier League była/jest wyjątkowa.
Wybór używanego w tym wypadku czasu jest niezwykle trudny, a to wszystko przez „dream team”, który na Etihad Stadium stworzył Pep Guardiola.
Drużyna bez skazy
Aktualni zwycięzcy Premier League z Manchesteru posiadają absolutnie wszystkie atuty, aby za kilka miesięcy znów odebrać tytuł dla najlepszej angielskiej drużyny. Poprzedni mistrzowie w trakcie wakacyjnej przerwy zwykle osłabiali się na rynku transferowym. Z mistrzowskiego Leicester odszedł mózg drużyny w postaci Kante, a Chelsea, zarówno pod wodzą Mourinho, jak i Conte, po mistrzostwach traciła takich zawodników jak Cech, Filipe Luis, Ramires, Costa i Matić.
Tymczasem u „Obywateli” mamy do czynienia z całkowitym, prawie nieprzerwanym spokojem. Jedynym problemem dla Guardioli mogłaby być kontuzja Kevina de Bruyne’a, która wyklucza Belga z gry na minimum 2 miesiące, ale z drugiej strony wystarczy spojrzeć na szeroki wachlarz opcji, którymi dysponuje Pep, aby zrozumieć, że City dysponuje kadrą idealną.
W drugiej kolejce City mierzyli się z Huddersfield, a Guardiola mimo absencji de Bruyne’a mógł posadzić na ławce takie nazwiska jak Sane, Sterling czy Mahrez. „Obywatele” mimo kosmicznej ławki rezerwowych wyszli w bardzo silnym zestawieniu, które przejechało się po „Terierach”.
City dysponuje prawdopodobnie najmocniejszą kadrą spośród wszystkich drużyn w Anglii, ale nie jest to kluczowy czynnik w walce o tytuł. Jest nim postać trenera, który w wieku 47 lat stał się ikoną tego sportu, wzorem szkoleniowca idealnego.
Wystarczy obejrzeć jak Guardiola motywował swoich podopiecznych przed starciem ze Stoke w ubiegłym sezonie. Mimo ogromnej przewagi punktowej nie było mowy o jakimkolwiek odpuszczaniu, graniu na pół gwizdka.
Z Pepem na ławce fani City mogą spać spokojnie, ponieważ drużyna z całą pewnością nie zachłyśnie się odniesionym w maju sukcesem. „Obywatele” dokonali czegoś historycznego w sezonie 17/18, ale to już przeszłość, zaledwie kilka linijek na kartach historii.
Teraz dla zawodników z niebieskiej części Manchesteru oraz przede wszystkim trenera największym życiowym wyzwaniem jest sobotni pojedynek z Wolverhampton, który będzie jednym z wielu przystanków podczas długiej i być może niezwykle owocnej podróży po obronę tytułu.
To będzie ich sezon…
W kontekście Liverpoolu, co roku słyszymy dokładnie ten sam frazes wypowiadany przez fanów, którzy mają nadzieję na powrót wspaniałych czasów, nawiązujących do dokonań Dalglisha.
Tym razem jednak wiele wskazuje na to, że słynny już slogan kojarzony z „The Reds” stanie się rzeczywistością. Wystarczy spojrzeć na zawodników, którzy tego lata przybyli na Anfield, aby stwierdzić, że to właśnie podopieczni Kloppa będą głównymi rywalami Manchesteru City w walce o tytuł.
Niemiecki szkoleniowiec uzdrowił wszystkie bolączki, które w ubiegłych latach trapiły „The Reds”. Brak zmiennika w ataku? Zakup w okazyjnej cenie Shaqiriego, który jest idealnym kandydatem do roli „jokera”. Schematycznie grający pomocnicy? Transfer kreatywnego Keity. Nieustanne problemy Clyne’a ze zdrowiem? Uczynienie z Trenta czołowego prawego obrońcy ligi.
W dodatku mimo zapędów Kloppa do gry ofensywnej, to drużyna właśnie w grze obronnej uczyniła największy progres, a defensywa „The Reds” wyrosła na najlepszą formację w całej lidze.
Na papierze oraz jak na razie również na boisku właśnie gracze z miasta Beatlesów wyrastają na najpoważniejszych antagonistów Manchesteru City. Solidna defensywa oraz zabójcze trio w ataku to największe zalety Liverpoolu, które w ostatecznym rozrachunku mogą przechylić szalę zwycięstwa właśnie na korzyść podopiecznych Kloppa.
„Poskromienie złośnika” na Old Trafford
Stadion Manchesteru United ze względu na bogatą historię jest zwyczajowo nazywany „Teatrem Marzeń”, ale z uwagi na poczynania portugalskiego malkontenta Old Trafford ostatnimi czasy zmieniło się w scenę, gdzie kibice mogą obserwować adaptację komedii Szekspira.
Mowa oczywiście o Jose Mourinho, który każdą kolejną wypowiedzią potwierdza, że trzymanie go na stanowisku trenera dłużej niż 2 sezony mija się z celem. Po tym okresie, zamiast skupiać się na piłce nożnej, „Mou” woli szukać winnych, którzy usprawiedliwiliby fatalną postawę drużyny.
Naturalnie nie tylko Mourinho odpowiada za zmierzch „Czerwonych Diabłów”, którzy po odejściu Fergusona nadal nie znaleźli recepty na sukcesy. Ed Woodward, czyli dyrektor generalny Manchesteru United również może zaliczyć ostatnie lato do niezwykle nieudanych.
Ruchy na rynku transferowym najbardziej utytułowanej angielskiej drużyny właściwie można przemilczeć. Szumne wzmocnienia defensywy o których przez całe lato pisano w kontekście United zakończyły się totalnym fiaskiem, a o sile tej formacji nadal stanowić mają zawodnicy jak Shaw, Young, Bailly czy Lindelof.
Z tak skromnym arsenałem United nie stanowią żadnej konkurencji dla rywali zza miedzy. Weryfikacja ich „siły” nastąpiła już na Falmer Stadium, gdzie przegrali z Brighton 3:2.
Spotkanie z podopiecznymi Chrisa Hughtona pokazało również, że United poza trenerem, zarządem oraz defensorami, nie ma również lidera i kapitana. W obu tych rolach powinien występować Paul Pogba, który jednak zamiast na spotkaniach skupia się na potencjalnej ucieczce z Manchesteru.
Spotkanie z podopiecznymi Chrisa Hughtona pokazało również, że United poza trenerem, zarządem oraz defensorami, nie ma również lidera i kapitana. W obu tych rolach powinien występować Paul Pogba, który jednak zamiast na spotkaniach skupia się na potencjalnej ucieczce z Manchesteru.
Podsumowując, trener jest skłócony z zarządem oraz piłkarzami, którzy nie czują żadnych więzi z klubem. Nie brzmi to jak przepis na sukces.
Londyńskie nowe porządki
Po Manchesterze United raczej nie można spodziewać się cudów w tym sezonie, a to sprawia, że właśnie londyńskie kluby mogą namieszać w czołówce tabeli. Zarówno Arsenal, jak i Chelsea to drużyny, które w ostatnich tygodniach przeżyły pewne perturbacje w związku ze zmianami na stanowisku trenera.
Mimo wszystko pierwsze kolejki pokazują, że nowe systemy gry wdrożone przez Sarriego oraz Emery’ego mogą być o wiele skuteczniejsze od metod stosowanych przez poprzedników.
Włoski szkoleniowiec przeprowadził metamorfozę, która zupełnie odmieniła „The Blues”. Po zachowawczej i kunktatorskiej grze, która była znakiem firmowym Antonio Conte, nie został już na Stamford Bridge żaden ślad.
Kombinacyjna gra, której podstawą jest długie utrzymywanie się przy piłce oraz czasami żmudne, acz skuteczne budowanie akcji to metody, które sprawiły, że w ubiegłym sezonie City stało się drużyną perfekcyjną.
Sarri próbuje w Londynie stworzyć coś podobnego i na razie efekty są piorunujące, ale jednak należy nieco sceptycznie podejść do kandydatury Chelsea na mistrza z uwagi przede wszystkim na mecz o Tarczę Wspólnoty, gdzie Manchester City zdemolował podopiecznych Włocha.
Spotkanie to pokazało, że przed byłym szkoleniowcem Napoli jeszcze mnóstwo pracy, aby dorównać lub w szerszej perspektywie być może nawet przebić osiągnięcia Pepa.
Podobnym tokiem rozumowania jak Sarri podążył Unai Emery, który od pierwszego meczu stara się wpajać swoim zawodnikiem smykałkę do gry kombinacyjnej. Za Arsenalem dwie kolejki, które nie zaowocowały jakimikolwiek zdobyczami punktowymi, ale niektóre akcje „Kanonierów” pokazują, że w tej drużynie drzemie ogromny potencjał.
Terminarz Arsenalu na początku sezonu z pewnością nie sprzyjał budowie całkowicie nowej drużyny, ale pomimo zerowego dorobku punktowego pod żadnym pozorem nie można skreślać „Kanonierów”.
W Tottenhamie po staremu
Dokładnie to samo tyczy się również podopiecznych Mauricio Pochettino. „Koguty” w trakcie okienka transferowego zapadły w prawdziwy letni sen, ale patrząc na ich kadrę trudno właściwie dostrzec jakiekolwiek luki.
Na korzyść Tottenhamu, w przeciwieństwie do pozostałych topowych klubów ze stolicy, działa przede wszystkim stabilizacja. Pochettino został trenerem „Kogutów” w 2014 roku i jest to najdłuższy staż spośród wszystkich szkoleniowców klubów Top6.
Pierwszy sezon Argentyńczyka (jeszcze) na White Hart Lane nie był zbyt okazały, ale w kolejnych sezonach Tottenham pod jego wodzą ani razu nie wypadł spoza czołowej „trójki” tabeli.
Problem w tym, że kolejne wicemistrzostwa oraz brązowe medale nie mogą już być odbierane jako wielki sukces „Totków”, które powinny wreszcie zrobić krok naprzód i pokusić się o zdobycie tytułu. Stagnacja w składzie „Spurs” z pewnością w tym nie pomoże.
Oczywiście, że zatrzymanie w swoich szeregach zawodników o takiej klasie jak Eriksen czy Kane, którzy byli kuszeni odpowiednio przez Barcelonę i Real to sukces, ale poprzednie sezony pokazały już, że obecna kadra Tottehamu posiada jakość, choć na razie zbyt małą, aby przeciwstawić się „dream teamowi” Guardioli.
Mission (im)possible
To właśnie drużyna Manchesteru City jest głównym kandydatem do wygrania ligi oraz przełamania niechlubnej passy mistrzów Anglii, która trwa już dekadę.
Każda ekipa, należąca do „wielkiej szóstki” ma swoje problemy, ale ze względu na szeroką kadrę oraz geniusz trenera na Etihad wszelkie niedogodności nie wpływają na pogorszenie się wyników.
Każda ekipa, należąca do „wielkiej szóstki” ma swoje problemy, ale ze względu na szeroką kadrę oraz geniusz trenera na Etihad wszelkie niedogodności nie wpływają na pogorszenie się wyników.
Jeśli już jednak ktoś miałby odebrać tytuł „Obywatelom”, to idealnym kandydatem na ten moment jest Liverpool. Pozostaje pytanie czy znakomite transfery, charyzmatyczny trener oraz najlepszy tercet ofensywny świata wystarczą, aby przeciwstawić się machinie, którą stworzył Guardiola.
Machinie, która od dwóch lat działa bez zarzutu, z trybikami, które perfekcyjnie się zazębiają oraz konserwatorem, dbającym o najdrobniejszy szczegół, który mógłby przeszkodzić w prawidłowym funkcjonowaniu.
W nawet najlepszej drużynie przychodzi moment obniżki formy oraz spadku wydajności i z Manchesterem City na 99% nie będzie inaczej.
Kolosalne wzmocnienia beniaminków oraz drużyn ze środka tabeli zapewne przeszkodzą „Obywatelom” w zbliżeniu się do bariery 100 punktów, którą ustanowili w ubiegłej kampanii, ale mimo obsesyjnego dążenia do perfekcji Guardioli celem City jest wygranie mistrzostwa, a nie absolutnie każdego z 38 spotkań. I w tym wyścigu „dream team” Pepa na razie pozostaje na prowadzeniu.
Mateusz Jankowski