Nowy Roberto Carlos miał podbić Real. Talent utopiony w kieliszku. "Nie ćpałem tylko z obawy na kontrole"
Łoił alkohol bez umiaru. Na treningi Realu nawet nie trzeźwiał, bo kilka godzin wcześniej wrócił z pubu. Brałby też narkotyki, ale bał się kontroli antydopingowych i tego, że zostanie wykreślony z futbolu. Kiedyś, w finale Pucharu Konfederacji 2005, popisał się aż trzema asystami jako prawy obrońca. Miał być nowym Cafu czy Roberto Carlosem, a został połączeniem Jo i Adriano, których naznaczyło picie.
Trzy asysty Cicinho w wygranym finale Pucharu Konfederacji (4:1 z Argentyną) to, oceniając dziś, nie jest moment, w którym narodziła się legenda "Królewskich". To tylko zapomniana i schowana na strychu ciekawostka na temat upadłego talentu.
Od dziecka
Żeby nie śmierdziało mu alkoholem, gdy tylko otworzy usta, wypijał rano kawę. Opłukanie gardła czarnym napojem i szybciutka droga na trening. Jestem spryciula. Tak o sobie myślał. Nikt przecież nie pozna, że rano się zachlał. Świeże espresso powinno załatwić sprawę. Na wszelki wypadek wylewał na siebie jeszcze swoje najlepsze perfumy. Przebierał się tylko w dresy i szedł na trening. Niedospany, skacowany, niewykąpany. Wmawiał sobie, że zapach kawy i perfum odpędzi podejrzenia. Na balowanie nawet nie potrzebował pieniędzy. Szedł i na hasło "Cicinho" miał darmowy kupon na urąbanie się. Potem to już się stało normą.
Alkoholizm zaczął się u niego w wieku... 13 lat. Tak, naprawdę już wtedy, jako dziecko, uzależnił się od spożywania napojów procentowych z kumplami. Nie było weekendu, który nie skończyłby się jakąś suto zakrapianą imprezą. Młody Cicinho tylko czekał, aż nadejdzie "piąteczek":
- W wieku 13 lat, kiedy po raz pierwszy spróbowałem alkoholu, to tak naprawdę nigdy później nie przestałem. Mieszkałem na wsi, w Pradopolis, niedaleko Ribeirao Preto. W weekendy zbieraliśmy ekipę i wychodziliśmy po prostu na miasto albo do klubów. W pobliżu był taki bar. Byłem nieletni, więc próbowałem mój wiek ukryć. Prosiłem, żeby zawsze alkohol kupił ktoś starszy i w ten sposób ciągle piłem w tajemnicy przed rodzicami czy policją - podsumowywał swoje grzechy w programie EPTV Ressaca w 2022 roku.
Zerwane więzadło i alkohol z nudy
Real Madryt tańczył sambę. Miał aż pięciu Brazylijczyków: Ronaldo, Roberto Carlosa, Robinho, Cicinho i Julio Baptistę. Cicinho strzelił dla "Królewskich" tylko trzy gole. Jednego absolutnie przepięknego. To wręcz encyklopedyczna definicja gola, jakiego od niego oczekiwano. Idealnie wpisywała się w teorię, że potrafi “przyładować petardę z dystansu”. Umiał to zrobić prawą nogą, dlatego właśnie był porównywany do Roberto Carlosa. Miał być takim Carlosem, ale… po przeciwnej stronie boiska. Michal Salgado trochę się na prawej obronie "zasiedział" i trzeba było jakoś tę pozycję odświeżyć.
- Jego dynamikę czy szybkość oceniam dobrze, ale w obronie był jednak o poziom niżej niż inni. Wszystko mu się posypało po zerwaniu więzadeł. To było nawet w meczu, w którym zaliczył asystę, ale ta ciężka kontuzja to de facto jego koniec w Realu. Jego najlepszy moment? Gol z Realem Saragossa. "Królewscy" robili remontadę po 1:6 w półfinale Copa del Rey i Cicinho ją zaczął bramką w rewanżu już w pierwszej minucie. Do odrobienia zabrakło niewiele, bo jednego gola - wspomina Maciej Leszczyński z "RealMadryt.pl".
Nie było to typowe zerwanie więzadła w kolanie, tylko sytuacja dość dziwna, trochę inna od tego typu zdarzeń. Cicinho... dostał piłką z bliska w brzuch i stracił równowagę. Postawił w dziwny sposób nogę i ułamek sekundy później poczuł, że coś "chrupnęło". Złapał się za prawą nogę, zaczął zwijać z bólu i wrzeszczeć. Bolało od samego patrzenia. Wrócił po siedmiu miesiącach i jeszcze trzy razy zagrał od pierwszej minuty. Latem już go w Realu nie było. Spędził tu 18 miesięcy. Klub dał sobie spokój z zawodnikiem, który podczas rehabilitacji z nudów jeszcze bardziej zaprzyjaźnił się z alkoholem.
- Alkohol sprawia, że otaczasz się ludźmi, którzy też lubią taki styl życia. Z kolei ludzie, którzy naprawdę Cię kochają, są wykluczani, bo kiedy stawiają Cię pod ścianą, mówiąc, że Twoje życie nie jest fajne, nie chcesz tego słuchać i w to wierzyć. Mam teraz 15-letniego syna i zawsze go za to przepraszam. Miał wtedy dwa latka i przecież nie do końca rozumiał o co chodzi, ale jakoś utkwiło mi to w głowie - podsumowywał w jednej ze szczerych wypowiedzi.
Najlepiej na smutno
29 grudnia minęło 18 lat od prezentacji Cicinho przed kibicami na Santiago Bernabeu. Oczekiwania względem tego talentu były zupełnie inne:
- Miał być nowym Cafu albo - pozostając w temacie Realu - Roberto Carlosem. Na dziś powiem, że oczekiwano od niego dokładnie tego, co uczynił po nim Marcelo, czyli, że zostanie ofensywnym bocznym obrońcą, który stanie się klubową legendą - tłumaczy Maciej Leszczyński.
Brazylijczyk mógł to zrobić, gdyby noce poświęcał na regenerację…
W Realu wszystkich kiwał lepiej. Ale gdy trafił do Romy, to tam już na początku wyczuli, że świruje, ściemnia, gubi się w zeznaniach i przychodzi na treningi "nieświeży". To się powtarzało, więc tracił reputację. Dlatego na dzień dobry przegrywał rywalizację o skład z doświadczonym Christianem Panuccim, choć oferował przecież rozwiązania w ofensywie na zupełnie innym poziomie. Gdy dopięto ten transfer, to w Rzymie byli zachwyceni. Kilka lat wcześniej grał u nich sam Cafu, a teraz mieli... “nowego Cafu”. Zapłacili za powrót do czasów sentymentalnych. Dopiero w końcówce sezonu z pełnym przekonaniem stawiał na niego Luciano Spalletti.
Raz było lepiej, raz gorzej. Może nie grał jak Cafu, jednak w dwóch sezonach z rzędu (2007/08 i 2008/09) potrafił uzbierać ponad 2000 minut we wszystkich rozgrywkach. W pierwszym wywalczył nawet z Romą Coppa Italia. Później jednak... znów zerwał więzadło krzyżowe, co przekreśliło jego karierę w kolejnym klubie. Stary kumpel alkohol znowu wrócił ze zdwojoną siłą. Udał się na dwa wypożyczenia - do FC Sao Paulo i do Villarrealu. Po obu wracał do Romy na kilka spotkań, ale to już nie było to. W ogóle nie chciało mu się grać. Wygasł jego pięcioletni kontrakt. Nikt już na niego nie liczył.
- Poszedłem na stadion Trigorii (kompleks treningowy Romy) i odbyłem sesję treningową, ale wiedziałem, że i tak nie zagram w niedzielę, więc wróciłem do domu, zapaliłem i upiłem się. Miałem w domu skrzynki piwa i sporo innego alkoholu, które piłem sam lub w gronie fałszywych znajomych. Kochałem clubbing, piłem i w ogóle nie mogłem się powstrzymać. Nie ćpałem, ale to tylko ze względu na badania antydopingowe, bo inaczej też bym zażywał narkotyków. Teraz moim celem jest kontynuowanie gry w piłkę nożną, być może w Europie, gdzie moja żona i ja chcielibyśmy pozostać - mówił otwarcie po zakończeniu sezonu w 2012 roku, gdy już we Włoszech doskonale zdawano sobie sprawę z jego uzależnienia.
Bóg, żona i Roberto Carlos
Cicinho potrzebował jakiegoś mocnego bodźca, by się otrząsnąć. Nie pomagały błagania rodziny. W 2020 roku tak pisał na łamach dziennika "Estado de Sao Paulo":
- Z problemów alkoholowych zacząłem się trochę otrząsać, kiedy poznałem moją żonę. To ona była moją motywacją, uświadomiła mi jakie są priorytety. Ciągle zachęcała, żebym powierzył i oddał się Bogu. Właśnie tak rozpoczęła się moja przemiana. Futbol był fazą mojego życia. Dziś jestem już na innym etapie. Przekazuję wiedzę, doświadczenie i pomagam innym, by nie wpadli w pułapkę, w którą wpadłem ja. Wygłaszam na ten temat motywacyjne przemówienia.
- Jak pierwszy raz powiedziałem publicznie o swoim problemie, to zostałem mocno skrytykowany. Sądzę, że jeśli ktoś potrafi o takich sprawach mówić, to znaczy, że był w stanie przezwyciężyć te wszystkie traumy. Od ośmiu lat nie piję i nie palę. Nie zdradzam żony i żyję tak, jak Bóg przykazał. Chcę, żeby mój przykład stanowił przestrogę dla młodych piłkarzy nie tylko z Brazylii, ale i całego świata. Tak, by zeszli ze złej ścieżki i trafili na tę prawidłową.
Kariery nie uratował, bo było za późno. Był już po trzydziestce. Paradoks talentu Cicinho jest taki, że jego skalę pokazał, gdy tak naprawdę kończył. Wtedy nie dotykał alkoholu. Odzyskał radość. Wyprawiał cuda w lidze tureckiej, a Roberto Carlos na ławce trenerskiej zacierał rączki z ekscytacji. To on wyciągnął do niego pomocną rękę, bo pamiętał go z Realu i chciał go w Sivassporze. Okazało się, że Cicinho potrafi dograć piłkę na nos przy stałym fragmencie. Wrzutka z rożnego, wrzutka z wolnego, wrzutka z otwartej, dynamicznej gry... wychodziło mu wszystko. Po dziewięciu meczach miał już sześć asyst, a w całym sezonie 2013/14 nazbierał ich aż 15. Tak właśnie mógłby grać w Realu. Trzy sezony w Sivassporze, gdy był “czysty”, to najlepszy okres jego kariery. Poniżej wiele jego asyst z tych trzech lat.
- Gdy miałem 30 lat i grałem dla Romy, to zdałem sobie sprawę, że nie daje mi to żadnej radości. Ani wychodzenie na treningi, ani występy na boisku... Spędziłem prawie 20 lat, pijąc mniej więcej 10 piw dziennie. Paliłem też fajki przez 11 lat, od 1999 do 2010, ale tylko wtedy, kiedy piłem, ale... spójrzcie na to, ile wypiłem… przecież waliłem alkohol przez cały dzień - opowiadał.
Gdy ktoś pomyśli o Cicinho, to powinien też zapamiętać, że talent dany od Boga nie gwarantuje sukcesu. Sam piłkarz mówi, że tego talentu nie potrafił wykorzystać i poszło to wszystko zupełnie nie w tę stronę… mimo zmarnowanej kariery, jest to pozytywna historia ze szczęśliwym zakończeniem.