"Messi" zachwycał w Polsce, potem przepadł. Szybki koniec kariery na peryferiach

"Messi" zachwycał w Polsce, potem przepadł. Szybki koniec kariery na peryferiach
LUKASZ LASKOWSKI / PRESSFOCUS / pressfocus
Dominik - Budziński
Dominik Budziński20 Oct · 12:00
Najlepsze chwile swojej przygody z piłką przeżywał w Polsce. Był szybki, przebojowy i dobry technicznie, a przy tym imponował liczbą notowanych asyst. Gdy jednak opuścił Ekstraklasę, zaliczył brutalny zjazd. Nika Dzalamidze, targany kontuzjami, buty na kołku zawiesił już w wieku 30 lat.
- Fajnie, że mówią na mnie gruziński Messi, tym bardziej że Lionel to mój niedościgniony wzór - mówił Super Expressowi.
Dalsza część tekstu pod wideo
Jako nastolatek miał tak duży potencjał, że na testy zaprosiła go nawet Benfica Lizbona. Ze względu na ówczesny wiek i pochodzenie, musiałby jednak czekać na możliwość występowania w meczach aż do 18. roku życia. To nie wchodziło w grę. Młody Nika wrócił więc do ojczystej Gruzji, występował w niej jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu przykuł uwagę CSKA Moskwa.
W Rosji nie był w stanie zaistnieć. Grał jedynie dla klubowych rezerw. Po roku w ramach wypożyczenia zasilił swój macierzysty klub, a przełomowa okazała się dla niego dopiero przeprowadzka do Polski. Dzalamidze zjawił się na tygodniowych testach w Widzewie Łódź i szybko przekonał do siebie ówczesnego szkoleniowca zespołu, Czesława Michniewicza.

Koncertowy start w Polsce

Potem Gruzin zaliczył prawdziwe wejście smoka do ekipy z Piłsudskiego. W debiucie, trwającym 25 minut, furory może jeszcze nie zrobił, ale kiedy kilka dni później pierwszy raz dostał szansę w podstawowej jedenastce, niemal w pojedynkę rozmontował Koronę Kielce. Zaczął od pięknego gola:
Później dorzucił jeszcze dwie asysty, a szczególnie jedna z nich wyglądała po prostu imponująco:
Nic więc dziwnego, że po tak kapitalnym występie oczekiwania wobec zaledwie 19-letniego wtedy Dzalamidze, nazywanego w kraju “gruzińskim Messim”, urosły do sporych rozmiarów. Czy im sprostał? Trudno było mu powtórzyć taki koncert, ale miał jeszcze trochę przebłysków. Widzew nie był natomiast w stanie wykupić go z gruzińskiego Baia Zugdidi, co wykorzystała… Jagiellonia Białystok.
Klub z Podlasia, będący wtedy w lepszej sytuacji finansowej, skusił się na przebojowego pomocnika, który zdążył zebrać już na polskich boiskach pierwsze szlify. Trzeba było wyłożyć na stół, tak przynajmniej podaje portal Transfermarkt, 280 tysięcy euro. Przyszłość pokazała jednak, że Jaga zrobiła jak najbardziej udany interes.

Gdyby nie kontuzje…

Początki Dzalamidże w Białymstoku nie były jeszcze szczególnie udane. Gruzin dostawał co prawda sporo szans, ale w rundzie wiosennej rozgrywek 2011/12 (bo przychodził w środku sezonu), nie dawał drużynie żadnych konkretów w postaci liczb. Chociaż rozegrał 11 spotkań, ciągle czekał na gola czy asystę. Przełamał się dopiero na początku kolejnej, już zdecydowanie lepszej dla niego kampanii.
Ostatecznie Gruzin solidnie zasiedział się w Białymstoku. Spędził tam aż trzy i pół roku, posmakował gry w europejskich pucharach, wywalczył brązowy medal Ekstraklasy, do którego zresztą przyczynił się bardzo wyraźnie, rozgrywając najlepszy sezon w swojej karierze. Zdobył wówczas co prawda jedynie trzy bramki, ale zaliczył aż 11 asyst. Biorąc pod uwagę całą ligową stawkę, przegrał pod tym względem minimalnie tylko z Semirem Stiliciem, który asystował 12 razy.
Co warte podkreślenia, Dzalamidze potrafił odbudować się po fatalnych kontuzjach, jakich doznał wcześniej, w rozgrywkach 2012/13 i na początku kampanii 2013/14. Najpierw zerwał więzadła krzyżowe w kolanie i miał pęknięte dwie łąkotki, a kiedy kilka miesięcy później wrócił na murawę, rozegrał zaledwie kilka spotkań, po czym nabawił się urazu kostki. Znów musiał przejść operację, a to wiązało się z dość długą przerwą.
Wielu piłkarzy po takich problemach zdrowotnych nie jest w stanie nawiązać już do dawnej formy, natomiast Dzalamidze odzyskał jeszcze blask i cieszył potem fanów Jagiellonii grą na naprawdę wysokim poziomie.
- Zanim Dzalamidze zerwał więzadła, mógł za duże pieniądze odejść do Wolfsburga - mówił Czesław Michniewicz w rozmowie z Weszło.

Równia pochyła

Do Wolfsburga, ani żadnego innego klubu tego pokroju, nigdy nie trafił. Z Jagiellonii w końcu odszedł zaś do tureckiego Rizesporu. Za pół miliona euro. To był początek równi pochyłej, na jaką Gruzin wskoczył w swojej karierze. W nowym klubie praktycznie nie grał. Przez ponad rok wystąpił w ośmiu meczach.
- Gdy dostałem propozycję, sam zapytałem czy to trener jest zainteresowany. Usłyszałem, że tak. Miałem inne oferty z Polski i z zagranicy, ale zaufałem im. Gdy przyjechałem, przez dziewięć pierwszych miesięcy zagrałem w dwóch meczach ligowych. Potem dowiedziałem się, że trener nie chciał mojego transferu, bo miał na mojej pozycji trzech innych zawodników. Bez względu na to, jak trenowałem, nie grałem u niego. A musiałem tam zostać, bo w tamtym sezonie rozegrałem już mecz w Jagiellonii. Ten rok okazał się krokiem do tyłu, a potem było mi już trudno - tłumaczył Dzalamidze w rozmowie z TVP Sport.
Później gruziński pomocnik nie potrafił odnaleźć już swojego miejsca. Wrócił jeszcze do Polski, ale epizod w barwach Górnika Łęczna nie miał większej historii. Podobnie jak jego krótkie przygody w Rumunii, Gruzji, Rosji i na Malcie. Gwoździem do trumny okazała się zaś kolejna poważna kontuzja. Wówczas Dzalamidze miał już dość. W 2022 roku, jako zaledwie 30-letni piłkarz, poinformował o zakończeniu kariery.
Dziś Gruzin dalej funkcjonuje w świecie piłki. Jest agentem. Pojawia się także w Polsce, a kilka miesięcy temu z bliska obserwował mistrzowską fetę Jagielonii Białystok. Jako kibic mógł też niedawno śledzić historyczny sukces swojej reprezentacji, która pierwszy raz w historii awansowała na mistrzostwa Europy i od razu wyszła nawet z grupy. On w narodowych barwach miał okazję wystąpić siedem razy na przestrzeni lat 2012-2015.

Przeczytaj również