Nowy bohater Interu goni za sławą ojca. Wreszcie może wyjść z cienia. "Dobrze zapamięta ten miesiąc"
Strzelił z Fiorentiną, strzelił jakże spektakularnie z Milanem, zdobył też pierwszą bramkę w reprezentacji. Wrzesień jest bardzo udany dla Marcusa "Tikusa" Thurama, który w Interze ma szansę, by choć na chwilę wyjść z cienia ojca, legendarnego obrońcy "Trójkolorowych".
Erling Haaland urodził się w Leeds, Enzo Zidane w Bordeaux, Jordan Larsson w Rotterdamie, Giovanni Reyna w Sunderlandzie, a Marcus Thuram w Parmie. Nie jest to żadną regułą, jednak w przypadku piłkarzy bywa tak, że ich potomkowie przychodzą na świat w miejscu, gdzie tata właśnie wypełnia kontrakt piłkarski.
Serie A jest mu pisana
Z jakimi klubami kojarzy nam się słynny ojciec bohatera tekstu, czyli Lilian Thuram? Większość z was wskaże Parmę i Juventus. Kończył karierę w Barcelonie, ale jakoś mniej się o tym pamięta. Zamykając oczy, widzi się go raczej w biało-czarnej koszulce w pasy, z logiem holenderskiego dystrybutora paliw Tamoil oraz żółto-niebieskim T-Shirtem, reklamującym włoski koncern spożywczo-mleczarski Parmalat. No i przede wszystkim w niebieskim trykocie reprezentacji. W końcu to mistrz świata i mistrz Europy. 142 występy w narodowych barwach to drugi wynik w historii "Trójkolorowych". Dopiero niedawno, ćwierćfinałem mundialu z Anglią, przebił go Hugo Lloris.
Liga włoska była pisana Marcusowi. Tutaj się urodził, wychował, jego tata zagrał 309 spotkań w Serie A. Jako siedmio- czy ośmiolatek wpatrywał się w ekran i podobały mu się ruchy takiego jednego zawodnika... Adriano się nazywał. To, że sławą ustępuje ojcu, dobrze oddaje historia z października 2020 roku. Marcus grał w Borussii Moenchengladbach i przyjechał na San Siro na mecz grupowy Champions League. Wówczas panowały różne surowe restrykcje, piłkarze grali przy pustych trybunach, co chwilę przechodzili testy na COVID-19, przechadzali się w maseczkach. Jeden ze stewardów nie rozpoznał zawodnika. Sprytny Thuram junior wziął do ręki telefon, wpisał swoje imię i nazwisko w Google i zaprezentował ochroniarzowi ekran. Dopiero wtedy został przepuszczony.
W zasadzie... Inter jest mu pisany
8 maj 2005 roku. Mały Marcus miał osiem lat, kiedy po raz pierwszy pojawił się na San Siro. Pamięta dobrze tamten dzień. Jakoś tak zapisał się w jego głowie, że z marszu odtworzył bramkę:
- Oczywiście, że pamiętam doskonale tamten mecz. Juventus wygrał 1:0 po bramce Trezegueta i asyście Del Piero - odpowiadał dziennikarzowi "La Gazzetta Dello Sport".
Fani Juventusu mogą pamiętać gola przez bardzo nietypową asystę Del Piero, który zagrał do Trezegueta... przewrotką. Z Parmy Marcus niewiele kojarzy, bo był malutki, ale z Turynu ma pojedyncze migawki ze szkoły, parku i zabaw z grupką kolegów. Na hasło "Włochy" najbardziej reagują jego kubki smakowe. Włoskie jedzenie jest tym, co urzekło go w dzieciństwie.
Wybór Interu to nie przypadek. Nie chodziło o licytacje. Przejść do klubu, który położy więcej na stole i zaoferuje większą kasę przy podpisaniu kontraktu? Nie u Thurama. Ojciec swoją postawą wpoił mu szacunek do wypowiadanych słów, składanych obietnic. Marcus Thuram miał kartę w ręku i mógł wybrać taki kierunek, jaki tylko chciał. Od początku wiedział, że będzie to właśnie Inter.
- Już dwa lata temu miałem dołączyć do Interu, ale potem doznałem kontuzji. Mimo to dałem słowo Interowi - mówił.
Miał zastąpić Romelu Lukaku w 2021 roku, a zastąpił... Romelu Lukaku w 2023 roku. Belg stał się persona non grata w Mediolanie. Serca fanów potrzebowały nowego, gorącego uczucia i bohatera w ataku. Duet Lu-La odszedł w zapomnienie, bo teraz mamy duet Thu-La. Brzmi trochę gorzej, ale najważniejsze, jak wygląda na boisku. W jaki sposób rozkochać fanów? Prosty przepis, jak na płatki śniadaniowe z mlekiem. Należy najważniejsze klubowe derby zalać golem i już. Marcus Thuram zanotował, zapamiętał i odhaczył już w pierwszych. Denzel Dumfries wyrzucił go podaniem poza szesnastkę. Wydawało się, że jest już po akcji, można machnąć ręką. Francuz jednak z powrotem wszedł w pole karne, minął szybkim zwodem Thiawa i zapakował po oknie.
Z Interem wiąże się jeszcze inna historia z jego dzieciństwa. Rodziców irytowało, że mały Marcus wszędzie chodzi z kocem, w zasadzie po każdym pomieszczeniu. Chciał być jak Linus Van Pelt, bohater serii komiksów w Polsce znanych jako "Fistaszki". Przyjaciel głównego bohatera ma swój kocyk bezpieczeństwa, z którym się nie rozstaje. Marcus zrobił to dopiero, gdy mama powiedziała, że tata przekaże koc Brazylijczykowi Ronaldo. Jak kocyk weźmie sobie "Il Fenonemo", to w porządku. Oddał. W końcu był jednym z idoli dzieciaka. Później, z trochę większą już świadomością, został nim Adriano.
Oplucie rywala
Lilian Thuram to nie tylko znany piłkarz, ale też mocna osobowość. Tak człowiek, który nie gryzie się w język. Kiedy Marcus opluł Stefana Poscha z Hoffenheim i został za to ukarany czerwoną kartką, to tata czuł ogromny wstyd. Nie takie wartości mu wpajał i nie o takie w życiu walczył. Przyznał nawet, że zastanawia się, czy to w ogóle... jego syn. Popierał nawet medialną "jazdę" z jego synem. Uznał, że jest całkowicie zrozumiała w takiej sytuacji. Niech młody ma. Zasłużył.
Dostał zawieszenie na pięć meczów i grzywnę w wysokości 40 tysięcy euro. Jak było naprawdę, wie tylko on sam. Upierał się, że nie zrobił tego celowo:
- Dzisiaj wydarzyło się coś, co nie leży w moim charakterze i nie powinno się nigdy wydarzyć. Zareagowałem wobec rywala w niewłaściwy sposób. To wydarzyło się przypadkowo, a nie celowo. Przepraszam wszystkich, Stefana Poscha, moich przeciwników, kolegów z drużyny, moją rodzinę i wszystkich, którzy widzieli moją reakcję. Oczywiście akceptuję wszystkie konsekwencje mojego czynu - pisał w mediach społecznościowych.
Marcus jeszcze w szatni zadzwonił do Kephrena Thurama. Głupio mu było przed młodszym bratem. Chciał od razu sprawę wyjaśnić, najpierw rodzinie, później wszystkim innym. Liliana telefon też zadzwonił. Ten uwierzył w tłumaczenie syna, a może bardziej... chciał uwierzyć, by jakoś to karygodne zachowanie usprawiedliwić. Nie były to bowiem wartości, które od małego wpajał Marcusowi. Lilian to zapalony aktywista na rzecz mniejszości. W 2008 roku założył fundację, która miała na celu edukować ludzi w sprawach związanych z rasizmem. Szybko zapomniał o karierze, choć miał grać w PSG. Podpisał roczny kontrakt z opcją przedłużenia o rok, Anulowano go, ponieważ zdiagnozowano u niego wadę serca. Przestraszył się. W taki sposób zmarł jego brat, grając na boisku w koszykówkę. Taką wadę miała też jego mama.
Od razu wziął do ręki mikrofon i na spotkaniach nawoływał do równości i poszanowania innych kultur. Współpracował nawet z francuskim rządem w sprawach społecznych integracji, był ambasadorem UNICEF-u. Zawsze go to kręciło, bo nawet samo imię "Marcus", nadane synowi, to hołd dla Marcusa Garveya, jamajskiego działacza politycznego, twórcy nacjonalistycznej organizacji Negro Improvement Association and African Communities League. Gdy Lilian widział, jak jego syn opluł przeciwnika, to załamał ręce. W jednej chwili ośmieszył wszystkie wartości, o które przez tyle lat walczył.
Spróbować dorównać ojcu
Trudno dorównać tak znanemu tacie. W Interze Marcus ma chociaż jakiekolwiek szanse. W końcu to wicemistrz Włoch i finalista Champions League. Takich perspektyw w Moenchengladbach nie było. W reprezentacji też za wiele nie pograł. Może się tytułować wicemistrzem świata, jednak jego rola w drużynie jest nieporównywalnie mniejsza niż Liliana. Karierę taty i syna spoił jednym gestem Gigi Buffon. To było dopiero coś! Gdy grali w Ligue 1, to wymienili się po meczu koszulkami. 40-letni Włoch i 21-letni Francuz. Gianluigi to fanatyk piłkarskich pamiątek. Znane jest jego zamiłowanie do naklejek Panini.
To trochę ironiczne, że zarówno Marcus, jak i Khephren są piłkarzami. Lilian wcale nie chciał i nie dążył do tego, by synowie za wszelką cenę szli w jego ślady, dlatego zarażał ich różnymi innymi pasjami, między innymi... judo i szermierką. Jakoś go nie posłuchali. Ważne, by zawodnik Interu nie czuł, że znane nazwisko ciągnie go za uszy. Bardzo miłe i motywujące słowa wypowiedział o nim niedawno Didier Deschamps.
- Nawet gdyby jego tata nie nazywał się Lilian, i tak byśmy go śledzili.
W zeszłym sezonie zdobył w Borussii 13 bramek w Bundeslidze. Obiecał, że postara się ten wynik poprawić w Serie A. Chciałby jak najczęściej wykonywać pozdrowienie "Wakanda Forever". Czuje, że jest w miejscu, w którym chciał być już jakiś czas temu. Po tym, jak dołączył do Interu, zastanawiano się nad sensem tego transferu, podając argument, że nie grał nigdy w systemie z trójką stoperów, więc może “nie kliknąć”. Na co odparł:
- To nieprawda, bo kilka razy z Borussią Moenchengladbach wychodziliśmy na boisko w takim ustawieniu. U Inzaghiego wygląda to jednak trochę w inny sposób. Muszę dobrze zrozumieć, jak to działa i to, jak wszyscy się wokół mnie poruszają.
Chyba dość szybko i sprawnie mu poszło, choć też nie ma co oceniać go po kilku spotkaniach. Z pewnością wrzesień dobrze zapamięta. Z bramki w derbach i debiutanckiego trafienia w kadrze. Dobrze się czuje w Mediolanie. Po prostu zna ten klimat.